poniedziałek, 23 lutego 2015

13. Co ty musisz zrobić?


Jace



- Co się stało?!

Kiedy Sophie starała się złapać oddech, ja sam miałem z tym problem. Powiedziała, że są z Clary jak Parabatai. A sekundę później, osunęła się na ziemię.
Coś musiało się stać.

- Sophie - Magnus głaskał ją po głowie, cały czas uspokajając - Już dobrze...

Pokręciła przecząco głową, a na jej policzku pojawiły się łzy. Chciała coś powiedzieć, ale miała ewidentnie problem z doborem słów.

- J-ja.. Clary.. Ona.. T-to..

- Shh - czarownik przycisnął ją do swojej piersi - Już dobrze - powtórzył, rzucając nam spojrzenie "nie teraz, musi się uspokoić".

Poczułem, jak moje serce się zaciska i pęka.
Moja Clary.








***






Isabelle




Następnego dnia, każdy, ze zniecierpliwieniem oczekiwał aż Sophie zejdzie i opowie nam, co tak właściwie się stało.
Byłam w trakcie kończenia swojego jogurtu, kiedy do jadalni wszedł Magnus - był wyczerpany i blady. Usiadł obok mnie, pstryknięciem placów zmuszając dzbanek do nalania kawy w ogromny kubek.

- I jak z nią? - spytała Luna, która nie odrywała dłoni od dłoni Willa.

- Ona.. Źle - powiedział w końcu, upijając łyk napoju - Coś jest bardzo nie tak. Ale nie próbowałem jej pytać.

- Miejmy nadzieję, że się jej polepszy - westchnęłam, oblizując metalową łyżeczkę z resztek jogurtu.

- Oby.








Sophie



Leżałam w jednym z gościnnych pokoi, wpatrując się w sufit.
Bałam się zejść na dół i powiedzieć im, że.. Co? Że straciłam połączenie z Clary? Że nie potrafię jej namierzyć?
Że Jonathan zrobił jej coś, czego nie umiem określić?
Moje rozmyślenia, przerwało ciche pukanie. Potarłam oczy, pozbywając się z nich zbierających się łez, odchrząkując cicho.

- Proszę.

W drzwiach stanął Jace. Widać było po nim, że zarwał noc. Nie dziwiłam mu się.
Kiwnęłam głową, dając znak aby wszedł i zamknął drzwi. Zrobił to, podchodząc do mnie i siadając obok na materacu.
Teraz widziałam doskonale jego podkrążone oczy, bladą twarz i delikatne zmarszczki w kącikach oczu, wywołane zmęczeniem.

- Tak bardzo mi jej brakuje - szepnął, opadając na plecy. W efekcie, wylądował głową na moich kolanach. Pogłaskałam go po złotych włosach - przymknął oczy pod moim dotykiem, uśmiechając się smutno.

- Nie mogę usnąć. Ciągle mam wrażenie, że leży obok mnie. Że obudzę się przy niej. Ale to tylko wrażenie.

Westchnęłam ciężko, co pozwoliło mi na opanowaniu drżącego oddechu. Spojrzałam w stronę okna - na wpadające do pokoju promienie słońca, na przemieszczające się po niebie delikatne chmury.

- Nie potrafię określić, tego, co wtedy poczułam - szepnęłam, czując jak moje serce się zaciska pod wpływem wspomnień - Nie wyobrażam sobie bólu, jaki poczuła. Jednak najgorsze jest to.. Że to, co zrobił jej Jonathan, miało wpływ na nasze połączenie. Nie potrafię już jej namierzyć. Nie czuję jej bólu. Niczego. Coś przerwało tą więź, którą stworzyłam.

Moje serce dawało z siebie ostatnie, słabe bicia, zagłuszane ciągłym krzykiem Clary, jaki pozostał w mojej głowie. Desperacki. Przeraźliwy.

- Znajdę ją i bez tego - powiedział, zaciskając palce na swoim brzuchu - A kiedy to zrobię przysięgam, że zabiję Jonathana.

- Jest zbyt potężny - wytknęłam, kiedy do moich oczu zaczęły zbierać się łzy.

- Clary uczyniła mnie niezwyciężonym - szepnął, odnajdując moją dłoń. Poczułam ciepło jego skóry na swojej chłodnej - To ja mam tą przewagę.

Uśmiechnęłam się lekko, głaszcząc go po policzku.

- Wiesz, to cudowne, jak taka mała istotka, zmieniła opryskliwego Jonathana Herondale w kogoś, kto jest w stanie oddać wszystko za kogoś, kogo w końcu naprawdę pokochał.

- Clary ma dar oczyszczania ludzi - spojrzał na mnie, a ja widziałam w jego oczach cień radości i nadziei.

Kiwnęłam głową, w momencie kiedy rozległo się ponownie ciche pukanie.

- Tak?

Do środka zajrzał Magnus. Miał na sobie to samo co wczoraj, włosy w nieładzie a twarz zmęczoną tak jak u Jace'a.

- Valentine się wybudził.








Jace



Kiedy Magnus przekazał nam wiadomość o wybudzeniu się Valentina, od razu rzuciłem się w stronę skrzydła szpitalnego.
Nagle schody i ciągnące się niemal w nieskończoność korytarze, stały się ogromną udręką. Chciałem jak najszybciej dostać się do Morgensterna i porozmawiać z nim.

- Jak on się czuje? - usłyszałem głos Maryse, która czekała przed drzwiami. Hodge który chyba skończył jego badanie.

- Jest w porządku. Nie widzę potrzeby wzywania Cichych Braci.

- I całe szczęście - westchnęła, przykładając sobie dłoń do czoła.

Odwrócili się na dźwięk moich dość głośnych kroków. Usta miałem zaciśnięte w wąska kreskę a dłonie w pięść.

- Muszę z nim porozmawiać.

- Jace - zaczęła Maryse, ale uniosłem tylko dłoń.

- Muszę - warknąłem, pchając duże, drewniane drzwi.

Zmrużyłem oczy na biel, jaka tu panowała i odbijała blask słońca. W jednym ze szpitalnych łóżek dostrzegłem Valentina - miał zawiązaną głowę bandażem, podobnie jak nadgarstki i pierś.
Uniósł oczy, kiedy byłem w połowie drogi do niego.

- Jace..

- Gdzie ona jest?

Zmarszczył brwi, a ja domyśliłem się tylko, że nie wie o co mi chodzi.

- Gdzie jest Clary?

Mina momentalnie mu zrzedła. Byłem tylko o krok od niego, tak że kiedy wyciągnąłbym dłoń, dałbym radę chwycić go za kark.

- Ona.. Clary została tam..

- Wiem, że tam została - prychnąłem zniecierpliwiony - Tylko gdzie, miałem na myśli miejsce. Gdzie. Są. Twoje. Dzieci?

Mężczyzna spuścił wzrok, najwyraźniej albo chcąc uniknąć odpowiedzi, albo nie za bardzo wiedząc, jak "to wytłumaczyć".

- Nie wiem.

- Co?

- Nie wiem, gdzie oni są - syknął, rzucając mi nagle wściekłe spojrzenie - Jonathan trzymał mnie w lochach, później w opuszczonej komnacie. Nie za bardzo miałem dogodne warunki, aby przyjrzeć się krajobrazowi.

Przewróciłem oczami, opierając się dłońmi o jego materac.

- Musimy ich znaleźć.

Przez krótki pobyt u niego, zdążyłem zdać relacje z ostatnich wydarzeń. Z niedokończonej bitwy. I uprowadzeniu Clary.

- Wybrała moją wolność za swoją - przerwał mi, kiedy opowiedziałem o stanie, w jakim znaleźliśmy Isabelle.

- Słucham?

- Jonathan dał jej wybór - westchnął, pocierając twarz - Jeśli z nim zostanie, ja bezpiecznie wrócę a wam nie będzie grozić niebezpieczeństwo. Została - ostatnie słowo, wymówił niemal szeptem.










Jonathan



Okrążałem swoją siostrę, która siedziała prosto na marmurowym krześle, umieszczonym w niewielkim pokoju
Musiałem się upewnić, że przemiana dała obiecany przez Lilith skutek.

- Kim jesteś? - spytałem, głaszcząc lekko jej odsłonięte ramię. Nie poruszyła się, ale najwyraźniej rozluźniła.

- Clarissa Adele Morgenstern. Córka Lilith, królowej Demonów.

Uśmiechnąłem się, stając za nią, wyciągając ręce, by zawijając wokół swoich kostek jej rude włosy.

- Moim celem jest uzyskanie władzy nad słabymi Nephilim. Pokazanie Razjelowi, że jesteśmy silniejsi. Przynieść chwałę Lucyferowi, Abdonowi i Lilith.

- Kto nam w tym przeszkadza? - syknąłem, gładząc jej szyję.

- Nasz ojciec. Ród Lightwood'ów. Ród Wayland'ów. Ród Blackwood'ów. Oraz Herondale.

- Co będą robić? - czułem, że zarówno ona jak i ja, nakręcamy się jak nigdy.

- Będą walczyć i chronić wszystkie światy. Podziemnych. Łowców. Fearie. Przyziemnych.

- Co ty musisz zrobić?

W tamtym momencie stanąłem przed nią. Podniosła wzrok, a jej pociągająco czarne oczy, wbiły się w moje. Pokój wypełnił ogień, a spośród płomieni słyszałem złowieszczy śmiech ale też rozpaczliwy krzyk. Bramy piekieł, gdzie graniczyło zło i cierpienie.

- Muszę ich zabić - syknęła, a jej głos mieszał się z szeptem, wymawiany wieloma głosami.









Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.




piątek, 20 lutego 2015

12. Teraz, to jest twój dom.


Jace



Całą noc przesiedziałem przy Valentinie. Obserwowałem jego miarowo unoszącą się i opadającą pierś, oblaną znakami Iratze.
Przyłapałem się kilka razy na tym, że przymykam oczy i odpływam, ale starałem się nad tym panować.
Co chwila zmieniałem miejsce, aby pozostać w miarę przytomnym - chodziłem od łóżka do łóżka, od ściany do ściany.
Niecierpliwiłem się. Im dłużej on był nieprzytomny, tym bardziej oddalaliśmy się od Clary.

A ja nie mogłem jej stracić.








Isabelle



Minęły dokładnie trzy dni, od pojawienia się Valentina w Instytucie. Od tamtego też momentu się nie obudził.
Każdy z nas pragnął, aby w końcu się ocknął. Naprowadził nas na jakikolwiek ślad.

Kiedy świtem, czwartego dnia przechodziłam obok skrzydła szpitalnego i zastałam w nim Jace'a, moje serce dosłownie zaczęło pękać.
Chłopak siedział tu, czekając na wybudzenie ojca Clary. Tak desperacko pragnął, aby powiedział nam, gdzie znajdziemy dziewczynę. Tak bardzo chciał mieć pewność, że ją jeszcze zobaczymy. Że wróci.

Podeszłam do niego po cichu, ostrożnie kładąc dłonie na jego spiętych ramionach. Nie poruszył się. Dalej uporczywie wpatrywał się w Morgensterna, który spał, odzyskawszy zdrowy wygląd.

- Jace, proszę, połóż się spać.

Pokręcił głową, przecierając dłońmi zmęczoną twarz.

- Jeszcze chwila...

- Funkcjonujesz niczym trup - mruknęłam, uderzając go lekko w kark - Serio, połóż się spać. Ja przy nim posiedzę.

Popatrzył na mnie zza ramienia, uśmiechając się lekko.

- Zrobisz to?

Kiwnęłam głową, również się uśmiechając.

- Tylko błagam, idź się prześpij.

Leniwie podniósł się z miejsca, wyciągając się niczym kot. Jego jasne włosy niemal odbijały smugi światła padającego do środka.

- I tak tu niedługo wrócę - westchnął, klepiąc moje ramię.

- Wiem.








Clary




Całe cztery dni spędziłam na samotnym leżeniu w łóżku, zamknięta w sypialni podarowanej przez Jonathana. Nikogo do siebie nie wpuszczałam. Nawet Renee.
Kiedy przynosiła mi jedzenie, chwilę później wracała, by zabrać je spod drzwi.
Czułam narastające skurcze głodu, jakie mi doskwierały. Ale starałam się je ignorować. Przekręcałam się z jednego boku na drugi, myślami uciekając do Jace'a. To był najlepszy sposób na to, by tutaj całkowicie nie zwariować.

"On cię znajdzie" - wmawiałam sobie co minutę "Szuka cię i nigdy nie przestanie"

- Clary?

Podniosłam się na stłumiony głos Renee zza drzwi. Po raz setny próbowała mnie przekonać do otwarcia drzwi - jak dotąd, bezskutecznie.

- Clary, proszę. Proszę, wpuść mnie.

Przerzuciłam nogi przez materac, dotykając stopami zimnej podłogi. Podniosłam się na nogi, ostrożnym krokiem zbliżając się do drzwi.

- Clary.. Proszę, nie odtrącaj mnie. Porozmawiaj ze mną.

Przyłożyłam policzek do zimnego drewna, podobnie jak umieściłam na nim płasko swoje dłonie.

- Czy.. On tam jest?

- Clary, nie ufasz mi? Proszę, wpuść mnie.

Moje zaufanie chyba jest ostatnio zbyt naiwne. Ale przekręciłam wszystkie zamki, otwierając drzwi. Na korytarzu stała Renee. Włosy miała luźno puszczone na ramiona a jej ciemna sukienka podkreślała śniadą cerę.

- Nareszcie - westchnęła, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.

- Zamknij na zamek - poprosiłam, wracając do łóżka. Zrobiła tak, po czym powolnym krokiem podeszła do mnie i usiadła obok na materacu, sprawiając że się pod nią ugiął.

Poczułam na swoim udzie jej ciepłą dłoń, kiedy schowałam twarz w poduszkę.

- Oczywiście, możesz tu spędzić całe życie. Ale.. Co to za życie?

Skuliłam ramiona, jakbym chciała się obronić przed uderzeniem.

- Lepsze, niż to, jakie miałabym spędzić w jego towarzystwie.

- On i tak cię stąd wyciągnie. Nie masz na to wpływu.

Oczywiście że nie miałam.

- Chcę po prostu wrócić do domu - szepnęłam, czując jak zaraz się rozpłaczę.

- Teraz, to jest twój dom.

Wtedy po prostu przekręciłam się na plecy, pozwalając łzom spłynąć na poduszkę. Moje serce chyba całkowicie się zapadło, a ja byłam bliska umieraniu. Po trochu. W cierpieniu.

- Czemu nie mogę być szczęśliwa? Czemu wszystko w moim życiu musi być tak skomplikowane? Dlaczego..

- Ród Morgensternów jest przeklęty. Tak jak każdy, kto nosi to nazwisko. Od chwili, kiedy twój ojciec wezwał Demona i umieścił jednego w ciele twego brata.

- Przynajmniej jest ciekawie - prychnęłam, ocierając mokre kąciki oczu.

Renee westchnęła, a aja mogłabym przysiąc, że właśnie unosi oczy ku górze.

- Gdzie teraz jest.. Mój brat?

W dalszym ciągu ciężko mi było go tak nazywać.

- Wyszedł wczoraj w nocy. Od tamtego czasu nie wrócił.

- Co?! - pisnęłam, siadając tak gwałtownie, że prawie ją uderzyłam - I nic mi nie mówisz?!

- A co miałam ci powiedzieć?

Ale ja tylko nerwowo zeskoczyłam z łóżka, podbiegając do szafy. Nie było w niej zbyt normalnych ubrań - zmuszona więc byłam ubrać szarą, falbanową sukienkę z opuszczonymi rękawami na ramiona.

- Zamierzasz ubrać się dla niego? - spytała zdezorientowana, kiedy związałam włosy w koński ogon.

- Nie - odparłam, szukając gdzieś jakiejś torby - Uciec.

- Ty-co?! Zwariowałaś?

Pokręciłam krótko głową, zrezygnowana zatrzaskując drzwi szafy.

- Jeśli sądzi, że mnie tu przetrzyma, to się grubo myli.

- Clary - podeszła do mnie w mgnieniu oka, chwytając za łokieć - Sądzisz, że cię nie znajdzie?

Wyrwałam się jej, czując narastającą we mnie adrenalinę.

- Pomożesz mi?

Wytrzeszczyła oczy, a ja mogłam domyślić się odpowiedzi.

- Co,Clary, nie. Nie, on mnie zab..

- Nie pozwolę mu na to - warknęłam - Wie, że jeśli skrzywdzi kogokolwiek, ja mu nigdy tego nie wybaczę i prędzej sama odbiorę sobie życie, niż miałabym żyć z nim.

Wpatrywała się we mnie niepewnym wzrokiem, kiedy ja czułam promieniujący od niej niepokój. Widziałam w jej oczach strach i niezdecydowanie.
Tak samo jak ona, widziała to w moich.

- Nie wiem - szepnęła, kręcąc głową - Boję się..

- Proszę - ścisnęłam jej kostki, a mój głos stał się desperacko błagalny - Proszę, Renee.









Jace



***


Dotarłem do pokoju Clary. Zdziwiłem się, bo drzwi były uchylone. Wszedłem do środka, natykając się na chłodne powietrze.
Znieruchomiałem, bo tyłem do mnie stała Clary. Zwrócona do okna, w czarnej sukience z poszarpanym dołem i rękawami. 
Rzuciłem się momentalnie w jej stronę, ale nagle nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

- Clary? Clary! - wyciągnąłem dłoń, na szczęście na tyle, by móc dotknąć jej ramienia. Była zimna.
Zabrałem rękę, w momencie kiedy odwróciła się powoli. Miała spuszczoną głowę w dół a brudne i skołtunione włosy zasłaniały jej twarz.

- C-clary?

Podniosła wzrok, a ja omal się nie przewróciłem. Była blada, podrapana i posiniaczona. Ale nie to było najgorsze. Miała czarne oczy tak jak Jonathan. Płakała krwią, brudzącą jej piękną twarz szkarłatem.

- Jace...





Wybudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Stłumiłem okrzyk w poduszce, kiedy zdałem sobie sprawę, że to tylko sen. 
Dźwignąłem się na łokciach, mrużąc oczy z natarczywego hałasu. Kto do cholery tak się dobijał?

- Czego? - warknąłem, przecierając zaspane oczy.

- Jace?

Jęknąłem, kiedy rozpoznałem głos tej Camille. 
Czego ona chciała?

Zsunąłem się z łózka i leniwym krokiem dotarłem do drzwi. 
Stanąłem twarzą w twarz z dziewczyną, która po zdaniu sobie sprawy że mam tylko dres - uśmiechnęła się zalotnie.
Nie, no błagam.








Clary



- Nie wydaje mi się, że to dobry pomysł - syknęła, kiedy przedostałyśmy się do tylnego wyjścia z rezydencji. Korytarze były oświetlone jedynie przez pochodnie a ściany zrobione z cegieł.

- Skąd znasz każde zakamarki? - szepnęłam, kiedy po omacku zaczęła dotykać kolejnych cegieł.

- Jestem tak jakby mapą Jonathana. Są miejsca, o których nawet on sam nie wie - przyznała, w końcu naciskając na kawałek betonu. Ciche chrapnięcie sprawiło, że ściana się odsunęła, a przede mną ciągnął się zamglony, ciemny las. Pomimo, że było popołudnie.

- Nie dostaniesz się nigdzie portalem, bo na odległość kilku mil, jest założona bariera ochronna - powiedziała, podając mi płaszcz. Zarzuciłam go na plecy, sznurując na szyi - Ale możesz przemieszczać się pieszo.

- Jak szybko zorientuje się, że mnie nie ma?

- Najprawdopodobniej od razu, kiedy wejdzie do środka - szepnęła, pocierając dłoń o dłoń - Musisz się spieszyć. 

Wzięłam głęboki oddech, robiąc pewnie krok do przodu. Moje stopy dotykały trawy, która łaskotała opuszki palców.

- Uciekaj. Już! - ponagliła mnie, sama cofając się o krok - Szybko!

Nie odwróciłam się, bo nie zdążyłam. Ściana nas oddzieliła, zmuszając mnie do natychmiastowego biegu. 









Jace




- O co chodzi? - syknąłem, może zbyt przesadnie, opierając się o framugę drzwi.

- Chciałam zobaczyć, jak się czujesz - wzruszyła ramionami, ani trochę nie urażona. Przewróciłem oczami, krzyżując ramiona na piersi.

- Żyję. A teraz jeśli pozwolisz, wracam do łóżka - oznajmiłem i chciałem się cofnąć o krok, ale chwyciła mnie za ramię.

- Przykro mi z powodu Clare - wydęła usta, a ja skrzywiłem się na jej przekręcone imię - Chyba się przyjaźnicie, prawda?

- Jest moją dziewczyną - warknąłem, o mało nie rzucając "narzeczoną". Nie powinno ją to interesować - I ma na mię CLARY - poprawiłem ją, strzepując jej dłoń.

 Zatrzepotała rzęsami co-Boże, naprawdę jest śmieszne, kiedy próbuje być "niewinna".

- Och, wybacz - szepnęła, chowając ręce za plecy - Przepraszam, że zajęłam ci czas i.. Przerwałam w drzemce.

- Tak - rzuciłem oschło, cofając się o krok - Tak więc.. Na razie.

I nic nie myśląc, zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem, naprawdę wściekły.
Co popieprzyło ten świat?









Clary





Zdawało się, że biegłam już dobre dwie godziny. Smugi światła stawały się pomarańczowe, padając na źdźbła trawy. 
Brakowało mi tchu, ale wiedziałam, że nie mogę zwolnić czy się zatrzymać. Byłam już tak daleko. Nie mogłam tego zaprzepaścić.
Gałązki łamały się pod każdym moim krokiem, raniąc gołe stopy. Cóż, Jonathan nie wyposażył mojej szafy w trampki, a pantofle nie były w żadnym stopniu odpowiednim obuwiem do biegu. Tak samo, jak ta sukienka.

- Niech to szlag - syknęłam, kiedy potknęłam się o szary materiał, upadając na kolana. Kreacja była cała ubłocona, podarta i strzępiona u stóp. Dźwignęłam się na nogi, kontynuując bieg.

"Clary"

Moje serce zamarło, ale ja biegłam dalej. Nie. Nie, nienienienie. Nie mógł mnie znaleźć. Nie mógł!
Przeskoczyłam mniejsze krzaki i wystające korzenie drzew, chwytając w dłonie materiał sukienki, by go nie przydeptywać. Brakowało mi tchu, przez co kroki stawały się chwiejne. Zerknęłam przez ramię, czy ktoś za mną nie biegnie. Ale byłam tylko ja.
Jęknęłam cicho, kiedy kamień wbił się w moją stopę. Ból przeszył mnie od kostki po niemal kolano, uniemożliwiając bieg. Upadłam na kolana, raniąc też przy okazji nadgarstki o suche patyki.
Świetnie.
 Odgarnęłam włosy z czoła - przez bieg, mój kucyk uległ zniszczeniu a włosy nabrały dużej ilości kołtunów.

"Naprawdę sądziłaś, że mi uciekniesz?"

Zacisnęłam powieki, oczekując za chwilę jakiegoś uderzenia lub utraty przytomności. Czułam zbliżającą się obecność Jonathana. Upadłam na jeden bok, przyciągając kolana pod brodę.
 Nie było już ucieczki. Jak daleko udało mi się zajść? To i tak było za mało.
Moje policzki zaczęły pokrywać łzy bezsilności a obraz stał się zamazany. Delikatne światło wypełniało przestrzeń między drzewami, dając mi szansę ostatni raz oglądania ich, z tej perspektywy.

Pisnęłam, kiedy moje nadgarstki i kostki owinęła czarna mgła. Zaczęłam się miotać, ale to było na nic. Spojrzałam w dół, na coś, co zbliżało się w moją stronę. To była kobieta. Ale.. Inna. Oczy miała tak czarne jak Jonathan, ale biała były... Czerwone jak lawa. Włosy niczym posypane popiołem a skóra pokrywa pęknięciami. 
Kiedy dostrzegła, że ja przyglądam się jej z obrzydzeniem i strachem, uśmiechnęła się szyderczo, odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby, które składały się z samych siekaczy.

- Proszę bardzo - syknęła, nachylając się nade mną. Mogłam wyczuć jej odrażający zapach. Demon.

- Jesteś tak podobna do matki. Jaka szkoda...

- C..

Nie dokończyłam, bo na ruch dłoni kobiety, czarna mgła owinęła się wokół mojej szyi, mocno się zaciskając. Czułam, jak napiera na moją tchawicę, uniemożliwiając oddychanie. Odgłosy lasu i śmiech kobiety zaczęły dochodzić do mnie jakby znad powierzchni wody, a wzrok przesłoniły mi mroczki.
A potem, całkowita ciemność.








Jace



Wieczorem, Isabelle przyszła do mnie, aby poinformować o przybyciu Sophie i Magnusa. Czarownicy przybyli jak najszybciej tylko mogli z podróży z Indyjskiego Instytutu. Na wieść o tym, że Clary znowu została uprowadzona - zareagowali podobnie jak cała reszta na początku.

- Valentine się jeszcze nie wybudził - dodałem, kończąc tym wyjaśnienia całej sytuacji.

- Przez to nie możemy niczego od niego wyciągnąć - szepnęła Isabelle, wtulona w Simona. Poczułem ukłucie zazdrości. Też chciałem przytulić tak Clary. Przyciągnąć jej plecy do swojej piersi, zatopić twarz w jej rudych włosach. Oddychać nią.

- On jest naprawdę nieobliczalny - westchnęła Sophie, nawijając na palec kosmyk swoich włosów.

- Zawsze można poszukać wspomnień, jakie posiada Valentine - zaproponował Magnus, pocierając swój kark - Być może pamięta, gdzie znajduje się kryjówka Jonathana.

- Wątpię, żeby Jonathan był tak nieumyślny i przeniósł się w inne miejsce, pozwalając ojcu na całkowitą świadomość gdzie.

- Ale może kojarzy jakiś szczegół!

- Nie, Magnus - pokręciła głową, marszcząc brwi.

- A masz lepszy pomysł? - wtrącił zniecierpliwiony Tom, wyrzucając ręce do góry.

- Tak - odparła bez chwili namysłu, tworząc w otwartej dłoni mały płomień.

- Wiedziałam, że Clary nie jest całkowicie bezpieczna. Postanowiłam więc stworzyć.. Zabezpieczenie. W wypadku takim, jak ten. Aby móc ją szybko znaleźć.

- Co?! - pisnęła Luna, wybiegając niemal na środek - O czym ty mówisz?!

- W pewien sposób.. Połączyłam nas ze sobą.










Clary



- Długo zamierzasz być tak nieprzytomna?

Rozchyliłam powieki i omal nie krzyknęłam. Twarz Jonathana, była niebezpiecznie blisko mojej. Widziałam w jego oczach swoje odbicie. I wiedziałam, że mam kłopoty.

- Nie ładnie tak łamać obietnice, siostrzyczko - syknął, dotykając mojego policzka. Wtedy, kiedy chciałam odtrącić jego dłoń, zorientowałam się, że jestem unieruchomiona - dłonie, zawiązane wysoko nad głową do krat, podobnie jak nogi.

- Wypuść mnie - warknęłam, wyginając się w łuk - Wypuść mnie sukinsynu!

Przekręcił głowę, mrużąc oczy.

- Nie ładnie też tak rzucać mięsem.

- Nie mów mi co jest słuszne a co nie!

Cofnął się o krok, taż że mogłam go zobaczyć w pełniej krasie.

- Co właściwie sobie myślałaś, uciekając ode mnie, Clarisso?

Zacisnęłam usta w wąską kreskę i postanowiłam odpowiedzieć pytaniem na pytanie.

- Kim była kobieta z lasu?

Uniósł jedną brew, co tylko mnie rozzłościło.

- Nie udawaj! Kim ona była!

Uśmiechnął się zadziornie, wzruszając ramionami.

- To była Lilith.

Wytrzeszczyłam oczy i rozdziawiłam usta.
Wielki Demon?

- C-co ona tam robiła?

Jonathan zniknął w cieniu, jednak nie na tak wielkim, abym nie mogła go dostrzec, Stał do mnie tyłem, a pomieszczenie wypełnił dźwięk stukających o siebie kieliszków.

- Lilith, jest moją matką.

- Wiem, kim ona jest dla ciebie. Czego chciała ode mnie?!

Znów wrócił, ale tym razem z kielichem w dłoni.

- Teraz, to będzie nasza wspólna matka.

Na początku nie zrozumiałam, ale kilka sekund sprawiły, że moje serce zamarło a mózg eksplodował.

- NIE! - wrzasnęłam, szarpiąc się i miotając, mimo że mój brat nie wykonał żadnego ruchu - NIE!

- Jesteśmy tak samo mroczni - szepnął, a głos miał taki.. Dziwny. Półszeptał, mówił wieloma głosami - Jesteśmy bratem i siostrą. Czystość naszej krwi, niszczy twoja słabość, Clary.

- Nie jestem potworem! I nie jestem słaba! Zostaw mnie, ty..!

- Twoją słabością, jest Anielska krew. Nie rozumiesz? - szepnął, stając krok przede mną - To ciemność, jest pisana jako dominacja. To demony, zapanują nad światem. A my, staniemy na ich czele. To obiecała Lilith naszemu ojcu. A nasz ojciec, obiecał jej nas.

Pokręciłam głową, kiedy zbliżył kielich do mojej twarzy.

- Będziesz silna. Potężna. Niezwyciężona. Pomyśl.

Splunęłam na jego twarz, sprawiając że się krzywił, ale nie odsunął. Nie odsunął kielicha, aby wytrzeć oczy. Po prostu znieruchomiał.

- Nie możesz temu zapobiec - syknął i uderzył mnie w brzuch, przez co krzyknęłam. Wykorzystał tą sytuację i wlał zawartość kielich a do moich ust. Niekontrolowanie połknęłam część zawartości, część wypluwając. Zakrztusiłam się, plując na podłogę szkarłatno-czarną substancją.

Uścisk na moich kostkach i nadgarstkach zniknął, pozwalając mi upaść na podłogę.
Poczułam się źle. W ciągu sekundy dostałam zawrotów głowy a serce biło niemal poza pierś.
Nagle żyły wypełnił ogień, podobnie jak płuca i skórę. Zaczęłam krzyczeć i pluć, chcąc oddać to, co połknęłam.
Niestety. Upadłam na plecy, wyginając się w łuk. Ból przeszywał moje nerwy, kręgosłup, mięśnie, żyły. Wszystko. Krzyczałam, mając wrażenie, że słyszą mnie aż w Instytucie.







Sophie



- W pewien sposób.. Połączyłam nas ze sobą.

- Coś jak.. Parabatai? - spytał Will, drapiąc się w tył głowy.

- Coś jak.. - zaczęłam, ale w tamtym momencie poczułam przeszywający moje ciało ból. Zgięłam się w pół, upadając na kolana. W porę schwytały mnie silne ramiona Magnusa, w momencie kiedy wydobyłam z siebie długi krzyk. Jednak był on niczym, z przeraźliwym, głośnym wyciem Clary, które rozbrzmiewało w mojej głowie. Czułam, jakby płomienie wypełniły moje płuca i gardło, ale chwilę później ustało.
Zakaszlałam, wytrzeszczając z przerażenia oczy. Każdy się nade mną pochylał, z przestraszonym i dopytującym wzrokiem. Ja ciągle słuchałam krzyku Clary, który był słyszalny tylko dla mnie.

- Boże - szepnęłam, a oczy zaczęły mnie piec. 

Z bólu, niezrozumienia i przerażenia.
Co on jej robi?









Jonathan




Kiedy moja siostra przestała się w końcu miotać i krzyczeć, podszedłem do niej, nachylając się nad jej drobnym ciałem. Oddychała już miarowo, jej cera była blada, a każda rana zniknęła.
Poczułem, jak delikatnie kwaskowaty zapach, wydobywa się z jej lekko, rozchylonych, różanych ust.

- Otwórz oczy, Clarisso.

Dostrzegłem, jak jej gałki poruszają się pod zamkniętymi powiekami. Zupełnie, jakby śnił się jej koszmar. 
Dotknąłem jej policzka i natychmiast się uspokoiła.

- Popatrz na mnie, Clary.


I wtedy.
Otworzyła je. Czarne, tak bardzo doskonale czarne oczy. Tęczówki i gałki. Całość. Jak kompletna nicość. w której zwykły śmiertelnik byłby w stanie oddać życie, by w niej zatonąć.

- Teraz, jesteśmy tak samo mroczni, siostrzyczko - szepnąłem, gładząc jej policzek kciukiem - Tak samo mroczni.











Jeśli ktokolwiek ma do mnie pytania, to jest mój ASK - chętnie odpowiem na każde wasze pytanie :* 

Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad :)

czwartek, 19 lutego 2015

11. Tak, jak powinno być.


Clary




Podążałam za Jonathanem długimi korytarzami z towarzyszącym łomotaniem serca. Nie wiem czemu zaufałam mu i uwierzyłam w to, że zabierze mnie do ojca.  Musiałam mieć jednak nadzieję.
Wbrew moim pozorom nie skręcił w stronę schodów do lochów. Zaczął iść wzdłuż blisko siebie osadzonych drzwi, aż w końcu zatrzymał się przy ostatnich z kolei drzwiach, opierając się dłonią o framugę.

- Specjalnie dla ciebie trzymałem go.. W godziwych warunkach.

Zmarszczyłam brwi, ale on pchnął potężne drzwi, które skrzypiały tak przeraźliwie, że musiałam zmrużyć oczy.
Ze środka uderzyło mnie chłodne powietrze, przez które na nagich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Wyciągnęłam szyję, aby móc zajrzeć do pokoju. I wtedy go zobaczyłam. Leżący przy ścianie, brudny i wykończony, z nietkniętym obok jedzeniem. Zakryłam usta dłonią, po czym odepchnęłam Jonathana, wbiegając do środka. Kucnęłam przy ojcu, gładząc jego zmarznięty policzek. Skrzywił się, ale nie otworzył oczu.

- Tato.. Tato, to ja - szepnęłam, przez co momentalnie na mnie spojrzał. Ze strachu i smutku jakie go wypełniały, jego oczy zalśniły, jakby nadzieja ale i niedowierzenie urodziły się gdzieś w środku niego.

- Clary..

Rzuciłam bratu wściekłe spojrzenie.

- Godziwe warunki?!

- Lochy są mało przytulne - odpysknął mi, krzyżując ramiona na piersi. Prychnęłam, znowu zwracając się do ojca.

- Tato. Tato, wszystko dobrze? Tato...

Przymknął ponownie oczy, przytulając policzek do wnętrza mojej dłoni. Miałam wrażenie, że moje serce się zapada. Nic nie mogłam na to poradzić.

- Czemu go tu ciągle trzymasz? - warknęłam, hamując łzy. Byłam potwornie wściekła. Tata był w takim stanie przeze mnie.

- Mam w tym swój interes - wzruszył ramionami, uśmiechając się szyderczo. 

Moje serce zamarło, kiedy dreszcz przeszedł mój kręgosłup.

- Czego od nas chcesz?!

- Spokojnie siostrzyczko - przekrzywił głowę, odrzucając swoje białe włosy. Wzdrygnęłam się, na widok jego czarnych tęczówek - Mam dla ciebie propozycję.

- Co?

Kucnął obok mnie, a ja odruchowo osłoniłam swoim ciałem ojca. 

- Wypuszczę go. I dopilnuję, aby nic mu się nie stało. Najspokojniej w świecie pójdzie tam, gdzie będzie chciał, a ja nie będę go nawet próbował szukać.

Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc upewnić się, że się nie przesłyszałam. Przełknęłam ostrożnie ślinę, zaciskając mocno dłonie w pięść.

- Czego chcesz w zamian?

