czwartek, 20 listopada 2014

Prolog

Jocelyn

Ból był niewyobrażalny. Jakby palił się we mnie żywy ogień. Jakbym leżała wśród płomieni. Dłonie jak kajdany, zaciskały się wokół moich nadgarstków. Wyrywałam się, ale nie byłam na tyle silna.
- Jocelyn! Jeszcze trochę!
- NIE! BŁAGAM, NIE!
Wygięłam ciało w łuk, ale ramiona Valentine'a popchnęły mnie w dół, do materaca. Było okropnie gorąco. Brakowało mi tchu. Ciało jakby rozpadało się na kawałki.
- Valentine, boli! - wrzasnęłam, zaciskając oczy. Jego dłoń najspokojniej w świecie gładziła mój policzek.
- Jeszcze chwilę, królowo. Już koniec.
Dosłownie zawyłam z bólu. I wtedy. on ustąpił. Zrobiło mi się jakoś.. Lżej. A przestrzeń wypełnił płacz dziecka.
- To dziewczynka, panie Morgenstern - głos Dorothei był lekko drzący.
Dziewczynka?
Czyli..
- Clary - poprawił ją Val, nachylając się nade mną - To Clary Jocelyn.
Uśmiechnęłam się delikatnie, biorąc głęboki oddech.
- D-daj mi ją.. Proszę.
Niepewnie spojrzał na coś nad moją głową, po czym skinął nią, wyciągając ręce. Po chwili delikatnie przystawił do mojej piersi zawiniątko.
Był śliczna. Przez krew widziałam mlecznobiałą cerę. Twarzyczka była taka, jak u porcelanowej lalki. Oczy lśniły jak szmaragdy. Łkała, ale nawet jej płacz, brzmiał jak płacz małego aniołka.
Mój Aniołek.
- Clarisso - szepnęłam, całując jej główkę. W jednej chwili przestała płakać. Wpatrywała się we mnie. Jej zielone w oczy, w moje zielone oczy.
Serce prawie mi pękło, kiedy pomyślałam że nigdy nie zobaczę, jak dorasta.

Valentine

- Jest taka podobna do ciebie - westchnąłem, kiedy oderwała swoje usta od głowy Clary i szepnęła jej imię.
Rzeczywiście. Było widać kilka rudych włosów takich jak Jocelyn. Największym jednak podobieństwem, były ich oczy. Jak szmaragdy, wbite w czaszkę.
Po policzku mojej żony, spłynęły łzy. Wzrok stał się pusty. Rozchylił usta, ciężko oddychając.
- Val - wydukała, łapiąc oddech. Zabrałem córkę, oddając ją Dorothei. Wyszła, zostawiajac nas samych.
- Jocelyn - złapałem jej dłoń, drugą zatapiając w jej włosy. Były mokre przy skórze.
- Boję się...
- Shh... - przycisnąłem do siebie nasze czoła - Zostajesz ze mną kochanie.
Zakasłała, a z ust wydobyła jej się krew. Usiadła, aby się nie zakrztusić.
- Valentine - spojrzała na mnie, przerażonym wzrokiem. Moje serce prawie zamarło. Momentalnie zbladła. Mrugała pospiesznie, ale widać że i na to traciła siły.
- Joc...
Zamknęła powieki, osuwając się w moich ramionach. Potrząsnąłem jej ramionami, powtarzając jej imię. Ona jedynie co zdążyła powiedzieć, musiało ją drogo kosztować.
- Dbaj o nią. Powiedz, że mimo iż jej nie znam, bardzo ją kocham...
- Jocelyn..
- Żegnaj Val. Kocham cię.
Nawet kiedy jej serce już długo nie biło, stałem tak, obejmując ramionami jej piękne, martwe ciało.

***

Długo jeszcze siedziałem przy Jocelyn. Mojej Jocelyn. Mojej królowej.
Służba zajęła się nią, obmywając jej ciało z krwi i przeniesienie go do odpowiedniego pokoju. Ja w tym czasie, szybkim krokiem ruszyłem do sypialni Clary.
Był niewielki. Taki, jaki chciała Jocelyn aby był. Pomalowany na biało, z jasnymi meblami. Dorothea musiała na chwilę wyjść. Ciche jęki córki dobiegały z kołyski z baldachimem. Podeszłem do niego, nachylając się.
Kiedy jej oczy napotkały moje, poczułem jak pierś mi się zapada. Przypominała Joc, tak bardzo ją przypominała. Zacisnąłem pięści, napinając całe ciało. Przez moment czułem wstręt. Wstręt do własnego dziecka. Gdyby nie ona, Jocelyn by żyła. Stała by tutaj, albo była w pokoju, malując.
Wyciągnąłem Clary, biorąc ją w swoje ramiona. Była taka krucha, taka delikatna. Wymyta i ubrana w śnieżnobiałe ubranko, uszyte przez Dorotheę. Pachniała tak słodko. Dziecinnie.
Chwyciła mój palec, wpatrując się we mnie. Nie mogłem oderwać wzroku. Dopiero kiedy głośne westchnięcie, wydobyło się ze strony drzwi. Oniemiała Dorothea stała w wejściu, trzymając koc i butelkę, prawdopodobnie z mlekiem.
- Nic jej nie zrobię - powiedziałem, ale najwyraźniej mi nie uwierzyła. Sam sobie nie wierzyłem.
- Przysięgam na Anioła, że jej nie skrzywdzę - tym razem, brzmiało to pewnie, a ja się nie zawahałem - Nikomu na to nie pozwolę. Przyrzekam.





Whoa, trochę drastycznie i przede wszystkim krótko, ale cóż, na prolog nikt chyba się nigdy nie rozpisał XD zapraszam do komentowania i proszę o cierpliwość do pierwszego rozdziału :)

7 komentarzy:

  1. Aaaaaa ! Jeju, jeju, jeju <333333 I te jego ostatnie słowa...- Przysięgam na Anioła, że jej nie skrzywdzę - tym razem, brzmiało to pewnie, a ja się nie zawahałem - Nikomu na to nie pozwolę. Przyrzekam.
    Piękne... Cudowne.
    Cały PROLOG ci wyszedł świetnie <3 Co z tego, że niby drastycznie, bo taki jest poród, niestety...
    Kocham cię i twoje opowiadanka <333
    Pozdrawiam i życzę weny <3
    PS. Dawaj mi tutaj Next, bo się poskarżę Clave XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję <3 pierwszy rozdział mam już w połowie napisany, więc bardzo możliwe że pojawi się nawet dziś :')

      Usuń
  2. Bosz jakie to słodkie <3 <3
    Cały prolog był po prostu boski <3
    Szczerze to się rozpłakałam jak Jocelyn umierała :')
    A te słowa:
    - Przysięgam na Anioła, że jej nie skrzywdzę - tym razem, brzmiało to pewnie, a ja się nie zawahałem - Nikomu na to nie pozwolę. Przyrzekam.
    Świetne słodkie <3
    Czekam na 1 rozdział z niecierpliwością <3
    Pozdrawiam i ślę całuski :***
    P.S: Koffam cb i twoje całe opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak bardzo się cieszę, że ci się podoba <3 cierpliwości, rozdział 1 gwarantuje dziś, góra jutro z samego rana :*

      Usuń
  3. Wzruszyłam się piękne <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Łał. Ciekawie się zapowiada. Z przyjemnością zacznę czytać twojego bloga.
    Rozdział piękny, wzruszający i niesamowity. Wszystko w jednym.
    Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń