poniedziałek, 30 marca 2015

31. Twoja bezwarunkowa miłość, dała jej zwycięstwo.


Clary



Leżałam zwinięta w kłębek na czystym, szpitalnym łóżku. Nerwowo zaciskałam palce wokół pościeli, hamując wybuch płaczu.

W mojej głowie ciągle pojawiały się wspomnienia sprzed zaledwie kilku godzin. To, jak pokoju nie wypełnił płacz Julie. Mojej Julie.

Zerknęłam na zegarek - była już ósma. Do sali wpadało przez okna światło latarni, a ciszę przerywał uliczny hałas.

Usiadłam na łóżku, sprawiając że lekko zaskrzypiało. Dale czułam jakby coś mnie rozrywało od środka.

Podniosłam się, ledwie utrzymując się na chwiejnych nogach. Ostrożnie, podtrzymując się ram łóżek, podeszłam do ogromnego lustra. 
Isabelle zdążyła mnie przebrać w czystą koszulę z guzikami, która przeznaczona była dla przypadkowych gości. Stanęłam do swojego odbicia tak, by móc zobaczyć swój profil. Wziągnęłam ze świstem powietrze, kiedy odsłoniłam brzuch.

Był pusty. Wręcz idealnie płaski. Pogłaskałam się po nim, czując niewyobrażalny ból. Nie czułam już delikatnych ruchów Julie. Zacisnęłam powieki, pozwalając wyswobodzić się łzom na wierzch. Otarłam je pospiesznie, opuszczając materiał koszuli.

Stałam się nikim.
Po co komuś dziewczyna, która nie potrafi donosić czyjegoś dziecka?
Jace mnie znienawidzi.

"Tak, zrobi to"

Wplątałam agresywnie palce we włosy, obracając się wokół własnej osi.

"Zabrałaś mi moje dziecko. Musiałam zabrać twoje" - syk Lilith ogarniał mój umysł.

- NIE! - wrzasnęłam, upadając na kolana. Nie opanowałam szlochu i krzyku - ODDAJ MI JĄ!

"Powinnaś umrzeć razem ze swoją matką. Nikogo byś nie skrzywdziła. Nawet własnego dziecka"

Potworny wyk wydobył się z mojego gardła. Dlaczego ona mi to robiła?
Oszołomiona wstałam gwałtownie, rzucając się w stronę okna. Szarpnęłam za klamkę, otwierając jedno i drugie skrzydło na oścież.
Chłodne, listopadowe powietrze uderzyło w moją twarz, wysuszając łzy na policzkach. Moja pierś unosiła się i opadała szybko przez płacz.

"Po co masz po niej cierpieć?"

Uniosłam nogę, stawiając ją na szerokim parapecie. Po chwili stałam w oknie, opierając się drżącymi dłońmi o szyby.

"Kiedy możesz do niej dołączyć"

- Julie - wyszeptałam, a świeże łzy napłynęły mi do oczu. Spuściłam wzrok w dół, dostrzegając samochody, których światła rozpływały się pod prędkością jazdy.










Jace





- Isabelle!

Brunetka zamknęła za sobą drzwi od jednej z sypialni. Podbiegłem do niej, czując jak ledwo trzymam się na nogach.

- Co jej jest? - wysapałem.

Spojrzała na mnie smutno,   a ja wyczułem jak moi przyjaciele z trudem łapiący oddech, właśnie go wstrzymali.

- ISABELLE! - krzynąłem, potrząsając jej ramionami.

- JACE - ponaglił mnie Alec, starając się nade mną zapanować.

- Jest słaba - wyszeptała, obejmując się ramionami. Dopiero teraz dostrzegłem jej sińce pod oczami, kontrastujące się z bladą twarzą.

- Ale wszystko z nią w porządku? - upewniłem się, starając się opanować bliski mi szloch.

- Sophie się nią opiekuje. 

- Mogę ją zobaczyć? - wyszeptałem, robiąc krok w stronę drzwi. Stanęła mi jednak na drodze, kładąc dłoń na ramieniu.

- Nie. Naprawdę, robimy co możemy, żeby zregenerować jej siły. Organizm Clary osłabł, co sprawiło.. Lekkie kłopoty przy porodzie. Malutka nie płakała...

Moje serce zamarło, kiedy potarła oczy, rozmazując nieco tusz.

- Jest już lepiej. Ale nadal jest osłabiona. Niedługo powinniście się z nią zobaczyć.

- Poczekaj - pomachałem dłońmi, zwalniając tempo - Gdzie Clary?









Clary





- Julie.. Moja Julie...

W mojej głowie rozbrzmiał jej cichy płacz. Uśmiechnęłam się smutno, kiedy łzy spadału na moje obojczyki.

- Już idę kochanie. Poczekaj na mn...

- CLARY!

Odwróciłam się spokojnie, na trzask otwieranych drzwi. W przejściu stanęli Camille, Tom i Alec z Jace'm na czele. Chłopak wpatrywał się we mnie z osłupieniem.

- Clary, co ty wyprawiasz?

- Clary, zejdź! - pisnęła Camille, zasłaniając dłońmi usta. 

Odwróciłam się do nich przodem, robiąc minimalny krok do tyłu. Byłam na samej krawędzi.

- Clary, chodź do mnie, kochanie. Proszę, zejdź - wyszeptał do mnie kojąco Jace, ale dostrzegłam w jego oczach strach. Dodatkowo cały pobladł.

- Nie - warknęłam, zaciskając dłonie na szybie - Ja muszę przy niej być. Po co ci ktoś, kto nie potrafi dać ci żywego dziecka?!

Odwróciłam się gwałtownie, na chwilę tracąc równowagę. Chwyciłam się mocniej framugi, dławiąc okrzyk.

- Clary - wyszeptał Jace, a ja usłyszałam jego ciche kroki - Nie możesz skoczyć. Nie możesz mnie zostawić.

Pokręciłam głową, kuląc ramiona.

- Potrzebuję cię. Oboje cię potrzebujemy.

Zerknęłam na niego przez ramię, nie do końca rozumiejąc o czym mówi.

- Julie na ciebie czeka, Clary.

Zmarszczyłam brwi, czując jak nogi zaczynają się pode mną uginać.

- Jest silna. Tak jak ty. Walczyła i wygrała - zrobił kolejny krok w moją stronę, aż mógł objąć moje uda.

- Twoja bezwarunkowa miłość, dała jej zwycięstwo.

Ściągnął mnie z parapetu, stawiając na pewnym gruncie. Camille upadła na kolana, wydając z siebie cichy szloch. Tom objął ją ramionami, uspokajając.

- Ona żyje? - wyszeptałam, odsuwając od siebie niedawne szepty Lilith.

- I czeka na ciebie - uśmiechnął się rozluźniony, że nie stoję już na parapecie, tylko w jego ramionach.
Uścisnęłam go, wypuszczając drżący oddech. Pozwoliłam kolejnej fali oszołomienia wypłynąć na zewnątrz, przy czym otoczyłam Jace'a ramionami wokół szyi. kiedy on zaczął uspokajająco szeptać do mojego ucha.

- Taka silna.













Siedziałam na dużym fotelu, wtulona w ramię Jace'a. W ciszy wsłuchiwałam się tykanie zegara, który odliczył już kolejne dwie godziny. Razem z nami siedzieli Camille z Tomem oraz Isabelle z Simonem. 

Każdy wtulony w kogoś innego. Wyczuwałam ich napięcie, kiedy kreśliłam palcem wzory na torsie Jace'a.

Mój ukochany pogłaskał moje plecy, całując mnie w czoło.

- Chcesz iść już spać? - wyszeptał, z ustami przy mojej skórze. Pokręciłam głową, zwijając się bardziej w kłębek na jego kolanach.

Specjalnie sprowadziliśmy trzy ogromne fotele, stawiając je w korytarzu przed sypialnią, w której Sophie siedziała razem z Magnusem i Julie.

Stukałam palcami drugiej dłoni o swoje kolana, wyliczając uderzenia mojego serca.

Doszłam już chyba do czterystu siedmiu, kiedy z pokoju wyszedł Magnus. Był zmęczony, ale ewidentnie rozluźniony. Stanęłam na równe nogi, podobnie jak każdy.

Czarownik posłał nam niepewnie spojrzenie, po czym uśmiechnął się zadowolony i lekko rozbawiony.

- Wyglądacie gorzej niż źle.

Podeszłam szybko do niego a on jednocześnie ujął moje dłonie.

- Co z nią? Wszystko w porządku? - wyszeptałam, czując uścisk w żołądku. Uwolnił jedną dłoń, by pogłaskać nią mój policzek. Był  ciepły, w przeciwieństwie do mnie.

- Czemu sama tego nie sprawdzisz?

Moje brwi wystrzeliły do góry i jedyne co mogłam zrobić, to uśmiechnąć się szeroko. Wyminęłam czarownika, wpadając do pokoju jak oszalała.

Nad beżowym łóżeczkiem pochylała się Sophie, uśmiechając się delikatnie. podniosła na mnie wzrok, w momencie kiedy poczułam na swoich ramionach dłonie Jace'a.

- Zobacz - wyszeptała, odsuwając się od kołyski. Wzięłam głęboki oddech, niepewnie zerkając na Jace'a. On tylko kiwnął głową i chwytając mnie za rękę, pociągnął w stronę kołyski.

Zanim nachyliłam się nad nią, usłyszałam ciche parsknięcie i płacz. Euforia, jaka opanowała moje ciało, była nie do opisania. 

Kiedy zajrzałam za beżowy materiał, dostrzegłam ją.

Idealną. Tak bardzo doskonałą.
Wyglądała jak lalka, wyrzeźbiona z porcelany, owinięta w kremowy koc. Uśmiechnęłam się. mrugając kilkakrotnie, aby upewnić się, że sobie tego nie wyobrażam.

- Julie - wyszeptałam, wyciągając ku niej rękę. Momentalnie się uspokoiła, i rozchyliła lekko swoje oczka.

Moje serce przyspieszyło, kiedy jej zielone oczy wbiły się w moje. Westchnęłam cicho, a Jace owinął wokół mojej talii ramiona. Przytulił mnie do swojej piersi, tak że wyczuwałam na plecach oszalałe bicie jego serca. Pocałował mnie w kark, kiedy dosięgnęłam swojej córeczki, głaszcząc ją przez cienki kocyk.

Dziewczynka parsknęła znowu uroczo, wydając z siebie piskliwe gaworzenie. Zobaczyłam jak moje własne łzy zmoczyły lekko jej prześcieradło, zanim Jace nie otarł następnych.

Odważnie wyciągnęłam drugą dłoń, chwytając ją pod główkę, drugą ręką chwytając wzdłuż jej całego ciałka. Była taka malutka.
Ciepło promieniowało od niej, kiedy przysunęłam ją do piersi. Spojrzała na mnie przez chwilę, a ja zatopiłam się w jej oczach, które zasłaniały jeszcze lekko opuchnięte od płaczu powieki. Nachyliłam się, całując ją w główkę. I to była najlepsza rzecz, jaką mogłam zrobić w tamtym momencie.

- Jedno mnie tylko zastanawia - wyszeptał Jace. opierając brodę o moje ramię. Przycisnęłam swój policzek do jego. 

- Co?

- Czemu żadna z was, nie ma tych cholernych, białych skrzydeł? - zaśmiał się, wywołując rosnące ciepło w mojej piersi.

Cmoknął mnie w szczękę, wyciągając swój długi i smukły palec do Julie. Natrafił na jej odsłoniętą rączkę, która momentalnie zacisnęła się wokół jego wskazującego palca.

- Hej, Julie.













Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.



30. Ratuj ją.


Clary





Trzy miesiące później





- Weź to.

Magnus podawał mi już chyba piątą dawkę lekarstw. Pomimo ich, czułam się jeszcze bardziej słaba. W przeciwieństwie do Julie.

- Płód rozwija się zbt szybko - mruknęła Sophie, obejmując się ramionami - To może być wynik tego, że masz więcej krwi Anioła/

- A co to ma wspólnego z tym wszystkim? - syknęłam, bo poczułam kolejny ból.

- Czyni dziecko silniejszym, ale ciebie mniej odporną na urazy.

Oparłam się wygodnie o kanapę, pocierając swój brzuch. Był ogromny. Ale czego się spodziewać po ósmym miesiącu.

- Musisz to regularnie przyjmować - czarownik podniósł fiolkę, wprawiając w ruch zawartość płynu. Kiwnęłam głową, bacznie przyglądając się przygotowanym dawkom.

- Czy Jace może już przyjść? - spytałam,

Przytaknęli, po czym kilka minut później drzwi od sypialni się otworzyły, wpuszczając mojego ukochanego. Uśmiechał się, na co ja odpowiedziałam tym samym. Pożegnał się z Sophie oraz Magnusem, po czym ostrożnie położył się obok mnie.

- Obudziła się? - spytał, dotykając mojego brzucha. Delikatne kopnięcie same za siebie odpowiedziały.

- Błagam, niech tylko nie będzie z tych, co potrzebują jedynie paru godzin snu - westchnął, obejmując mnie ramieniem wokół szyi. Oparłam się o jego pierś, uśmiechając się lekko.

- Dlaczego?

- Bo to dla mnie zdecydowanie za mało, żeby nadrobić te kilka miesięcy.

Podniosłam głowę, łapiąc z nim szybki kontakt wzrokowy. Jednak szybko złączył nasze usta, pozwalając zderzyć się naszym językom. Kiedy już miałam przytulić dłoń do jego policzka, skrzywiłam się z delikatnego skurczu.

- Auć - wzruszyłam ramionami, pozwalając opaść głowie z powrotem na jego pierś - Julie zaczyna się robić nieznośna. Ma coś z ciebie.

- Och, ze mnie? - zaśmiał się cicho, nawijając na palce kosmyki włosów.

- Nie udawaj nawet.

Sięgnął nagle po coś do tylnej kieszeni jeansów, aby podać mi zgięty na pół skrawek papieru.

- Co to? - zdziwiłam się, ujmując to w swoje dłonie.

- Pamiętasz jak Isabelle męczyła nas o zdjęcie?

Uśmiechnęłam się, rozkładając fotografię. Byliśmy na niej ja z Jace'm, który uroczo całował mój brzuch.






***






"- Och, błagam! Nie macie takiego! Nie mieć takiej pamiątki?! - jęknęła, wymachując nam przed nosem aparatem.

- Isabelle...

- No prooooszę.

Dlaczego jej zależało na tym bardziej niż nam samym?

- Ugh, okay - mruknął Jace, pomagając mi wstać z kanapy. Nachylił się i cmoknął mnie w usta, na co uśmiechnęłam się.

- No chodźcie - machnęła do nas brunetka, wychodząc z biblioteki. Nie wiem dlaczego, ale zaciągnęła nas aż do oranżerii. Delikatne, październikowe słońce wpadało przez szyby, oświetlając złote i czerwone liście.

- No? Wykaż się Jace - ponagliła go, na co on przewrócił oczami.

 Parsknęłam śmiechem, rumieniąc się, kiedy uklęknął na oba kolana, spoglądając na mnie spod rzęs. Jedną ręką objęłam brzuch, drugą pogłaskałam jego włosy, kiedy przycisnął usta do mojego materiału koszulki. Przygryzłam wargę, czując jak pod jego dotykiem Julie wpada w ruch.

- Uśmiech!"







***






- Ale podoba mi się - przyznałam, odkładając zdjęcie na bok

- Mi również - odparł, całując mnie w skroń - Niedługo będzie takie z osobą trzecią, już na widoku.

Uśmiechnęłam się, wtulając się bardziej w jego pierś.

- Kocham Cię, Jace - wyszeptałam, śledząc palcem linie jego Run Ślubnych.

- Ja ciebie również, księżniczko.













13 listopada







- Wrócimy na kolację.

Siedziałam na łóżku, kiedy Jace ubierał czarną koszulę. Obserwowałam jak zapina powoli guziki, zasłaniając tym samym cudownie wyrzeźbione ciało.

- Uważaj tam na siebie - westchnęłam, dźwigając się na nogi - Królowa Fearie uważa cię za najbardziej urokliwego Nephilim - mruknęłam, przejeżdżając dłonią od jego szyi po linię bioder.

- Spokojnie kochanie - uśmiechnął się, całując mnie w policzek - Nie znam nikogo kro ma lepsze cycki czy tyłek od ciebie.

- Jace! - trąciłam go w ramię, jednak - przyznam - zadowolona tym komplementem.

- Poza tym, zauważyłaś jak ci urosły przez ciążę? - zauważył, chwytając moją jedną pierś w dłoń. Przewróciłam oczami, strącając ją, w rekompensacie całując go prosto w usta.

- Do zobaczenia na kolacji - wyszeptałam w jego wargi, zanim się odsunął.

- Na razie.

Po tym odsunął się, chwytając w dłonie czarną marynarkę, po czym wyszedł, na odchodne puszczając do mnie oko.

Och, jak ja go kocham.






***





- To zaczyna tracić smak - mruknęłam, pijąc przez słomkę kolejną dawkę lekarstw. Do powrotu chłopaków i Maryse, miałam spożyć jeszcze przynajmniej cztery.

- W sumie to dobrze - uśmiechnęła się Camille, związując włosy w kucyk.

- Pogadamy, jeśli sama kiedyś będziesz pić coś, co w smaku przypona papier - trąciłam ją stopą w bok, wywołując śmiech u dziewczyny.

Jakoś dziwnie przyjemnie było się dogadywać z Camille. Po tym, jak się pogodziłyśmy, wszystko zdawało się być łatwiejsze.






***




"- Clary?

Rozchyliłam powieki, aby zobaczyć siedzącą na krzesełku obok mojego łóżka Camille. Była spięta, a jej oczy lśniły.

- O co chodzi? - spytałam, chyba zbyt chłodno.

- Chciałam...

Spuściła wzrok, a ja zerknęłam na jej dłonie. Nerwowo wyginała palce, a skórki wokół jej paznokciu były nadobgryzane. 

- Przepraszam za to, jaka dla ciebie byłam. Jak... Starałam się skupić na sobie uwagę Jace'a. Tak bardzo przepraszam...

Chciałam coś powiedzieć, ale ona upadła na kolana, opierając głowę o mój materac. Zamrugałam kilka razy, dźwigając się na łokciach.

- Nie wiem, dlaczego nie pozwoliłaś mu mnie zabić! Nie wiem! Ale narażając siebie i małą.. - przerwała, aby załkać kilka razy. Jej wybuch się powiększył, kiedy pogłaskałam ją po głowie - Dziękuję, Clary. Nigdy nie będę ci się w stanie odwdzięczyć!

Zmusiłam ją, aby na mnie spojrzała. Dostrzegłam w jej oczach skruchę, szczerość i wdzięczność. Uśmiechnęłam się lekko, głaszcząc ją po policzku.

- Może po prostu zaczniemy od nowa?"






***





I zaczęłyśmy, I wyszło to na dobre.

Okazała się być świetną przyjaciółką i doskonałym opatrunkiem na zranione serce. Chyba starali razem z Tomem utworzyć coś na wzór mój i Jace, czy Isabelle i Simona.
I nieźle sobie z tym radzili.

- Cóż, idę po coś, co nada się do jedzenia.

- Isabelle powinna być w kuchni.

Kiwnęłam głową, odstawiając kubek na stolik i podnosząc się z miejsca. Coraz trudniej było mi się poruszać, ale jakoś dawałam radę.

- Pomóc ci? - spytała zatroskana Camille.

- Nie, dam radę - zapewniłam, machając ręką.

Wyszłam z biblioteki, kierując się powoli do kuchni. Z każdym krokiem coraz trudniej mi było złapać oddech. Chwyciłam się za bok, opierając o framugę drzwi. Isabelle stała przy kuchence, mieszając coś w garnku. Uśmiechnęłam się lekko, głaszcząc się po brzuchu.

- Co gotujesz?

Odwróciła się do mnie z uśmiechem, ale kiedy spojrzała na mnie, mina jej zrzedła.

- Co? - spytałam zdezorientowana, kiedy rzuciła łyżkę i ściereczkę.

- SOPHIE!

Spojrzałam w dół.

I wtedy to do mnie dotarło.

Po moich nogach leciały stróżki krwi. Chwyciłam się Isabelle. która objęła mnie ramieniem.

- Camille, dzwoń po resztę, niech wracają z tego pieprzonego spotkania! - krzyknęła, najprawdopodobniej do stojącej za nami dziewczyny. Poczułam, jak zaczyna mi się kręcić w głowie.

- Cholera! Clary....!







Dziewczyny przeniosły mnie do skrzydła szpitalnego, kładąc na jednym z gorszych łóżek.
Poczułam rwący ból w dolnej części brzucha. Krzyknęłam na całe gardło, chcąc wygiąć się w łuk, ale przeszkodziły mi w tym czyjeś dłonie, chwytając moje nadgarstki i ramiona.

- Jeszcze chwilę, Clary.

Rozchyliłam powieki, by ujrzeć nad sobą twarz Sophie. Pogłaskała mój policzek, kiedy usłyszałam trzask swoich własnych kości. Ponownie krzyknęłam, na co Sophie skrzywiła się lekko.

- Coś jest nie tak.  Musimy to zrobić bez Maryse - szepnęła czarownica, związując włosy w kucyk - Zanim będzie za późno.

- Ale Sophie.. - zaczęła niepewnie Isabelle, gładząc moje spocone włosy.

- Inaczej jej nie uratujemy!

Co? Co się działo z Julie?

- Nie! - pokręciłam głową, szarpiąc się z Isabelle - Pomóżcie jej! So... - przerwało mi kolejne szarpnięcie, a ja odgryzłam się zawyciem z bólu.

Poczułam nagle obie dłonie na brzuchu i promieniujące od nich ciepło. Płomień rozprzestrzenił się po całym moim ciele.

Czułam, jak tracę przytomność. Głosy moich przyjaciółek stawały się coraz bardziej odległe. Starałam się skupiać na nich wzrok, ale na próżno. Kiedy nagle ogarnęło mnie uczucie rozciągania mojego ciała w przeciwne strony, odrzuciłam głowę do tyłu, poddając się.

- Jeszcze trochę, Clary! Wytrzymaj, błagam!

- Isabelle, Runy uzupełniające!

Coraz bardziej ogarniała mnie ciemność i ledwo co czułam. Jedynie lekkie pieczenie steli przywróciło mnie do jako takiej rzeczywistości.

Kolejne łamanie kości.
Tyle że teraz, już nie krzyczałam. Nie miałam siły.

- Clary? Clary, nie zamykaj oczu - poprosiła mnie Isabelle, potrząsając lekko moim ramieniem.

- Uratuj ją - szepnęłam, ostatkami sił chwytając jej nadgarstek - Błagam...

- Julie - szepnęła Sophie, przerywając nam.

Zmusiłam się do podniesienie wzroku, ale widok na Sophie przesłonił mi mój nadal wydęty brzuch.
Dostrzegłam jednak, jak zawija coś niewielkiego, ubrudzonego białą mazią i krwią, w czysty ręcznik.
Tylko, dlaczego..

- Dlaczego ona nie płacze? - szepnęłam zmartwiona - Isabelle, czemu ona nie płacze?!











Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.



niedziela, 29 marca 2015

29. Anioł, Aniołowi Aniołem.


Clary




Ocknęłam się przez szepty kilku osób, które siedziały przy mnie. Rozchyliłam powieki, aby ujrzeć prze swoich bokach ledwo przytomnych Sophie i Aleca. Chłopak trzymał mnie za jedną rękę, podczas gdy Sophie za drugą. Ścisnęłam je delikatnie, przez co momentalnie spojrzeli na mnie.

- Clary - ożywiona brunetka nachyliła się nade mną, dotykając mojego policzka.

Byłam zbyt oszołomiona. W pamięci odtwarzałam wszystko, co mogło spowodować że tak się zamartwiali.

Oczywiście.
Mój brat. Ostrze przebijające mój bok.

Chwyciłam nadgarstek dziewczyny, z trudem łapiąc oddech.

- Julie.. Julie - wyszeptałam, czując że za chwilę się rozpłaczę. Pogłaskała mnie po policzku, uśmiechając się delikatnie.

- Wszystko z nią w porządku. Wszystko jest dobrze, Clary.

Zerknęłam na Aleca, który tylko pewnie kiwnął głową, dotykając mój dalej wydęty brzuch.

- Dawała o sobie znać.

Wypuściłam drżący oddech, uśmiechając się delikatnie. Upuściłam głowę z powrotem na poduszki.
Była cała i zdrowa.
Pogłaskałam się po brzuchu, napotykając na dłoń Aleca. Splotłam nasze palce, pozwalając łzom wypłynąć na wierzch. Byłam spokojna.

- Gdzie Jace? - wyszeptałam, odczuwając jego brak.

- Z Magnusem na dole. Wiesz, leżałaś tu tak dwa dni.

Dni?

Rozejrzałam się po pokoju. Byłam w sypialni. Swojej sypialni. Tej w Instytucie.

- Wróciliśmy do Nowego Jorku?

- Już nic ci nie grozi - zapewnił mnie Lightwood, uśmiechając się ciepło.

- Co z moim bratem?

Spojrzeli na siebie niepewnie, ale ja dalej pytałam.

- Czy Camille go dobiła? On już nie wróci? Tak?

- Nie wróci - zapewniła Sophie, a ja czułam w jej głosie pewność - Nigdy.

Kiwnęłam lekko głową.
Byłam już bezpieczna. Wszyscy byliśmy. Razem z Julie.

- Zawołacie Jace'a?

- Oczywiście - szepnęła Sophie, całując mnie w czoło - Doktor Green kazała ci odpoczywać.

- Isabelle się z nią kontaktowała?

- Badała cię wczoraj - powiedział Alec, podnosząc się z miejsca - I mamy już pewność. Czekamy ma Julie.

Zachichotałam, czując delikatne ruchy w dole brzucha.




***



- Clary - westchnął uradowany Jace, kiedy wpadł do pokoju.

Zamknął za sobą drzwi, niemal rzucając się w moim kierunku. Ostrożnie usiadłam, kiedy on wspiął się na łóżko. Objęłam go ramionami, chowając twarz w jego szyi.

Przytulił mnie do siebie delikatnie, zaczynając całować za uchem, po szyi i linii szczęki. Odetchnęłam głęboko, odnajdując ustami jego usta  i złączyłam je w pocałunku. Czułam tą desperację, strach i ulgę, które w to włożył. Położyłam dłonie na jego szyi, pociągając delikatnie zębami za jego dolną wargę.

- Nigdy więcej mi tego nie rób - wyszeptał, wodząc dłońmi po moich plecach - Nigdy.

- Obiecuję - wyszeptałam.

Upadł nagle na kolana przy łóżku, pociągając mnie do samego brzegu materaca. Popatrzył na mnie czule, kiedy podciągnął koszulkę, którą miałam na sobie, odsłaniając mój brzuch. Zamrugałam oczarowana, kiedy przyłożył do niego policzek, obejmując mnie w talii ramionami, splatając palce na dolnej części pleców.

Wplątałam palce w jego puszyste włosy, kiedy odetchnął głęboko, kreśląc kciukami kółka na moich wystających kręgach.
Chciałam ten moment zatrzymać na zawsze. Owijałam jego kosmyki włosów wokół palców, kiedy on wsłuchiwał się w ruchy Julie.

- Czuję ją - wyszeptał, po dłuższym czasie. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy się odsunął i spojrzał na mnie - Jest silna. Tak jak ty.

Objęłam ponownie dłońmi jego twarz, nachylając się ku ukochanemu. Pocałowałam go delikatnie, niemal tylko muskając o siebie nasze wargi. Znowu się odsunęłam, wpuszczając wzrok na brzuch.

- Julie Herondale.

Zaśmiał się cicho, po czym pocałował mój wydęty brzuch. Przygryzłam wargę, bo to była chyba najbardziej urocza rzecz na świecie.

- Będziesz cudownym tatą - wyszeptałam, wspominając jego słowa, że nie widzi siebie w roli ojca - Najlepszym.

- Postaram się - wyszeptał.

Ujęłam jego dłonie, patrząc mu w oczu. Utonęłam w płynnym złocie, kiedy pokręcił delikatnie głową.

- Przypomnij mi, dlaczego Razjel mnie tobą obdarował?

Uśmiechnęłam się szeroko, przyciskając sobie do policzka jego dłoń.

- Anioł, Aniołowi Aniołem.















Wiem że krótko, ale zamierzałam dodać dopiero w poniedziałek :)

Kolejną notkę - mam nadzieję - dodam we wtorek :*

UWAGA! NA NOWYM BLOGU MAM JUŻ GOTOWYCH BOHATERÓW I WPROWADZENIE! W TYM TYGODNIU POWINIEN SIĘ POJAWIĆ PIERWSZY ROZDZIAŁ! PROSZĘ, WEJDŹCIE I ZOSTAWCIE SWOJE PIERWSZE WRAŻENIE <3


---------> CITY OF ANGEL

Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad





sobota, 28 marca 2015

28. Po prostu odejdź.


Clary




- Naprawdę musicie iść? - jęknęłam, kiedy Jace, Alec i Magnus szykowali się do wyjścia. Mieli przedostać się przez portal do Idrysu na zebranie Clave. Ja miałam zostać pod opieką Camille (?!?!?!) i Sophie.

- Wrócimy wieczorem - zapewnił Jace i ujmując moją  twarz obie dłonie, pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się lekko, a kiedy się uśmiechnęłam, przytuliłam również Aleca i Magnusa.

- Uważajcie na siebie - poprosiłam, kiedy Magnus otworzył drzwi.

- Stworzyliśmy z Sophie pole ochronne wokół domku.

Kiwnęłam głową, uśmiechając się lekko.
Nie chodziło o mnie.
Tylko o nich.

- Tak, cóż. do zobaczenia - pomachałam im, kiedy wyszli na zewnątrz. Odmachali, po czym przeszli kilkadziesiąt metrów i dopiero Magnus otworzył portal, przez który się przedostali.

- Zrobimy sobie babskie popołudnie, co wy na to? - uśmiechnęła się Sophie, obejmując nas obie wokół szyi.

- Beze mnie - prychnęła Camille, strzepując jej ramię, po czym szybkim krokiem wróciła na górę. Czarownica spojrzała na mnie, ale ja tylko wzruszyłam ramionami.

- Cóż, we dwójkę też można się świetnie bawić.






- Oliwki? - zdziwiłam się, kiedy dziewczyna posypała nimi warstwę innych warzyw i mięsa.

- Trzeba je do czegoś zużyć - wzruszyła ramionami, uśmiechając się szeroko.

Cóż, nie jestem pewna czy na babskich popołudniach robi się pizzę dla reszty domowników, ale przyjmijmy że od dzisiaj tak.

- Powiem tak - mruknęła, otrzepując ręce - Jeśli przypalę spód..

- Nie zapeszaj - westchnęłam, posypując pizze serem i wstawiając ją do piekarnika - A jeśli już, to wina piekarnika.

- Jak uważasz - uśmiechnęła się, kiedy zamknęłam drzwiczki - Mamy czas, żeby porozmawiać.

Parsknęłam śmiechem, kierując się z nią do saloniku. Usiadłam na jednym z dwóch foteli, krzyżując pod sobą nogi.

- Myśleliście z Jace'm  nad imieniem?

- Tak. Mamy kilka sugestii - uśmiechnęłam się, wyliczając na palcach - Dla dziewczynki chcemy Adele albo Julie. Chłopiec, cóż... David lub Ryan.

- Podoba mi się Julie i Ryan - uśmiechnęła się.

- Czyli wybór jace'a, jeśli chodzi o Julie i mój, jeśli chodzi o Ryan'a.

- Myślałaś nad imieniem.. Luna?

Pokręciłam głową, biorąc głęboki oddech.

- Nie.. Znaczy, nie, że nie myślałam. Po prostu.. To dla mnie zbyt bolesne, nazwać swoje dziecko imieniem przyjaciółki, do śmierci której sama się przyczyniłam.

- To nie była twoja wina - powiedziała, kładąc mi dłoń na dłoni.

- Dla mnie tak - szepnęłam.

- To co - wysiliła się na uśmiech, klaszcząc w dłonie - Przyznaj się. Wolałabyś dziewczynkę czy chłopca?

Uśmiechnęłam się, zakładając kosmyk włosów za ucho.

- Cóż, chyba dziewczynkę. Uczyć ją rysować, czytać, ubierać w sukienki... Widzieć jej bunt - zachichotałyśmy obie, po czym kontynuowałam - Rozmawiać o chłopakach.. Być tym, kogo ja nigdy nie miałam - dodałam, uśmiechając się smutno.

- Będziesz najlepszą mamą w historii - zapewniła, splatając nasze dłonie.

- Chciałabym. Nigd... Och - pisnęłam, chwytając się za brzuch. Sophie wytrzeszczyła oczy, dotykając mojego policzka.

- Clary? Co się dzieje? Clary!

Zamrugałam kilka razy, kiedy ponownie doznałam wrażenia, że coś się we mnie porusza. Spojrzałam na swój brzuch, odsłaniając luźną koszulkę Jace'a.  Niepewnie dotknęłam go palcem.

- Clary...

Lecz po sekundzie obie znieruchomiałyśmy. kiedy jak tylko zabrałam palec, w tym samym miejscu odcisnęła się stópka. Przyłożyłam dłoń do ust.

- O. Mój. Boże! - pisnęła Sophie, dotykając delikatnie mojego brzucha. Ruch się powtórzył pod wierzchem jej dłoni - O matko, to najbardziej urocza rzecz jaką widziałam!

Dostałam histerycznego śmiechu, dokładnie kiedy ze schodów zeskoczyła Camille. Była lekko zdezorientowana, ale kiedy na nas popatrzyła, przewróciła oczami, zakładając ręce przed sobą.

- Wrzeszczycie, jakby ktoś was mordował.

- O matko, niech Jace żałuje że go przy tym nie ma! - Sophie zignorowała młodą Cullen, obejmując dłońmi mój brzuch.

- Trochę to dziwne.. Połowa piątego miesiąca - zdziwiłam się, mimo to nie przestawałam się uśmiechać.

- U Nephilim, ciąża trwa tyle, co u Przyziemnych, ale jej rozwój przebiega szybciej - wyjaśniła czarownica.

- Och - wyszeptałam.

Camille przewróciła oczami, opierając się o drewnianą kolumnę.

- Skoro już tu do was zeszłam, czy nie...

Przerwał jej jednak hałas tłuczonego szkła. Sophie rzuciła się z miejsca, by zasłonić mnie swoim ciałem, kiedy odłamki zaczęły lecieć w naszą stronę.
Przerażona podniosłam wzrok.

Przed nami stał Jonathan, razem z Damonem. Podniosłam się z miejsca, ochraniając brzuch własnymi ramionami.

- Proszę. Przegapiłem oświadczyny. Przegapiłem ślub. I w dodatku ciążę? - pokręcił głową, uśmiechając się złośliwie - Wybacz siostrzyczko. Ale traci się rachubę w więzieniu.

Mina mi zrzedła, ponieważ jego wzrok stał się niemal morderczy. Przełknęłam ślinę, cofając się kilka kroków.

- Czego chcesz, Jonathan?!

- Lilith nie na darmo marnowała na ciebie swoją krew - warknął, wyciągając sztylet. Damon poszedł w jego ślady - Osłabła. W zamian za ciebie, potrzebuje ofiary - syknął, obracając rączkę ostrza w dłoni.
Moje serce bije ekstremalnie szybko a krew zagłusza wszystko wokół. Sophie stanęła przede mną, we władczej pozycji.

- Nie dam ci żadnej z nich skrzywdzić - pstryknęła palcami, tworząc wokół siebie, mnie i Camille barierę ochronną - Wynoś się stąd!

- Nie tak prędko.

- Sophie..!

Czarna mgła mojego brata przebiła się przez jej barierę, zawiązując się wokół szyi czarownicy. Zaczęła kasłać i miotać.

- Zostaw ją! - wrzasnęłam, wplątując palce jednej dłoni we włosy - Błagam, nie rób jej krzywdy!

Brat machnął dłonią, odrzucając Sophie do tyłu. Dziewczyna uderzyła o ścianę i nieprzytomna upadłą na podłogę.

- Sophie!

- Żyje - uspokoił mnie Jonathan - Pytanie jak długo.

Szybkim krokiem podeszłam do Camille, bo i nasze bariery ochronne zniknęły. Mimo że żywię do niej niechęć, chwyciłam jej dłoń.
Bo tylko w taki sposób Jonathan ani Damon nie mogli jej skrzywdzić, a cierpienia kolejnej osoby z mojego powodu bym nie zniosła.

- Zostaw nas, Jonathanie. Proszę...

- Nie mogę, siostrzyczko - wzruszył ramionami.

Zadrżałam, przekazując za naszymi ciałami sztylet  Camille, Chwyciła go niepewnie, dalej chowając go za plecami.

- Po prostu odejdź.

- Nie mogę  - powtórzył, i oboje zrobili krok w naszą stronę. Zacisnął dłoń wokół żarówki która dawała delikatne światło w saloniku i zmiażdżył ją, bez żadnych skutków.

- Nie zbliżaj się, ty tępy kretynie! - wrzasnęła Camille, rzucając sztylet w ich stronę. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyli zareagować. Ostrze poświęcone przez Cichych Braci wbiło się w pierś Damona, który w ciągu sekundy zawył z bólu i upadł na podłogę. Mój brat patrzył w osłupieniu, jak jego wspólnik i przyjaciel zaczyna drżeć i krzyczeć.

- Ty głupia suko!

Odskoczyłyśmy od siebie, kiedy Jonathan rzucił się w naszym kierunku. Chciałam uciec. Wybiec z domu i rzucić się w kierunku lasu. Stworzyć portal na jednym z drzew i przedostać się do Idrysu.
Ale gdybym tak zrobiła, on by je obie zabił. Zerknęłam na ich dwójkę. Pisnęłam, bo Jonathan trzymał Camille przy ścianie, z ostrzem przy szyi. Dziewczyna próbowała mu się wyrwać, ale była zbyt słaba.

- Nie powinnaś się wtrącać - syknął - Kim jesteś, że dajesz sobie takie prawo?!

- Jonathan, zostaw ją! - krzyknęłam, odrywając jego dłoń od nadgarstka dziewczyny. Cofnął się o krok, ale kiedy próbował wbić sztylet w młodą Cullen, stanęłam między nimi.

Dostałam kilkusekundowego deja vu, z sytuacją z Simonem. Kiedy to i jego obroniłam. Wtedy jednak nie byłam świadoma, że narażam nie tylko siebie.
Teraz byłam, a mimo to, obroniłam ją.

- Ach! - wrzasnęłam, kiedy ostrze wbiło się lekko tuż przy moich żebrach. Camille wciągnęła z sykiem powietrze, a ja spojrzałam w dół na swoją ranę. To co później się działo, zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Wrzask Camille i świst ostrza. Krzyk Jonathana i jego widok, upadającego na kolana. Krew, brudząca przód moje koszulki.

- Clary - głos Camille zdawał się do mnie dochodzić, jakbym była pod powierzchnią wody. Poczułam jak otaczają mnie jej ramiona, nie pozwalając mi upaść. Dotknęłam miejsca, gdzie przed chwilą był wbity sztylet mojego brata, obecnie wijącego się z bólu na podłodze, obok martwego już Damona.

- Clary! - usłyszałam obok siebie Sophie. Obie z Camille zaniosły mnie i położyły na kanapie, odsłaniając brzuch. Poczułam na swoim policzku łzy. Nie. Nie mogłam go stracić. Nie mogłam. Nie znowu.

- Proszę cię - chwyciłam nadgarstek Sophie, kiedy obie się nade mną pochylały - Proszę, uratuj.. Ją.

Nie wiem dlaczego, ale w tamtym momencie byłam pewna, że noszę pod sercem Julie Herondale.

- Clary.. Clary nie zamykaj oczu - młoda Nephilim potrząsnęła moim ramieniem. Mimo to powieki stały się dla mnie za ciężkie, aby utrzymać je otwarte. Kiedy moja głowa opadła na poduszki, usłyszałam nad sobą głos, tak bardzo cudowny, którego nigdy nie miałabym dość.

- Clary...

Jace.











Misiaki!

Wiem, mi też będzie ciężko rozstać się z "Miastem Cieni". Ale nie chcę na siłę pisać ich przygód, kiedy będą mieli po około 20-30-40 lat, i ciągnąć przygody następnych pokoleń. 

Ale zamierzam założyć po skończeniu tego bloga zupełnie nowy. Również o przygodach Clace. Nigdy was nie zostawię! Mam nadzieję, że mój nowy blog będzie miął tak dobre powodzenie jak "M.C."

Matko, to już drugi rozdział dzisiaj XD sama nie wiem co mi się stało XD Następny jednak będzie może w poniedziałek, najpóźniej we wtorek :'))

O LUJU JUŻ  74.800 WYŚWIETLEŃ! MATKO, JAK JA WAS KOCHAM MISIE <3


Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.

27. Nigdy dotąd nie stanowiło to dla ciebie problemu.


Clary




Trzy miesiące później






- Ugh, to naprawdę niedorzeczne - skrzywiłam się, kiedy piłam już chyba trzecią herbatę tego popołudnia. Podobno zielona dobrze działała na mnie i na dziecko, ale nie na mój żołądek i kubki smakowe.

- Niedługo zacznę to zwracać - jęknęłam, bo smak napoju dosłownie zbierał mnie na mdłości. Zerknęłam na swój wydęty brzuch, delikatnie go głaszcząc - Nie masz nic przeciwko, kochanie?

- Porozmawiasz sobie z nim o tym, kiedy już rzeczywiście będzie miał do powiedzenia - powiedziała Maryse, podsuwając mi porcję warzyw.

- Maryse, będę wyglądała gorzej niż źle - jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.

- Musisz się zdrowo odżywiać.

- Wiem - mruknęłam, odgarniając włosy za ucho.

Odkąd ona i mój ojciec dowiedzieli się, że jestem w ciąży, od ich reakcji po zamartwianie się, są dosłownie gorsi niż niejedna kobieta w zaawansowanej ciąży. Gorsi niż ja.



" - Musimy wam coś powiedzieć.

Ścisnęłam dłoń Jace'a, kiedy staliśmy w jadalni, przy wspólnym obiedzie. Oczy wszystkich zwróciły się na nas. Poczułam wpływający na moją twarz rumieniec.

- Hm, ja... - zaczęłam, nie za bardzo pewna czy za chwilę nie zemdleję.

Jace przyciągnął mnie do siebie, a ja nabrałam pewności.

- My.. - zaczęłam ponownie, ale Isabelle się wtrąciła.

- Och, na miłość boską, tak trudno ci się pochwalić, że zrobiliście ze mnie ciotkę?!"



Cóż, przekazanie tej informacji było naprawdę nietypowe, z dodatkowym udziałem Isabelle.
Maryse przejęła rolę mojej opiekunki, tak jak poprosił ją mój ojciec. Był niezwykle przejęty i na każdym kroku mówi mi że mam być ostrożna i nie pakować się w niepotrzebne kłopoty.

- Widziałaś może Jace'a? - spytałam, kiedy kończyła gotować obiad dla wszystkich.

- Mieli mieć trening.

Kiwnęłam głową, zeskakując ostrożnie z krzesła. Dotknęłam brzucha, uśmiechając się lekko.

- Idę zobaczyć co robią - powiedziałam do Maryse i zanim zdążyła mi odpowiedzieć, byłam już na korytarzu, idąc powoli w stronę sali treningowej.
Drzwi były otwarte, więc doskonale słyszałam odgłosy uderzanych o siebie sztyletów, bicz Isabelle i okrzyki walki.

Na sali byli wszyscy. Jace trenował z Alekiem, Will z Tomem a Isabelle dawała popalić Camille. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy poczułam delikatny skurcz w dole brzucha.

- Auć - syknęłam, głaszcząc się tam, gdzie mnie zabolało - Wolnego mój drogi.

- Clary!

Spojrzałam na Isabelle, która wesoło pomachała w moją stronę. Uśmiechnęłam się i również odmachałam, dostrzegając na twarzy Camille zniecierpliwienie.
Cóż, dla niej nie byłam tu mile widziana.

Jace na dźwięk mojego imienia obejrzał się, lekko zaniepokojony.
Ugh, kolejny ostrożny.

Przerwał na chwilę trening i podbiegł do mnie, starając się zapanować nad nierównym oddechem i uśmiechnąć się lekko.

- Hej - wydyszał, kiedy był już tylko krok ode mnie.

- Hej - przywitałam się i wspięłam na palce, całując go lekko w usta. Dotknął delikatnie mojej twarzy oddając pocałunek, ale szybko się odsunął. Wydęłam niezadowolona wargi, na co parsknął śmiechem.

- Coś się stało?

- Musiało się coś stać, żebym przyszła do własnego męża? - spytałam, obejmując go w pasie. Pokręcił głową,

- Więc wszystko dobrze?

- Tak - mruknęłam, lekko zniecierpliwiona. Chciałam znów go pocałować, ale zrobił dziwny unik i zamiast tego oparł swoje czoło o moje.

- Mam trening - wyjaśnił, kreśląc kciukiem kółka na moim policzku.

- Nigdy dotąd nie stanowiło to dla ciebie problemu - westchnęłam, odwracając wzrok.

- Clary...

- Nie ważne - zabrałam dłonie z jego bioder, dopiero teraz orientując się, że nie ma koszulki. Zerknęłam na Camille, która ewidentnie obłapiała go wzrokiem.

- Camille ma fajny widok - rzuciłam i szybko pocałowałam go w policzek, po czym odwróciłam się i po prostu wyszłam.





***



- Co się dzieje z tobą i Jace'm?

Wzruszyłam ramionami, kiedy Isabelle już chyba trzeci raz zadała mi to pytanie.

- Chyba zaczyna mieć problem z samym dotykaniem mnie.

Dziewczyna usiadła obok mnie, obejmując mnie wokół szyi ramieniem.

- Nie prawda. Po prostu się martwi. Po tym, jak Magnus i Sophie opowiedzieli nam kiedyś o twojej mamie... Po prostu nie chce cię narażać.

Prychnęłam, przewracając oczami.

- To dopiero piąty miesiąc, a wy traktujecie mnie jakbym miała zaraz urodzić.

- Może i tak. Ale po prostu każdy się martwi.

- Traktuje mnie jak obcą. A Camille stara się to wykorzystać - warknęłam, czując jak zaczynają mnie piec oczy.

- Clary.. On nigdy cię nie zrani.

- Ale ona tak - wyszeptałam, podnosząc się z kanapy. Isabelle patrzyła na mnie z troską.

A co? Było inaczej?

- Potrzebuję go. A on.. - machnęłam ręką, pilnując tylko tego, aby się nie rozpłakać - Nie czuję, żeby przy mnie był, rozumiesz?

- Clary...

Wtedy do jej pokoju wpadł Alec. Był zdyszany i poddenerwowany. Isabelle podniosła się gwałtownie, kiedy chłopak uspokoił się, bo zobaczył mnie przy jej boku.

- ALec? Co się dzieje?

- Jonathan i Damon. Oni.. Zniknęli.






***




- Jak to "uciekli"? - pisnęłam, kiedy wszyscy zebraliśmy się w jadalni.

Jace uporczywie przytulał mnie do siebie, tak że byłam oparta plecami o jego pierś. Zaciskałam dłonie na jego nadgarstkach, czując jak krew buzuje w moich żyłach.

- Clave nie umie tego wytłumaczyć - Robert pokręcił głową, również zestresowany.

Ale ja umiem.

- To ona. Lilith. To ona ich uwolniła - wyszeptałam zszokowana.

Moje sny.
Chłopiec z krwią wypływającą z ust.
Moja ciąża.
Ucieczka mojego brata.

"Zawsze dostaję to, czego chce".

Wypuściłam z siebie drżący oddech, kiedy mój ojciec potarł swój podbródek.

- Na razie nie jest bezpiecznie w Instytucie. Musimy przenieść się w różne miejsca.

- Zaraz.. To znaczy że mamy się rozdzielić? - spytała ostrożnie Camille, lekko zaniepokojona.

- Przynajmniej na trzy grupy - wyjaśniła Maryse - Pierwszą grupą będzie Jace, Clary, Camille oraz Alec z Magnusem i Sophie. Drugą Isabelle, Will i Tom z Valentinem. Ja i Robert będziemy trzecią grupą.

- Gdzie będziemy się przenosić? - spytałam.

- Nie możemy o tym mówić - pokręcił głową Robert - Dzisiaj wieczorem otwieramy portale. Nie zabierajcie nic oprócz stel i sztyletów. Wszystko inne załatwimy na miejscu.










***







Okazało się, że miejscem w jakie przeniesiono naszą grupę, był niewielki, drewniany domek, położony w Forks.
Wokół otaczał go las, który idealnie odgradzał nas od reszty świata.

- Są trzy pokoje - westchnął Magnus, opierając się o kolumnę z drewnianej belki - Ktoś będzie musiał spać w salonie.

- Mogę ja - zaoferował się Alec, stawiając swoją torbę z bronią przy kanapie. Podskoczył na niej parę razy, uśmiechając się - Nie jest najgorzej.

Jace pociągnął mnie delikatnie za sobą, kierując nas w stronę schodów. Oparłam dłoń na swoim wydętym brzuchu, kiedy byliśmy już w połowie drogi.

- Wszystko dobrze? - zapytał, kiedy zobaczył co zrobiłam.

- Tak? - mruknęłam.

- Jesteś na mnie zła? - uniósł brwi w zdziwieniu, kiedy uchylił pierwsze drzwi na prawo. W malutkim pokoju postawiono duże, dwuosobowe łóżko i komodę z czterema szufladami.

Położyłam swoją stelę i dwa sztylety na niej, siadając na łóżku. Było miękkie, a ja zrobiłam się nagle zmęczona.

- Powiesz mi o co chodzi?

Spojrzałam na blondyna, który stał u moich nóg. Przekręciłam się na bok, chowając twarz za ramieniem.

- Nie mam ochoty rozmawiać.

Poczułam, jak kładzie dłonie po obu stronach mojego ciała. Nachyliłam się ku niemu, wpatrując się w jego złote oczy. Tak bardzo go kochałam. Potrzebowałam. I nie miałam zamiaru przejmować się czymkolwiek.
Objęłam jego twarz dłońmi i pociągając go za sobą upadłam z powrotem na plecy. Jace wylądował na mnie, jednak praktycznie mnie nie dotykając. Przesunął się na bok, pogłębiając lekko pocałunek, ale czułam, jak się hamuje.
Ugh, nienawidzę tego.
Odsunął się po chwili, oddychając głęboko. Zmarszczyłam nos i brwi, odrywając dłonie od jego policzków, aby położyć je przy swojej głowie.

- Właśnie o to - mruknęłam.

- Co?

- O to, że zbyt szybko wszystko kończysz - żachnęłam się, odpychając go od siebie - Idź do Camille, może potrzebuje pomocy z rozpakowaniem.

Zmarszczył brwi, ale i tak podniósł się z łóżka, poprawiając potargane włosy.

- Naprawdę, nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje.

Przewróciłam oczami, przewracając się na bok. Moje oczy natrafiły na duże okno, które wychodziło na las. Kołyszące się drzewa uspokoiły mnie trochę, pozwalając zamknąć oczy i odpłynąć.







Ocknęłam się, kiedy widok za oknem był całkowicie czarny. Musiał być już późny wieczór, bo Jace'a jeszcze nie było w pokoju. Leniwie podniosłam się z łóżka, przeciągając się lekko. Mięśnie karku mnie lekko zabolały, ale nie zwróciłam na to uwagi.

Przez uchylone drzwi, dostrzegłam dostające się z dołu światło. Powietrze przeszywały ciche śmiechy chłopaków i Camille.

Wyszłam i po cichu pokonałam korytarz oraz drewniane schody. Śmiechy nasilały się z każdym moim krokiem. Kiedy wpadłam w smugę światła rzucaną przez kuchenną lampę, dostrzegłam Aleca cedzącego makaron oraz Jace'a i Camille obrzucających się mąką.

Poczułam ukłucie w sercu. Mój ukochany wydawał się być rozluźniony i beztroski. I to w towarzystwie Camille.

Dziewczyna umazała go białym proszkiem po ramieniu. Nie dostrzegli mnie. To pewnie dlatego Jace uroczo potargał jej włosy brudnymi dłońmi, a ona chcąc się odegrać, ujęła jego twarz, kreśląc kciukami kółka na jego policzkach. Ciągle się śmiali. Wyglądało to tak, jakby zaraz mieli rzucić się na siebie i wepchnąć sobie nawzajem języki do ust.

Przygryzłam wargę kiedy pierwszy dostrzegł mnie Alec. Zaniepokojony trącił łokciem Jace'a, wskazując w moją stronę. Blondyn natychmiast spoważniał, zabierając dłonie od Camille. Ona również się odsunęła, ale z uśmiechem triumfu, a nie z zakłopotaniem.

- Clary.. - zaczął blondyn, ale ja uśmiechnęłam się smutno, odwracając na pięcie. Szybkim krokiem zaczęłam wracać do pokoju, czując że w kącikach oczu zbierają mi się dawno wyczekiwane łzy.

- Clary! - powtórzył Jace, kiedy był w połowie schodów a ja weszłam już do pokoju, stając przed łóżkiem. Zaciskałam palce tak mocno, że prawdopodobnie na wnętrzu mojej dłoni pozostały odciski paznokci.

- Clary - szepnął, kiedy wpadł do pokoju. Odwróciłam się do niego, posyłając sztucznie rozbawione spojrzenie.

- Teraz rozumiem.

- O czym ty mówisz?

-Błagam, nie udawaj, Jace! - podniosłam głos, nie zważając na stojących na dole Aleca i Camille - Doskonale widzę jak na nią patrzysz! - wrzasnęłam, wplątując palce we włosy - To przez to jak wyglądam?! Brzydzisz się mnie?! Dlatego mnie nie dotykasz?!

- Co ty bredzisz do cholery?!

- To oczywiste! Jest chuda! I pusta w środku, nie to co ja! - wskazałam na siebie - Ona nie musi się niczym ograniczać, racja?!

- Sądzisz, że chciałbym zaliczyć kogoś innego, bo nie jestem w stanie wytrzymać bez seksu dłuższy okres?!

- Nie wiem! - wyrzuciłam ramiona do góry, odwracając się do niego tyłem. Chciałam iść i uderzyć Camille prosto w twarz, za to jak wykorzystuje ostatnie oddalenie się Jace'a ode mnie.

Poczułam, jak obejmuje mnie ramionami i odwraca przodem do siebie.

- Nigdy. Nie. Zaryzykuję. Straty ciebie - szepnął, gładząc kciukiem moją dolną wargę - Zbyt cię kocham. I dla ciebie wytrzymam nawet dwa razy dłużej. Teraz nie zbliżam się tak do ciebie, bo.. - spuścił na chwilę wzrok, kręcąc głową - Nie potrafiłbym się oprzeć. Jestem ciebie niesamowicie spragniony, księżniczko. Ale nie chcę go skrzywdzić.

Wyglądał tak niewinnie i wiarygodnie, a mi zrobiło się głupio. Przecież on mnie kochał. A ja jego. Ponad wszystko.

- I to nie ma nic wspólnego  z tym, jak wyglądam? - szepnęłam, kładąc dłonie na jego biodrach.

- Zawsze wyglądasz idealnie. I nie masz nawet prawa sądzić, że jest jakikolwiek inny powód niż ten, że nie chcę narazić małego. Albo małej.

Uśmiechnęłam się lekko, przytulając policzek do jego torsu.

- Nie kłóćmy się już - szepnęłam, podciągając się ku niemu. Zmarszczyłam brwi, kiedy on odsunął się, kręcąc głową.

- Naprawdę się nie powstrzymam. Nie chcę zrobić mu.. Jej.. Krzywdy - odparł, gładząc lekko mój brzuch.

- Potrzebuję cię - oznajmiłam cichutko, spuszczając wzrok.

- Och, cierpliwości. Kiedy już twoja idealna kopia zdecyduje się wyjść na zewnątrz, będziesz mnie błagać, żebym przestał - zamruczał, oddychając mi ciężko do ucha - Ale nie zrobię tego, kochanie. Nie po tak długim czasie.

Poczułam rosnące pożądanie w całym ciele. Czy on to robił specjalnie?

- Skąd wiesz, że będzie moją kopią?

- Bo zwykle geny tych piękniejszych, przechodzą na dziecko.

Przewróciłam oczami, uśmiechając się szeroko.

- A chociaż mały całus? - spytałam, pokazując niewielką odległość między moim kciukiem a palcem wskazującym.

Przytulił dłoń do mojego policzka, w momencie kiedy ja objęłam jego kark. Kiedy nasze usta w końcu się zetknęły, pocałowałam go najdelikatniej jak umiałam, aby nie kusić ani siebie, ani jego. Odwzajemnił pocałunek, uśmiechając się delikatnie.

Czemu właściwie ja go tak strasznie kocham?









Hm, ostatnio jedna z was przypomniała mi o dawnej zabawie, a dokładniej pytaniach, jakie wam zadawałam. 


Cóż, oto kolejne: czy macie znajomych, którym poleciliście mojego bloga, a teraz czytają go razem z wami?  :)

I jeszcze jedna WAŻNA INFORMACJA. Przewiduję jeszcze 8-9 rozdziałów i... Cóż, wszystko ma swój początek i koniec, "Miasto Cieni" również :')
Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.





26. To ty masz wszystko, czego nie ma ona.


Clary





Siedziałam z Jace'm w bibliotece, trzy dni po naszym powrocie. Siedział po turecku, opierając się o kanapę, ze mnę między jego nogami, oplatającą swoimi własnymi jego talię.

- Leah?

Zmarszczyłam nos, wywołując u niego śmiech.

- Kochanie, zgodziłem się na tą głupią zabawę, a kiedy zaświecę już jakimś pomysłem, ty tego nie doceniasz.

Nachyliłam się ku niemu, stykając ze sobą nasze brody.

- Szukanie dobrego imienia to żadna zabawa.

- Poza tym, zapomniałaś że mamy jeszcze z jakieś sześć lub siedem miesięcy?

Przewróciłam oczami, prostując się.

- Właśnie. Byłaś u.. lekarza?

- Dopiero zamierzałam - pokręciłam głową, a włosy opadły mi na twarz. Jace odgarnął je za ucho, uśmiechając się uroczo.

- I myślałam o tym.. Żeby zabrać Isabelle.

- Och?

- Wiesz.. To jej pierwszej powiedziałam.

Zmarszczył brwi, zatrzymując raptownie jakiekolwiek ruchy, przez co zastygł z dłońmi na moich kolanach.

- A to czemu?

- Bałam się twojej reakcji. I chyba słusznie - mruknęłam, spuszczając wzrok.

Cholera, zaraz zacznie się kłótnia, której ja naprawdę nie chcę.

Ale blondyn tylko kontynuował spacer dłoni po moich odkrytych nogach, pozostawiając ślady gęsiej skórki.

- Co ci powiedziała?

Przygryzłam wargę, nerwowo bawiąc się kosmykami swoich włosów.

- Clary? - zapytał niecierpliwie, a ja wzięłam głęboki wdech.

- Żebym się nie bała. Bo za bardzo mnie kochasz, żeby zostawić mnie z tego powodu.

Zerknęłam na niego. tylko po to, żeby dostrzec w jego oczach troskę, ulgę i zadowolenie. Chwycił ostrożnie jedną z moich dłoni i przykładając ją sobie do ust, pocałował mnie w kostki.

- I to się nigdy nie zmieni - zapewnił, na co potrafiłam się tylko uśmiechnąć.







***





- I jak zareagował?

Szłyśmy zatłoczoną, nowojorską ulicą, kiedy Isabelle postanowiła zrobić mi przesłuchanie.
Przewróciłam oczami, obejmując się ramionami.

- Cóż, na początku... Był zły. Okay, wściekły - mruknęłam, na co ona wytrzeszczyła oczy - Pokłóciliśmy się, on wyszedł chyba na całą noc. Kiedy wrócił... Kazał mi się pakować i oświadczył, że wracamy do Nowego Jorku. Kiedy skończyłam się pakować, przyszedł do sypialni i mnie przeprosił. Cóż, chyba to zaakceptował.

- Po prostu jest przerażony - wyjaśniła, biorąc mnie pod rękę - Niedawno stałaś się cała jego. Ta, którą tak bardzo kocha. A teraz ty dasz mu małego jego albo małą ciebie, która jest tylko skutkiem tego, jak bardzo cię kocha - uśmiechnęłam się na plątaninę jej słów. Ale ta plątanina, poprawiła mój stan jak nic innego.

Zatrzymałyśmy się nagle przed przyulicznym domem. Na tarasie stał stary, bujany fotel, stolik i kilka parasoli opartych o ścianę.

- Co tu robimy?

- Sadziłaś, że dam ci iść do byle jakiego, Przyziemnego lekarza?

Moje brwi wystrzeliły do góry, chyba niemal stykając się z linią włosów.

- C-co? Zaraz, Izzy...

- Adele Green specjalizuje się w tej całej.. Ginekologii? Studiowała z Przyziemnymi. A ten dom - mówiąc, wskazała na budynek - To schron dla Łowców, którzy chcą żyć jak zwykli ludzie.

- Och. Rozumiem - zerknęłam na nią. Uśmiechnęła się lekko ,trącając mnie w ramię.

- Idziemy, Herondale.

Zaśmiałam się cicho, analizując brzmienie swojego nowego nazwiska. Ostatecznie dałam się jej zaciągnąć do środka.




- Dom pani Adele jest na trzecim piętrze - wyjaśniła, kiedy pokonywałyśmy drewniane schody.

Dom składał się z ośmiu mieszkań, po dwa na każdym piętrze. Z trudem dotarłam na trzecie, gdzie na jednych drzwiach wisiała tabliczka "A. Green".
Isabelle zapukała kilka razy i w ciągu dwóch minut otworzyła nam kobieta. Była zaskakująco młoda. Może z dwadzieścia lat. Miała krótkie blond włosy obcięte na pazia, złotawą cerę i dziwnie jasne oczy, niemal białe.

- My do doktor Green.

Dziewczyna kiwnęła głową, zapraszając nas do środka. Och, czyli to nie była ta kobieta. Ruszyłyśmy za nią, kiedy zamknęła za nami drzwi, wpadając z nią do pokoju, odgrodzonego starymi, drewnianymi drzwiami.

- Pani Green?

Kobieta może w wieku Maryse podniosła wzrok znad książki. Miała łagodne rysy twarzy, złote oczy i ciemnobrązowe włosy. Uśmiechnęła się lekko, prostując się.

- Tak, Amando?

- Te panie chciały się z panią widzieć - wyjaśniła, wskazując na nas. Isabelle podniosła dłoń i ukazała jej wierz, gdzie widniała świeża Runa Gracji.

Doktor Green kiwnęła głową, dając znak swojej asystentce aby opuściła pokój. Kiedy zostałyśmy we trzy, posłała nam ciepły uśmiech.

- W czym mogę wam pomóc?

- Cóż... - zaczęła Isabelle, ale przerwałam jej.

- Przyszłam z prośbą o badanie USG.

Kobieta zmrużyła oczy, a jej usta powoli zaczęły się rozchylać.

- Na Anioła... Clarissa Morgenstern?

Zdziwiona kiwnęłam głową, wysilając się na uśmiech.

- Cóż, w zasadzie.. Teraz Herondale.

- Och.. Wybacz. Clary Jocelyn i Valentine'a! - klasnęła w dłonie, robiąc kilka kroków w moją stronę - Ostatni raz widziałam cię na badaniu przy szóstym miesiącu ciąży twojej matki!

- W takim razie, jak ją pani poznała? - spytała zdezorientowana Isabelle, drapiąc się w tył głowy.

- Doskonale pamiętam Jocelyn z młodzieńczych lat. A Clarissa - wskazała na mnie - Jest jej doskonałą kopią. Jeszcze nikogo podobnego do niej nie widziałam. Dlatego - uśmiechnęła się, kładąc dłoń na moim ramieniu.

- Przyjaźniła się pani z moją mamą?

- Nie bez powodu dała ci na drugie imię Adele - zaśmiała się lekarka, a ja dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Rzeczywiście! - W porządku. Czyli.. Badanie USG?

Kiwnęłam głową, nagle lekko zakłopotana.

- Młoda matka? - je uśmiech się poszerzył. Kiwnęłam ponownie głową, czując jak rumieniec oblewa moją twarz.

- W porządku. Zdejmij płaszcz i wejdź do tego pokoju obok - wskazała na sąsiednie drzwi.

- Jasne - westchnęłam, kiedy Isabelle pomogła mi zdjąć płaszcz. Posłała mi pocieszające spojrzenie,   a ja mogłam tylko uśmiechnąć się lekko, ruszając za doktor Green.







- Podejrzewasz, który to może być tydzień? - spytała, kiedy leżałam już na lekarskim łóżku, z bluzką podwiniętą do piersi, z brzuchem umazanym zimną mazią.

- Nie - przyznałam, kiedy przytknęła do mojego brzucha specjalną kulkę i zaczęła nią wędrować po dolnej części brzucha. Oddychałam głęboko, wędrując wzrokiem po belkach sufitu.

- Ja natomiast podejrzewam, że coś około szóstego.

Spojrzałam na nią,  a ona wskazała na monitor. Stłumiłam pisk, kiedy spostrzegłam na ekranie malutki punkt, przypominający fasolkę. Był taki mały, uroczy.. I był tam we mnie. Uśmiechnęłam się lekko, na co pani Green odpowiedziała tym samym.

- Wydrukuje ci to zdjęcie - powiedziała, zabierając ode mnie kulkę i podając papierowe ręczniki. Wytarłam się, wrzucając wszytko do kosza obok.

- Musisz bardzo uważać - poleciła, kiedy spod monitora zaczął się wysuwać skrawek papieru - Ciąża Nephilim jej mniej odporna na urazy. Musisz o siebie dbać. Żadnych walk. Żadnych treningów. Możesz jeszcze trochę się rozciągać, ale od trzeciego miesiąca i to powinnaś odstawić.

Podała mi wydruk, na którym ponownie zobaczyłam swoją małą fasolkę. Dotknęłam jej konturów palcem, uśmiechając się.

- Jeśli chodzi o dietę, Maryse powinna się tym zająć.

O cholera. Tylko że oprócz Isabelle i Jace'a, nikt nic nie wie.

- Za miesiąc możesz wpaść na kontrolną wizytę.

- Dziękuję - odparłam, podnosząc się z miejsca. Ciągle patrzyłam na zdjęcie, ciągle się uśmiechając.




***





- No? Pokaż! - pisnęła Isabelle, kiedy wyszłyśmy z mieszkania doktor Adele. Pokazałam jej wydruk, a ona ponownie pisnęła.

- O matko, jest taki malutki-o mój Boże! - podskoczyła kilka razy w miejscu.

- Taa. Szósty tydzień.

- Czyli prawie drugi miesiąc! O mój Boże! - klasnęła w dłonie, oddając mi zdjęcie.

- Zastanawiam się, jak to powiedzieć innym - mruknęłam i mimo że wypełniała mnie euforia, to pytanie wyszło na sam przód.

- Tym będziemy się martwić później - machnęła dłonią - Musimy wrócić do Instytutu. Założę się, że Alec jest nieźle wściekły na Jace'a, który nie potrafi się skupić na treningu.

Parsknęłam śmiechem, zginając wydruk na pół i chowając go do kieszeni płaszcza.







***





- Ale Danny to ładne imię!

- Isabelle, błagam - zaśmiałam się, kiedy szłyśmy po głównych schodach Instytutu - Jeszcze przynajmniej pół roku. Wymyślisz jeszcze kolejne takich "ładnych" imion.

- Ugh. Danny i tak jest najlepsze.

Przewróciłam oczami, w momencie kiedy napotkałyśmy na schodach Camille. Miała na sobie koszulkę, która należała..

Do Toma?

- Och, Clary - na jej twarz wpłynął sztuczny uśmiech, który odwzajemniłam.

- Camille.

Zwróciłam się do Isabelle, biorąc głęboki wdech.

- Spotkamy się później w jadalni?

- Jasne - mruknęła i ruszyła dalej. Przechodząc obok Camille trąciła ją mocno ramieniem, tak że młoda Cullen odskoczyła w bok.
Po chwili stałyśmy same, a ona zrobiła krok w moją stronę.

- Jak było w Wenecji?

Założyłam ręce przed sobą, unosząc brew.

- Pytasz mnie o miesiąc miodowy?

- Nie o szczegóły - prychnęła - Chociaż wątpię, żeby jakiekolwiek były.

Co proszę?

- Słucham?

- Zdołałaś przypilnować Jace'a?

Zmarszczyłam brwi, na co ona parsknęła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu.

- Podobno nieźle się pokłóciliście. A miesiąc miodowy chyba nie do tego służy.

- O czym ty bredzisz? - warknęłam, czując że cała się gotuję.

- Obie wiemy, że Jace to chłopak z wymaganiami. Cóż - zakręciła kosmyk włosów na palec - Przynajmniej ja się o tym przekonałam.

Nagle moje serce się zatrzymało.

- Że co?

- Powiedzmy, że kiedy ty doskonale bawiłaś się przy boku Jonathana, naparzając sztyletem każdego kto popadnie, on po prostu nie dał już rady.

Zrobiła kolejny krok w moją stronę, uśmiechając się słodko.

- Nie miej mu tego za złe. Jak już powiedziałam. To chłopak z wymaganiami - syknęła, a ton głosu jakim zaakcentowała słowo "wymaganiami", sprawił że zaczęło mnie mdlić.

Stałam wstrząśnięta, kiedy minęła mnie i ruszyła dalej.
Poczułam, jak ciepło powoli opuszcza moje ciało. Chciało mi się płakać. Zacisnęłam dłonie w pięść, czując jak lekki skurcz przeszedł przez mój brzuch.

Rzuciłam się w stronę sal treningowych. Omal nie potknęłam się o własne nogi, kiedy mijałam każdy zakręt.
Dostrzegłam chłopaków, wychodzących z sali. Jace śmiał się razem z Willem, Alekiem i Tomem. Jakby nigdy nic.

Wzburzona podeszłam do nich, a Jace się odwrócił.

- Hej, kochanie - uśmiechnął się i chciał mnie objąć, ale ja z impetem go od siebie odsunęłam.

- Co było lepsze?! Zabawienie się mną,  czy obserwowanie mojej nieświadomości?! - wrzasnęłam, tak że każdy zadrżał. Tylko Jace przyjrzał mi się ze spokojem, pomieszanym z niezrozumieniem i zdziwieniem.

- O czym ty mówisz?

- To co?! Może opowiemy sobie wszystko?! Fajnie się bawiłeś u boku Camille, kiedy Lilith władała moim ciałem?! Może ta suka zawładnęła twoim, huh?! - krzyknęłam, odpychając go tak, że wpadł na ścianę.

Zerknął na przyjaciół, po czym złapał mój nadgarstek i zaciągnął nas do szatni. Wyrwałam mu się, rzucając rozwścieczone spojrzenie.

- Co ty wyprawiasz?! - syknął.

- To raczej ja powinnam zadać to pytanie! Poradziłeś sobie doskonale, kiedy mną władała Lilith! Proszę, wielki Jace Herondale, jest chłopakiem z wymaganiami - krzyknęłam, rozkładając ręce - Camille je zaspokoiła?! Była dobrą zastępczą, kiedy mnie nie było?!

- Co ty pieprzysz, Clary?! - tym razem to on na mnie krzyknął. Uderzyłam go kilka razy w pierś, wykorzystując przy tym swój cały gniew.

- Jesteś! Takim! Dupkiem! Nienawidzę Cię!

Zrzucił torbę ze swojego ramienia, która upadła na podłogę, po czym chwycił moje nadgarstki. Pchnął mnie na ścianę, dociskając mnie swoim ciałem. Chciałam go odepchnąć, ale był zbyt silny.

- Sądzisz, że mógłbym cię zdradzić? - szepnął z niedowierzeniem i złością.

- Z dziewczyną, która ma wszystko, czego nie mam ja? - syknęłam, bliska łez - Tak.

Nachylił się ku mnie, mocniej zaciskając dłonie wokół moich nadgarstków.

- Nie. To ty masz wszystko, czego nie ma ona. Czego nie miała Kelly. Czego nie ma żadna.

Złączył nasze usta w nieco brutalnym pocałunku, pełnym tęsknoty i desperacji. Uwielbienia. Miłości.

Przechyliłam głowę, chcąc pogłębić to doznanie. Oderwał jedną dłoń od mojego nadgarstka, by móc podrzucić mnie do góry, tak że oplatałam go nogami w pasie. Wolną dłoń plątałam w jego włosy, jęcząc cicho, kiedy otarł się o mnie.

Splątał nasze palce i dalej opierał je o ścianie przy mojej głowie. Uśmiechnęłam się lekko z ustami przy jego ustach, kiedy z gardła wydobył mu się cichy pomruk zadowolenia.
Pomógł mi pozbyć się mojego płaszcza, który wylądował u jego stóp.
Zdecydowałam stanąć na własne nogi, bo wtedy wygodniej było mi sięgnąć po rąbek jego koszulki. Cóż, wszystko potoczyło by się szybko, gdyby nie nagłe otwarcie drzwi, przez które zajrzał Alec.

- Boże, moje oczy!

Oderwałam się od Jace'a, z czerwienią oblewającą moją twarz. Zachichotałam jak ostatnia idiotka, na co Jace też parsknął śmiechem i objął mnie ramieniem wokół szyi, abym mogła schować twarz w jego ramieniu.

Pocałował czubek mojej głowy, kiedy Alec ciągle jęczał.

- Czy wy musicie zaliczyć każde pomieszczenie w tym Instytucie? - mruknął, ale czułam rozbawienie w jego głosie.

Byłam pewna że Jace pokazuje mu środkowy palec, na co jeszcze bardziej zaczęłam się śmiać.








- I okazało się, że ta sama kobieta kiedyś prowadziła ciąże mojej matki.

- Więc mogę jej zaufać i oddać tę sprawę w jej ręce - powiedział, bawiąc się moimi włosami.

Leżeliśmy w sypialni Jace'a, która chyba teraz była naszą wspólną tak na stałe. Chłopak ułożył się na plecach, przyciągając mnie do swojego boku. Z nogą przerzuconą przez jego talię i ramieniem na jego piersi, przycisnęłam policzek do jego torsu, wsłuchując się w spokojne bicie serca.

- Czemu właściwie podejrzewałaś mnie o.. - przerwał, nie chcąc wymawiać tego ponownie.

- Camille złapała mnie na schodach. Po prostu.. Brzmiała tak przekonująco.. Nie wiem, dlaczego jej uwierzyłam.

Pogłaskał moje plecy, a ja jeszcze mocniej się do niego przytuliłam. Pachniał mydłem i po prostu Jace'm, a włosy miał jeszcze wilgotne od niedawnego prysznica.

- Och, mam coś dla ciebie.

Podniosłam się, a on rzucił mi zdezorientowane spojrzenie. Uśmiechnęłam się, podchodząc do szafy. Wyciągnęłam z kieszeni płaszcza zgięte na pół zdjęcie
Wróciłam do łóżka i ponownie kładąc się przy boku chłopaka, podałam ku wydruk. Kiedy położyłam głowę na jego piersi, wyczułam jej serce zaczęło mi bić szybciej.

- Widzisz go? - szepnęłam, spoglądając na niego. Uśmiechał się. On naprawdę się uśmiechał. Podciągnęłam się, by mieć lepszy widok na wynik USG.

- Jak fasolka.

Uśmiechnęłam się, bo sama tak je porównałam.

- Nasza fasolka.

Pocałował mnie w czubek głowy, uśmiechając się delikatnie.

- Nasza fasolka.











Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.





piątek, 27 marca 2015

25. Tak cudownie to brzmi, kiedy to wymawiasz.


Clary


- Co?

Poczułam, jak moje serce się zapada na jego chłodny ton.

- Jestem. W. Ciąży - wyszeptałam, spoglądając na niego. Momentalnie zrobił się blady, zaciskając usta w wąską kreskę

- Jace, przepraszam, ja...

- Cholera! Co ty sobie myślałaś, Clary?! - wrzasnął, podnosząc się gwałtownie z łóżka  Co to do cholery ma być?!

Skuliłam ramiona, w oczekiwaniu na dalsze krzyki. Miałam rację.

- Czy ty w ogóle myślałaś?! Clary..!

- To moja wina?! - tym razem i ja krzyknęłam, odrzucając od siebie kołdrę - Wydaje mi się, że to ty w pewnym momencie zapomniałeś o istnieniu zabezpieczenia, zwanego prezerwatywą!

- Teraz mi wmawiaj, że tylko faceci mogą się zabezpieczać!

- Okay, przepraszam! Jest mi przykro, okay?! - podniosłam się na równe nogi - Przykro mi, ale..!

- I słusznie - warknął, wyrzucając ręce do góry.

Zmarszczyłam brwi, powstrzymując się aby moje usta nie ułożyły się w literę O.

- Co? - wyszeptałam z niedowierzeniem.

- Powiedziałem: i słusznie - warknął, po czym zaczął nakładać na siebie spodnie i czystą koszulkę.

- Co ty wyprawiasz?

- Idę się przejść.

- W środku nocy?! - pisnęłam, krzyżując ramiona na piersi.

- Naprawdę teraz to jest twoim największym problemem?!

Poczułam, jakby ktoś wbił mi sztylet w serce i przekręcił ostrze. Chciało mi się po prostu płakać.

Wiedziałam. Wiedziałam, że właśnie tak zareaguje.

- Jace...

Ale on już wyszedł szybkim krokiem z pokoju, później z mieszkania, zatrzaskując z impetem drzwi. Opadłam na materac, pozwalając moim łzom wylać się na powierzchnię.










Następnego ranka, obudziłam się ze świadomością, że Jace'a nie ma obok mnie.

Oczywiście że nie.

Zwlekłam się z łóżka, ignorując lekkie kłucie w brzuchu, po czym włożyłam na siebie jego bluzę i wyszłam z sypialni. W mieszkaniu panowała cisza. Albo nie wrócił, albo spał w którymś z pokoi. Nie zamierzałam tego sprawdzać.

W kuchni zaparzyłam sobie zielonej herbaty, po czym usiadłam na barowym krześle przy barku. Kubek, pomimo że parzył moje dłonie, był ściskany przeze mnie jeszcze bardziej.

"Co ty sobie myślałaś?!"

Że mnie kochasz chociaż na tyle, by to zaakceptować?

Nie upiłam ani łyka. Odstawiłam herbatę na bok, nabierając ochoty na szybki prysznic.

Niechętnie odtwarzałam naszą kłótnię.
Jak bardzo mnie teraz nienawidził?

Zostawiłam uchylone drzwi do łazienki, zdejmując z siebie jego bluzę, bluzkę oraz swoją bieliznę. Kopnęłam to wszystko w kąt, rozsuwając szklane drzwi kabiny.

Ciepła woda jednak ani na chwilę nie pozwoliła mi się rozluźnić. Potrzebowałam do tego Jace'a. I tylko jego.
Woda spływała po mojej twarz, włosach. plecach i nogach, zmywając resztki wczorajszego dnia. Pragnęłabym cofnąć czas, żebym nie wpadła. Ale tak się nie da.

Szybko skończyłam swój prysznic, owijając się białym szlafrokiem. Miękki materiał zaczął wchłaniać krople wody, kiedy stanęłam przed ogromnym lustrem.

Wyglądałam okropnie. Blada, z pokołtunionymi, mokrymi włosami i cieniami pod oczami.

Przechyliłam głowę, zastanawiając się, czemu akurat mnie to spotyka.

"Zawsze dostaję to, czego chcę"

W odbiciu dostrzegłam twarz Lilith. Jej okropny uśmiech. Czarne oczy i cieknącą krew z ust. Wytrzeszczyłam oczy, odwracając się, ale za mną nikogo nie było.

- Zostaw mnie! - wrzasnęłam, uderzając pięścią w lustro. W mojej głowie rozbrzmiał jej śmiech, w momencie kiedy te drobne jak i duże odłamki szkła, rozsypały się we wszystkie kierunki. Ponownie krzyknęłam, jednak tym razem z bólu.

Z mojej dłoni sączyła się krew, a z ran wystawały drobne odłamki szkła. Zacisnęłam drugą dłoń wokół nadgarstka tej rannej, jęcząc.

- Clary?

Rozpoznałam głos Jace'a, ale nie spojrzałam na niego .Jednak w mgnieniu oka stał u mego boku, ujmując skaleczoną rękę. Nie miałam pojęcia skąd miał stelę - prawdopodobnie nosił przy sobie odkąd wyszedł w nocy - ale szybko użył jej na mnie, Na kostce pojawił się niewielki Znak Iratze, a rany oraz szkło zaczęły znikać. Tak samo i ból.

Spojrzałam na Jace'a - był wystraszony. Nie zły.
Tylko i wyłącznie wystraszony. Ujął dłońmi moją twarz, opierając swoje czoło o moje. Miałam wrażenie że serce za chwilę mi eksploduje, a ja po prostu upadnę.
I pewnie by tak było, gdyby nie silne ramiona Jace'a, który po chwili jedną dłoń trzymał na moich plecach, drugą pod kolanami, niosąc mnie powoli w stronę salonu.

Posadził mnie na kanapie, na chwilę znikając w kuchni. Wrócił z mokrą ściereczką i suchym ręcznikiem, którymi zaczął mi obmywać resztki krwi z niedawnej rany.

Wpatrywałam się w jego ostrożne ruchy, niepewna czy mogę się odezwać. Bałam się, że przeze mnie znowu zaczniemy się kłócić, a tego bym nie zniosła.

Zamiast tego milczałam. Podobnie jak on.

- Jutro wracamy do Nowego Jorku.

Co?

- Ale...

- Po prostu się spakuj - mruknął, wstając na równe nogi. Odwrócił się do mnie plecami, oddalając się powolnymi krokami.
I tak znów zostałam sama, ponieważ później zamknął się w dodatkowej sypialni, podczas gdy ja siedziałam nieruchomo na kanapie.
Cóż, to tyle, jeśli chodzi o nasz miesiąc miodowy.







***




Całe popołudnie spędziłam na pakowaniu swoich rzeczy. Nie miałam ich na szczęście zbyt wiele. Około szesnastej, moja walizka stała spakowana przy drzwiach, czekając cierpliwie na jutrzejszy dzień.

Położyłam się na łóżku, wpatrując się w padające do środka promienie zachodzącego słońca. Chciałam tylko, aby w końcu moje życie mogło być normalne. Przez jeden, dłuższy okres.

Zamknęłam oczy, z nadzieją że kiedy się obudzę, wszystko będzie w normie.







****








Ocknęłam się, kiedy za oknem świeciły już latarnie oświetlające uliczki. Leżałam zwinięta w kłębek, przytulając policzek do miękkiej poduszki. Dziwnie się czułam w pokoju, którego nie dzieliłam z Jace'm.
Dotknęłam się za brzuch, mając wrażenie, że coś we mnie pęcznieje. Moje serce się skurczyło, powodując okropny ból.

"Co ty sobie myślałaś?!"

Zacisnęłam powieki, odpychając od siebie ostry ton Jace'a.
Dlaczego zareagował aż tak? Przecież.. Rozumiem, to dla niego szok. Ale dla mnie również!
Może go nie chciał. Mógł go nienawidzić. Ale ono było jego. I nic tego nie zmieni.

- Widzisz? To dowód, że w moim życiu nic długo nie może trwać dobrze - szepnęłam, pewna że malutki zarodek mnie słyszy.

Podskoczyłam, na ciche pukanie do drzwi. Poprawiłam włosy i otarłam zaschnięte łzy, odchrząkując.

- Proszę.

Moje serce zamarło, kiedy zza drzwi wychyliła się głowa Jace'a. Przyciągnęłam kolana pod brodę, owijając się szczelnie kocem.

- Mogę?

Kiwnęłam głową, ciesząc się, że o to zapytał. Zamknął za sobą drzwi, niepewnie podchodząc do mnie. Obserwowałam jego pełne gracji ruchy, kiedy usiadł obok mnie na materacu, jednak na tyle daleko, aby mnie nie dotykać.

- Przepraszam - szepnęłam, spuszczając wzrok - Ja..

- To ja przepraszam - mruknął, wprawiając mnie tym w zdezorientowanie - Przestraszyłem się. To tyle.

Tyle?
Tylko.. Tyle?

- Byłeś niesamowicie wściekły - szepnęłam, bawiąc się nerwowo palcami.

- Nie potrafiłem znaleźć innej, odpowiedniej na tą sytuację reakcji - warknął, doprowadzając mnie tym do lekkiego dreszczu.

Ała.

- Ostatni raz dowiedziałem się że byłaś w ciąży, kiedy.. - zatrzymał się, na wspomnienie tamtego wydarzenia - Nie potrafię sobie wyobrazić ponownej takiej sytuacji.

Spojrzałam na niego, tak, że nasze spojrzenia się skrzyżowały.

- Poza tym.. Nie widzę siebie w roli ojca - przyznał, wzruszając ramionami.

- Dlaczego?

- Nie wiem. Mam dopiero siedemnaście lat, Clary. Kilka dni temu przyjęłaś moje nazwisko. To i tak dużo, jak dla nas.

Przewróciłam oczami, odrzucając od siebie koc.

- Doskonale wiesz, że zaszłam w ciążę, zanim oznaczyłeś mnie Runami.

- Może to moja wina? - syknął, a ja poczułam, że to mój ton do tego doprowadził.

- Nie! Cholera, nie!  - poprawiłam się, nie chcąc zepsuć tej rozmowy, która ewidentnie prowadziła do pogodzenia - Ale sądzę, że wielki Jace Herondale poradzi sobie z czymś takim, jak zaakceptowanie tego, co się stało i nie zostawienie mnie!

Rzucił mi rozwścieczone spojrzenie, podobnie jak ja jemu. Jednak to nie mi nastrój zmienił się ekstremalnie szybko.

Podciągnął się na łóżku, jednocześnie wciągając mnie na swoje kolana. Usiadłam na nim okrakiem, kiedy dokleił do siebie nasze ciała.

- Nie pozbędziesz się mnie tak szybko - szepnął, a ja potraktowałam to jako obietnicę, zapewnienie.

Wplątałam palce w jego puszyste włosy, spuszczając wzrok na swój brzuch. Byłam szczęśliwa, że w końcu mnie dotyka.

- Damy sobie radę. Ale tylko, jeśli stawimy czoło temu wszystkiemu razem. Herondale'owie to silny ród, zapomniałeś?

Uśmiechnął się lekko, chwytając lekko zębami moją wargę.

- Tak cudownie to brzmi, kiedy to wymawiasz.

- Co? Twoje nazwisko? - spytałam, chcąc się z nim podroczyć.

- Nasze - wymruczał, przerzucając mnie na plecy i przyciskając do materaca. Poczułam, jak wślizguje swoją dłoń pod moją koszulkę i kładzie ją na brzuchu - Moje. Twoje. Jego.

Moje serce właśnie wykonało salto. Pocałował mnie uroczo w nos, kiedy wyszeptałam.

- A jeśli to ona?

Zmrużył oczy, całując mnie słodko.

- Mogą być i oni. Ale.. Będą nasi.












Jeśli chodzi o pytania do Team Good - miałam ogromną nadzieję na prowadzenie dwóch blogów. Ale niestety, nie mam aż tak podzielnej weny. Postaram się utworzyć nowego bloga, kiedy skończę z "Miastem Cieni"


Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.






24. Tak bardzo przepraszam.


Clary



- Bekon?

- Lubisz? - spytałam, kiedy przytulił mnie od tyłu do swojej piersi. Pocałował mnie w policzek, a ja uśmiechnęłam się lekko.

- Dopóki go nie spalisz.

Uderzyłam go lekko łokciem, na co zareagował teatralnym jękiem bólu.

- Żartuje. Zjem wszystko co ugotujesz.

- Jesteś pewien? - zaśmiałam się, unosząc na widelcu dziwnie zawinięty kawałek bekonu.

- No, prawie wszystko.

- Mamy jeszcze jakieś gotowe jedzenie w lodówce - westchnęłam, odkładając patelnie i wyłączając palnik.

- Są jajka, mleko... - wyliczył, otwierając lodówkę - Sądzę, że w mąkę i cukier też jesteśmy zaopatrzeni. To co? Naleśniki?

- Jasne - westchnęłam, wrzucając nie nadające się do spożycia mięso do kosza.

Nagle pomieszczenie wypełnił dźwięk telefonu Jace'a. Spojrzeliśmy na siebie, po czym chłopak wyszedł z kuchni, aby odebrać. Ja zabrałam się za przygotowywanie ciasta do naleśników.

Zaczęłam sobie nucić Moonlight Sonata, delikatnie kołysząc przy tym biodrami. Słyszałam ściszony głos Jace'a dochodzący z salonu, kiedy rozmawiał przez telefon.

- Jasne. Tak. Tak - westchnął, stając nagle w progu. Posłał mi rozbawione spojrzenie, ja z kolei pytające.

- Isabelle - szepnął, wyciągając dłoń z komórką. Ochoczo odstawiłam mąkę i otrzepałam dłonie, po czym przycisnęłam telefon do ucha.

- Izzy!

- Clary! Och, nareszcie. Tak dawno cię nie słyszałam!

- Co u ciebie? - spytałam, machając w stronę blatu, dając znak Jace'owi, aby wziął się do roboty.

- Nie narzekam. Wolałabym oczywiście być w tej sytuacji co ty, ale cóż - westchnęła, a ja mogłabym przysiąc, że zaczyna się uśmiechać - Jak tam Jace?

- Jace? - podniósł wzrok na swoje imię - Jace właśnie robi naleśniki.

- Co? - zamrugał, ale pocałowałam go szybko, powstrzymując śmiech.

- Zajmij się tym.

Po czym wybiegłam z kuchni, upadając na miękką kanapę w salonie. Słońce leniwie przeciskało się przez białe zasłony, rzucając plamy światła na podłogę.

- Od kiedy Jace robi śniadania? - zaśmiała się Isabelle, na co zareagowałam podobnie.

- Cóż, od dziś? Lepiej powiedz co u was.

- Hm, powróciliśmy do normalności. Mieliśmy mały problem z pozbyciem się kilku gości, ale ostatecznie daliśmy radę.

- To dobrze.

Przez chwilę między nami panowała cisza, a ja tylko słyszałam jej urywany oddech. Wiedziałam, o co chce zapytać. Przymknęłam powieki, kiedy zebrała się na kolejne zdanie.

- Powiedziałaś mu?

Zacisnęłam palce na poduszce, przyciągając kolana pod brodę.

- Hm, nie.

- A jak się czujesz?

- Trochę boli.. Nawet często. No i wymiotuję - szepnęłam, modląc się aby Jace nie wpadł w nieodpowiednim momencie - Ale to chyba normalne.

- Oby - westchnęła, a ja usłyszałam cichy, zdławiony okrzyk zaskoczenia - Hm, Clary, zadzwonię za kilka dni, okay? Pozdrów ode mnie Jace'a.

- Jasne. Pa, Izzy.

- Pa. Kocham cię.

Uśmiechnęłam się, klikając czerwoną słuchawkę na wyświetlaczu.

- Ja ciebie też.










Isabelle



Zablokowałam telefon po tym jak Clary się rozłączyła i odwróciłam się na plecy, twarzą do Simona.

- Mam się czuć zagrożony? Nikomu innemu nie wyznajesz miłości oprócz mnie - uśmiechnął się, stykając ze sobą nasze czoła. Nawinęłam na palec kosmyk jego lekko kręcących się i wilgotnych włosów.

- Nie jesteś chyba zazdrosny o moją przyjaciółkę, racja?

- Dopóki nie jest lesbijką, tak - prychnął, ale pacnęłam go w ramię - Auć.

- I nie udawaj, że cię to bolało!

- Czy ty właśnie podniosłaś na mnie głoś? - uniósł brew, uśmiechając się złośliwie. Przygryzłam wargę, kiedy unieruchomił moje nadgarstki nad moją głową, zaczynając mnie namiętnie całować.











Clary



- Wow, nie sądziłem że Isabelle tak krótko będzie cię trzymać przy telefonie - zdumiał się Jace, kiedy wróciłam do kuchni i usiadłam na blacie.

- Cóż, chyba sama była zajęta - wzruszyłam ramionami, biorąc w dłonie słoik masła orzechowego.

- Wolę, kiedy ty gotujesz - mruknął, z trudem przewracając naleśnik na drugą stronę. Uśmiechnęłam się lekko, przechylając głowę.

Odstawiłam słoik na blat y wyrzuciłam ręce do góry, przeciągając się tak, że moje mięśnie dały o sobie znać.

- Nie może być aż tak źle.

- Spróbuj - mówiąc to podstawił mi pod nos suchego, ciepłego naleśnika. Oderwałam mały kawałek, wsadzając go do ust. Był słodki i rozpływał się w ustach.

- Kłamca. Od dzisiaj - uniosłam palec w ruchu postanowienia - Ty robisz naleśniki/

- Tak jest, pani kapitan - westchnął, odkładając jedzenie na talerz, który z kolei odsunął na drugi koniec blatu. Wyłączył gaz i leniwym krokiem podszedł do mnie.

- Mieliśmy zjeść śniadanie - zauważyłam, kiedy stanął między moimi nogami, chwytając dłońmi moje uda.

- Naprawdę? - spytał, całując mnie delikatnie za uchem. Zadrżała
m, owijając wokół palców sznurki jego dresów.

- Mh-mh...

- Jak bardzo jesteś głodna? - wyszeptał, wsuwając dłonie pod moją-cóż, jego - koszulkę. Czułam jego usta na swojej szyi, które współgrały z gorącym oddechem.

- Bardzo.. Jace, proszę...

Nie odpowiedział mi. Tylko przyciągnął do siebie, jedną dłonią chwytając mój tyłek, drugą wplątując we włosy. Jęknęłam, łącząc ze sobą nasze usta, kiedy wyszedł z kuchni, w cudowny sposób wpadając do trzeciej na lewo sypialni.










- Kiedy oglądałem to miejsce, zdążyłem pospacerować po mieście. Znalazłem nawet fajną restaurację, kilka alejek stąd.

Wciągnęłam na siebie luźną, białą sukienkę, dołączając do tego czarne trampki przed kostkę. Włosy musiałam rozczesać i związać,bo było zdecydowania za ciepło na cokolwiek innego.

Jace wyglądał cudownie w jeansowych spodniach do kolan, białej koszulce i białych trampkach. Włosy pozostawił rozczochrane, odkąd ostatni raz mocno wplątałam w nie palce. Zarumieniona podrapałam się lekko po ramieniu, w miejscu gdzie widniała złotawa Runa Ślubna.

- W porządku, idziemy - uśmiechnął się, obejmując mnie ramieniem wokół szyi. Przycisnęłam się do jego boku, wdychając cudowną mieszankę - mydła, dezodorantu i Jace'a.






- To tutaj.

Weszłam za nim do niewielkiej restauracji, udekorowanej w czerwone barwy. Usiedliśmy przy dwuosobowym stoliku, postawionym tuż przy oknie.

- Tu jest cudownie - westchnęłam, oddychając głęboko.

- Co ty na to, żebyśmy tu wrócili?

- Zmarszczyłam lekko nos, na co wybuchnął  śmiechem.

- Myślałam o innym miejscu. Francja. Australia. Chiny.

- Och, no weź, każdy chińczyk wygląda tak samo!

Uderzyłam go lekko w ramię, w momencie kiedy przyszedł kelner. Tak naprawdę, nie byłam głodna. Poprosiłam tylko o wodę, w ostatnim momencie przypominając sobie, że jestem w ciąży.

- Och, wodę? - jęknął Jace, który z kolei zamówił sobie wino.

- Nie mam ochoty na wino - wzruszyłam ramionami, wypominając sobie pytanie Isabelle.

"Powiedziałaś mu?"

Zaczęłam nerwowo bawić się palcami, starając się skupić na słowach Jace'a, którymi kompletnie w tamtym momencie nie byłam zainteresowana.








****








Rozglądam się nerwowo po ogromnym pokoju, w którym światło padało tylko na mnie. Czułam, jakbym miała na sobie ogromny ciężar. 
Rozejrzałam się dookoła, starając się wydobyć z siebie jakieś słowo. Nadaremnie.

Zamarłam, kiedy dostrzegłam przed sobą Lilith. Miała na sobie białą sukienkę, z ubrudzonymi błotem rękawami, brzuchem i piersią.

- Zawsze dostaję to, czego chcę - syknęła.

Upadłam na kolana, kiedy przy jej boku stanął ten sam chłopczyk, który kilka dni temu ukazał się w moich snach. Teraz uświadomiłam sobie, że oboje nie są ubrudzeni błotem, tylko krwią. Dziecko uśmiechnęło się do mnie, kiedy Lilith poczochrała jego złotą czuprynę. Przytulił się do jej nogi, spoglądając na mnie swoimi czarnymi oczami spod gęstych rzęs.

- Witaj, mamusiu.






****





- Cholera! Clary - poczułam, jak Jace potrząsa moimi ramionami. Otworzyłam gwałtownie oczy, podnosząc się i omal go przy tym nie uderzając.

Byłam w mieszkaniu. Tym samym co Jace. Nie było krwi. Nie było Lilith.
Byłam bezpieczna.

Mimo to rozpłakałam się, chowając twarz w dłoniach.

- Clary.. Clary, kochanie, co się dzieje? - spytał ewidentnie zmartwiony, przytulając mnie do siebie.

Och, Jace, przepraszam.

- To był tylko zły sen. Już.. Shhh... Wszystko dobrze...

Schowałam twarz w jego dłoniach. Jego koszulka którą miałam na sobie kleiła mi się do pleców. Zacisnęłam palce na jego nadgarstku, kiedy on wolną dłonią gładził moje włosy.

- To tylko zły sen - powtórzył, ale ja doskonale wiedziałam, że to tylko ostrzeżenie.
Już było za późno.
Musiałam mu powiedzieć.

- Jace, tak bardzo cię przepraszam! - wybuchnęłam płaczem, czując jak nagle się napiął.

- Clary, o czym ty..

- Proszę cię, nie zostawiaj mnie! Błagam, nie zostawiaj mnie..!

- Clary... - odsunął mnie delikatnie, acz stanowczo. Widziałam w jego oczach strach i ból - Clary, co się dzieje?

- Tak bardzo przepraszam - szepnęłam, kręcąc głową. Zabrał dłoń z mojego policzka, prostując się.

- Czy ty... Ty mnie.. - zamilkł, ale doskonale wiedziałam, co ma na myśli.

- Nie! Ja... - przygryzłam wargę, wplątując agresywnie palce we własne włosy. Schowałam głowę między kolana, bojąc się jego reakcji - Jestem w ciąży, Jace - wyszeptałam, a moje serce zamarło.

Kurwa mać.