piątek, 21 listopada 2014

KSIĘGA I - 1. Pragnąłeś sprawić, że wszystko będzie lepsze.

Rozdział 1


Clary


- Clary? Clary, otwórz proszę.
Stłumiony głos Dorothei, wydobywał się zza drzwi. Stała tam już dobre piętnaście minut i nie ustępywała.
- Clarisso Adele Morgenstern. Natychmiast otwórz.
Westchnęłam, odsuwając zasuwkę i przekręcając klamkę. Madame stała z rękoma podpartymi o biodra, a na twarzy malowało się zniecierpliwienie, połączone z frustracją.
- Na Anioła Clary, zachowujesz się doprawdy jak pięciolatka. A przypominam, że niedługo będziesz miała szesnaście lat.
- Uh, wiem?
Przewróciła oczami, wchodząc do mojej sypialni. Panował tutaj duży bałagan. Po podłodze walały się książki, broń i ubrania. Łóżko służyło raczej jako graciarnia niż coś do spania. Biórko było oblężone przez kartki, farby, ołówki i węgle. Z kosza wysypywały się zgniecione arkusze papieru.
Zasłona oderwała się z dwóch oczek karniszy, rzucając plamę światła na podłogę z jasnego drewna.
 - Nie ciągnie cię czasami do tego żeby tu.. Posprzątać? - spytała, a ja rzuciłam jej tylko zziwione spojrzenie.
- Nie patrz na mnie jak na wariatkę, Clary - podniosła z podłogi moją bluzkę, drugą i kolejną - Po prostu... Dobrze wychowana Nephilim, dba o wszystko wokół niej. O porządek szczególnie. Nie będziesz damą jedynie, kiedy się wystroisz i umalujesz.
- Nie zależy mi, żeby być damą - mruknęłam, siadając na dużym parapecie - Więc tą gadkę o porządku, możesz sobie darować.
Pokręciła głową, otwierając moją szafę. Wieszaki były puste, a miałam ich około piędziesięciu. Jedynie trzy suknie były w idealnym i nienaruszonym stanie. Czerwona z obcisłym gorsetem i rozłożystym dołem, idealna na uroczystość lub ważną kolację. Biała, doskonała na żałobę. I czarna bez ramiączek, z tiulowym dołem do kolan.
Były w idealnym stanie, bo wszystkie trzy należały do mojej matki. Była to jakby pamiątka po niej. Jedna z bardzo niewielu.
- Nie chcę kolejnych kłótni twoich i Valentine'a, rozchodzących się echem po całej rezydencji. Pragnęłabym, abyś oszczędzała mi tą "rozrywkę" do minimum.
- Mhm.. - mruknęłam, obserwując jak układa moje rzeczy.
Dorothea zastępywała mi babcię, której nigdy nie miałam. Zawsze się mną zajmowała i uczyła manier, czytania i nauki Nocnych Łowców. Rysowania Run, rozpoznawania Demonów, zwyczajów Fearie, Wilkołaków i Wampirów. Stosunki między podziemnymi i procedury, jakimi obdarzyło nas Clave. Tata jedynie trenował moją umiejętność walki, gracji, zwinności i przetrwania. Nie uczył mnie być Nocnym Łowcą. Tylko idealnym wojownikiem, jakim nigdy się nie stanę. Może dlatego nigdy nie potrafiliśmy się dogadać.
- Co do twojego ojca... Dzisiaj prosił abyś stawiła się na kolacji. Punktualnie o siódmej wieczorem.
- Serio? - jęknęłam, uderzając się dłonią o czoło. Rodzinne obiadki, deserki i kolacje? Nie.
- Mówię całkiem poważnie. Jest coś, o czym chce z tobą poważnie porozmawiać.
- Ty wiesz o czym, prawda?
Nie odezwała się, tylko dalej wieszała moje ubrania. Zeskoczyłam z parapetu, podchodząc do niej. Opierając się o ścianę, nachyliłam się w jej stronę.
- Dorotheaaa? - przeciągnęłam słodkim, niewinnym głosem. Rzuciła mi jednoznaczne spojrzenie, nie odstępując od pracy.
- Och, no weź. Powiedz mi!
Skończyła, zamykając drzwi szafy.
- Nie wiem, Clary. Ale to coś poważnego.
- Bo?
Spojrzała na mnie lekko skrępowana.
- Bo pierwszy raz przy mnie, nazwał ciebie Clary.


Okay, dla innych może się to wydawać błahe. Clary. Co z tego?
Właśnie to, że nigdy, przenigdy nie powiedział do mnie Clary. Przy nikim mnie tak nawet nie nazwał. Zawsze było "Clarissa". Zawsze.
Dlatego chyba Dorothea miała rację, mówiąc że to coś poważnego. Ze zniecierpliwieniem, wpatrywałam się w zegar. Minuty upływały koszmarnie długo. Zebrałam się nawet na to, żeby sprzątnąć. Broń odwiesiłam na ścianę. Ubrania, wróciły do szafy, z pomocą Dorothei. Łóżko było wręcz w idealnym stanie. Nie wspominając o biurku i opróżnionym koszu.
Skończyłam o czwartej. Do kolacji zostały trzy godziny. Naprawdę, nie wiedziałam co mam zrobić. Położyłam się na łóżku, wpatrując wypełniony runami sufit.
Dzisiaj miałam dzień, wolny od treningu i nauki. A w takim wypadku, sala i wykładownia były zamknięte. Pomimo tak ogromnej rezydencji, naprawdę nie było co robić. Nikogo nie było w okolicy.  Zawsze byłam raczej odcięta od rówieśników. Może dlatego, że "nie zasługiwałam". Szkoda tylko, że ucierpiała na tym moja charyzma i zdolność dogadania się z kimkolwiek.
- Mama - szepnęłam, wstając do pozycji siedzącej. Mogłam.. Iść do mamy. Przerzuciłam nogi przez materac, wsuwając je w wysokie, skórzane buty. Z ramy łóżka ściągnęłam kurtkę, wyciągając zza kołnierza burzę swoich włosów.
Wyszłam na korytarz, szybkim krokiem kierując się w stronę schodów.



Valentine

Wyglądałem przez okno, wpatrując się w krajobraz doliny. Drzewa "dotykały" już krawędzi słońca.
Sypialnia wydawała się być pusta i nieużytkowana, odkąd nie ma tu Jocelyn. Ogromne, białe łoże, zajmowało połowę pokoju. Po przeciwnej stronie stała komoda i lustro. I to było wszystko.
Jeszcze jedynie fotel, stojący przy samym, ogromnym oknie, w którym często siedziałem, wpatrując się w przestrzeń. Należało to ostatnio do jednych z moich ulubionych zajęć.
Dostrzegłem postać Clary, idącą między krzakami białych róż, obok fontanny, aż w końcu przeszła przez ogromną bramę. Kącik moich ust, uniósł się ku górze, aby natychmiast opaść. Clarissa z każdym dniem, przypominała coraz bardziej swoją matkę. Precyzja, we wszystkim co robiła. Delikatność, kiedy trzymała pędzel. Zwinność, kiedy pokonywała leśne ścieżki. Rude włosy powiewające podczas biegu, jak płomień okalający głowę. Oczy, które zdawały się płonąć zielonym ogniem, kiedy była zachwycona, lub adrenalina wypełniała jej żyły.
Wtedy miałem wrażenie, że wszystko może być normalnie. Mogę ją pokochać, tak jak ojciec powinien kochać córkę. Ale nie mogłem. Nie, kiedy wiedziałem, że gdyby nie ona, Jocelyn by tu była.
- Valentine. Z każdym dniem stajesz się coraz bardziej dziwaczny.
Odwróciłem się i zobaczyłem ją. Jocelyn. Jak żywa.
Wstałem, kiedy podeszła bliżej. Jej twarz promieniała, sprawiając że wyglądała jak anioł.
- Jocelyn...
- Ciągle tu siedzisz - zauważyła, nie patrząc na mnie - Sprawiając, że Clary tak samo.
Odszukałem, na co patrzy. Clarissa stała nad grobem Joc, a jej włosy wyglądały jak czerwona chorągiew.
- Już niedługo. Chcę...
- Wiem co chcesz - przerwała mi - Ale to jest ucieczka, Val. Nie rozwiążesz tym problemów. To tak, jak byś się jej pozbył.
Spuściłem głowę, powstrzymując się aby wyciągnąć dłoń. Była moim wyobrażeniem. Nie mogłem jej dotknąć, choćbym nie wiem jak chciał.
- A nie tego chcesz, prawda?
Pokręciłem odruchowo głową. Gdybym się przyznał, znienawidziłby mnie.
- Jesteś dobrym ojcem. Tylko trochę zagubionym. Oboje się pogubiliście.
Spojrzałem na nią. Ona patrzyła na mnie. Zabolało, kiedy się uśmiechnęła.
- Życie to najtrudniejsza walka. Nie możesz toczyć jej sam. Ona tym bardziej. Odnajdźcie się. A razem, dokonacie wszystkiego. Dojdziecie tak daleko, jak tylko zapragniecie. A miłość sprawi, że staniecie się niezwyciężeni. Tak mi mówiłeś Val, pamiętasz?
Zamrugałem szybko, rozchylając usta.
- Pragnąłeś sprawić, że wszystko będzie lepsze. Ale dla kogo to zrobisz? Skoro już nie dla mnie - tutaj westchnęła - Zrób to dla niej. To twoja córka, Val. Pamiętaj o tym. Obiecaj, że jej nie zostawisz. Tak, jak musiałam zrobić to ja.

Spuściłem znów głowę. A kiedy ją uniosłem, znów byłem sam.


Clary

Wpatrywałam się w zdjęcie mamy. Uśmiechnięta, pełna życia. Zastanawiałam się, jaka była. Podobna do mnie? A raczej.. Ja do niej?
Kiedy uniosłam głowę, zobaczyłam ojca, stojącego w oknie jego sypialni. Odwróciłam się, kładąc na grób białą różę.
- Pa mamo - szepnęłam, odchodząc. Wiatr owiewał mi szyję, powodując gęsią skórkę. Szybkim krokiem wróciłam do domu, zatrzaskując za sobą potężne, drewniane drzwi.
- Clarissa?
Odwróciłam się na głos ojca. Szybko się wyprostowałam, chowając dłonie za plecy.
- Um, tak?
Odchrząknął, krzyżując ramiona na piersi. Na jego czole pojawiła się gruba zmarszczka, kilka mniejszych wokół oczu i kącików ust.
- Dorothea poinformowała się o... Dzisiejszej kolacji?
- Och, tak. Ale jest dopiero... - zerknęłam za zegar na środku holu - W pół do szóstej.
- Zaiste. Ale pragnąłbym, aby nasza rozmowa odbyła się jak najszybciej. 
Zdezorientowana uniosłam brew. Stąpając z nogi na nogę. Chciałam aby ta krępująca rozmowa jak najszybciej się skończyła.
- To znaczy?
- Teraz, Clarisso. Teraz.
Ups?


Jadalnia była ogromna i... Tak naprawdę straszna. Długi, drewniany stół przebiegał przez cały pokój, na ścianach wisiała broń i głowy zwierząt. Zasiadłam na nakrytym miejscu, tuż obok kominka. Tata usiadł naprzeciwko mnie, wpatrując się w swój kieliszek. Zastanawiałam się ile czasu minie, zanim któreś z nas się odezwie.
- Powiesz w końcu, o co chodzi?
Spojrzał na mnie, wzdychając.
- Myślałem nad twoim wykształceniem. Dalszą nauką i treningami.
Kiwnęłam niepewnie głową, odchylając się na krześle.
- Kiedyś, mieliśmy z matką wspólnych przyjaciół. Lightwoodów. W Nowym Jorku-uhm,gdzie... Mieści się Instytut.
Co?
- Co w związku z tym?
Zacisnął powieki, szukając odpowiednich słów.
- Clarisso, postanowiłem, że dalszą naukę dokończysz w Instytucie.
- Słucham? - podniosłam się oburzona - Tak po prostu mi to oznajmiasz? Żartujesz sobie?!
- Ani mi się waż podnosić na mnie głosu, Clarisso.
- Bo co?! Nigdy ze mną nie rozmawiasz! Nic o mnie nie wiesz! A teraz ot tak, wysyłasz do miasta przyziemnych, do zupełnie obcych ludzi, a ja mam być ci za to wdzięczna?!
Posłał mi groźne spojrzenie, ewidentnie hamując wybuch.
- Dla mnie to też nie jest łatwe - warknął - Musisz nauczyć się czegoś innego niż tu.
- Łatwe? Proszę cię! Co ty o mnie wiesz? Jaki z ciebie ojciec? - patrzyłam na jego reakcję - Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży. Że będziemy w stanie się pokochać! Jak normalna rodzina...
- Jak chcesz stworzyć idealną rodzinę, kiedy nie masz matki?!
Zamilkłam, bo wiedziałam do czego zmierza. 
Mama zmarła...
Bo postanowiła urodzić mnie.
- Ni...
- Pójdziesz tam, czy ci się to podoba, czy nie! Nie waż się nawet komentować tej decyzji!
Pokręciłam głową, sprawiając że włosy opadły mi na twarz. 
- Nic nie rozumiesz... Jesteś po prostu nieznośny! Trudno ciebie nazwać ojcem! 
- Co powiedziałaś?! - w oka mgnieniu stał obok mnie. 
Z opanowaniem, wygarnęłam mu następujące słowa.
- Nie dziwię się, że matka wolała urodzić mnie i umrzeć, niż żyć z tobą. Kto by wytrzymał, z takim...
Przerwało mi uderzenie w policzek. Wstrząśnięta przyłożyłam dłoń do twarzy, z niedowierzeniem przyglądając się ojcu.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka minut, w absolutnej ciszy. Powstrzymywałam łzy, które dały by mu tylko satysfakcję.
- Cl...
Wybiegłam najszybciej jak tylko potrafiłam, zostawiając go samego w jadalni.



Valentine

Uderzyłem pięścią w stół, sprawiając że kieliszki się przewróciły. Dałem się ponieść emocjom, i to były tego skutki.
Kiedy chciałem wyjść, dostrzegłem Dorotheę. Smutna i wystraszona, stała w progu.
- Doroth....
- Obiecał pan, nigdy jej nie skrzywdzić. Przysiągł pan na Anioła. Na najwyższą obietnicę - pokręciła głową - Jak pan mógł. Jak śmiał!?
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, omijając ją szerokim łukiem. Co ona mogła wiedzieć?
Szybkim krokiem pokonałem schody i długie korytarze, docierając do swojej sypialni. Po drodze natknąłem się na pokój Clary i jej płacz, dochodzący zza drzwi. 
Zatrzasnąłem drewniane wrota, rzucając się na wszystkie meble. Kopnąłem komodę, zrzuciłem pościel i zdarłem zasłony z okna. 
W głowie ciągle miałem obraz Clary, wpatrującej się we mnie wystraszonym wzrokiem. 
- Valentine...
Jocelyn znów mnie nawiedziła. Ale teraz, wyglądała inaczej. Oczy były napuchnięte, włosy splątane, wargi czerwone. Jakby płakała.
- Dlaczego? - spytała spokojnie, ale czułem, że powstrzymuje płacz.
- Jak mogłeś podnieść na nią rękę? Obiecałeś... Obiecałeś że to miał być ostatni raz...
Schowałem twarz w dłoniach, kuląc ramiona.
- Obiecałeś - szepnęła. I to były jej ostatnie słowa, zanim znów zostałem sam.


Clary

Bałagan znów zagościł w pokoju. Frustracja sprawiła, że musiałam kopać, rzucać i drapać wszystko, dosłownie wszystko. Nawet żyrandol się rozbił. Jedyne światło dawały mi świeczki i blask księżyca.
Ból ciągle rozpalał mój policzek. Słone łzy napływały do ust. 
Jak on mógł mnie uderzyć? Dlaczego? 
Zwinięta w kłębek, leżałam na puszystym dywanie, wtapiając w niego palce. Oddech powracał do normy, to znów miałam z nim problem. 
Tego było po prostu za wiele. Najgorsze było to, że byłam z tym sama. 
Wstałam i podeszłam do okna. Dolina zalana była srebnym światłem. Jezioro odbijało tarczę księżyca. 
Idrys spał.
Przynajmniej on.

13 komentarzy:

  1. ...WOW... Aż się zgrzałam XD Ja jak coś czytam, to sobie to naprawdę wyobrażam... WOW !<3 Po prostu nie wiem, co powiedzieć... <333
    Pozdrawiam i czekam na NEXT !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski czekam niecierpliwie na kolejny rozdział <333
    Jesteś świetna nie zapominaj o tym :***

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobra moja flustracja po utracie tamtych twoich blogów znikła , ten jest lepszy niż tamte dwa połączone razem szkoda że Jocelyn nie źyje a Valentine w ogóle nie liczy się z Clary i jeszcze jedno prakuje mi jednej osoby , chyba domyślasz się o kogo mi chodzi (Sebastian ) już nie moge się doczekać nexta i życze weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż, nie wykluczone że Sebastian kieeedyś się tam pojawi (nie to w ogóle nie SPOJLER XD)
      dziękuję że postanowiłaś mnie nie opuszczać i czytać "Miasto Cieni" <3

      Usuń
  4. mam bardzo ważne pytanie do cb kiedy kolejny bo już nie mogę się doczekać
    Kochana czekamy na next :*** z niecierpliwością <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniołki moje kochane, wybaczcie że tak długo nie dodaje, ale byłam pozbawiona komputera XD myślę, że do czwartku wytrzymacie, co wy na to? :*

      Usuń
  5. Ja dla cb wytrzymam nawet miesiąc :***

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisze komentarz na telefonie, wiec od razu przepraszam za błędy etc :)

    Ojej, oczywiście uwielbiam Dary Anioła. Wprost kocham wszystko co napiszę pani Clare.
    A teraz jak widzę mam kolejną historie do przeczytania.
    Oczywiście wstęp jest świetny.
    Kocham twój styl pisania. Po prostu... po prostu czyta się tak lekko, że nawet nie zauważyłam kiedy rozdział się skończył.
    Emocje także mnie trzymały, szczególnie wtedy kiedy Valentine uderzył Clary. Po części rozumiem jego zachowanie, został 'sprowokowany'. Jednak uderzył Clary, a z tego co wiem, a raczej z tego co się dowiedziałam, przysięgal ze więcej tego nie zrobi.
    Pozdrawiam i za chwilę zabieram się za kolejny rozdział! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś niesamowita. Uwielbiam twój styl pisania. Nie wielu ma taki talent jak ty.

    OdpowiedzUsuń
  8. Natrafiłam na twojego bloga zupełnie przez przypadek, ale nie żałuję. Dawno nie widziałam tak świetnych opowiadań, a ciężko trafić w moje gusta ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytam tego bloga już chyba 3 raz. Po prostu KOCHAM <3

    OdpowiedzUsuń