- Zostaniesz ze mną, Clary.










Jace




Po rozmowie z Isabelle, każdy z nas rozszedł się w swoją stronę. Postanowiłem zamknąć się w pokoju Clary. Tam, gdzie była ostatnio.
Zamknąłem za sobą drzwi, wpatrując się w lekki bałagan, jaki tu panował. Rozrzucone bluzki obok szafy, przewrócone kosmetyki na komodzie czy niepościelone łóżko.
Upadłem plecami na miękki materac, jedną rękę kładąc pod szyję, drugą na brzuchu. Zamknąłem oczy, marszcząc brwi.
Gdybym wtedy nie poszedł z nimi. Gdybym z nią został.
Ona by tu była. Byłaby przy mnie bezpieczna.
Rozchyliłem powieki, odpychając od siebie jej obraz, przestraszonej i drżącej. Była bezpieczna. Nie skrzywdziłby jej. Nie ośmieliłby się. Nie..

Nagle spostrzegłem coś na suficie. Były to napisy.
Stanąłem na nogi, uginając materac i wichrując pościel. Skupiłem wzrok na słowach, jakie oblewały biel sufitu.

"Wszyscy ludzie są potworami. Trzeba tylko rozróżnić je na te, za które warto umierać, a które własnoręcznie zgładzić"

Przekręciłem głowę, chwilę wpatrując się w te słowa.
To nie było pismo Clary. Było niemal.. Agresywne. 

"Ona już wybrała"

Straciłem równowagę i upadłem na tyłek, na dźwięk głosu w mojej głowie.
Szczególnie, kiedy rozpoznałem go. 
Jonathan.

Rozejrzałem się wokoło, ale nikogo nie było. Oprócz mnie.
Zacisnąłem palce wokół białej pościeli, czując narastający wstręt do brata mojego Anioła.

- Znajdę cię Clary - szepnąłem, mając głupią nadzieję że to usłyszy - Obiecuję. Przysięgam na Anioła, znajdę cię.










Clary


- Nie - szepnęłam, kręcąc głową.

- Pomyśl - dotknął mojego ramienia, a ja nawet go nie odepchnęłam - Ojciec wróci. Twoi przyjaciele będą bezpieczni. Twój Jace będzie bezpieczny. A ty tylko będziesz żyła u mego boku, tak jak powinna to robić siostra.

Poczułam, jak szczypią mnie oczy. Był popieprzony. Jak śmiał mnie szantażować?

- Nigdy. Nie. Będę. Dla ciebie. Siostrą.

Cmoknął z dezaprobatą, mrużąc oczy.

- Więc taki los wybierasz dla bliskich? - wzruszył ramionami, podnosząc się - Mi na nich nie zależy Clary. Tobie widać również, skoro tak wybierasz. Mówiłem ci, jesteśmy tacy sami i..

- Nie jestem taka jak ty! - wrzasnęłam, gwałtownie wstając - I nie pozwolę ci ich skrzywdzić!

- Jaką możesz mieć pewność, że za drugim razem wskrzesisz Jace'a? Że kolejnym razem, tak szybko odzyska pamięć? Jaką masz pewność, że kogokolwiek uratujesz?

Brakowało mi słów, żeby mu się odgryźć. Po prostu nie miałam żadnego argumentu czy odzywki.
Przez głowę jednak przebiegły mi obrazy moich przyjaciół. Isabelle i Aleca. Willa i Luny. Toma i Jace'a. Ojca.
Nagle, jakby ktoś za mnie, wypowiedział słowa, które samym się dziwiłam.

- Jeśli zostanę. Co wtedy?

- Nie, Clary... - usłyszałam za sobą błagalny głos ojca, ale zignorowałam go.

- Jeśli zostanę. Jaką dasz mi gwarancję, że nikogo nie skrzywdzisz? 

Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, zdumienie, jak i zadowolenie, z mojego pytania. Powoli wyciągnął swoją długą, bladą dłoń, rzucając mi nagle czułe, tak nieprawdopodobne do niego spojrzenie.

- Przysięgam na Anioła, Clarisso Adele Morgenstern.

- Clary, nie! - ociec nagle chwycił moją kostkę, czołgając się ku mnie. Próbowałam się mu wyrwać, ale on krzyczał, nie dając mi dojść do słowa.

- Nie możesz! Nie możesz, Clary! Błagam cię! Nie!

Miotałam się, aż w końcu uwolniłam nogę z jego uścisku i cofnęłam się o dwa kroki.

- Wyślij go do Instytutu - szepnęłam do brata, kiedy Valentine próbował wstać - Ma być bezpieczny. Tak samo inni. Zostanę z tobą.

Jonathan uśmiechnął się, zbliżając się ku mnie.

- Wiedziałem, że w końcu się zdecydujesz.

- Clary..!

Zamknęłam oczy, kiedy ojciec zaczął kuśtykać w moją stronę. Łzy spłynęły swobodnie po policzku, kiedy Jonathan pstryknął palcami, tworząc przed ojcem niebieski portal.

- Przepraszam tato - szepnęłam, upadając na kolana. Ojciec zniknął dwa metry przede mną w niebieskim świetle, zabierając ze sobą krzyk. Wołanie mojego imienia.
 Moje serce rozpadło się na tysiące kawałków, kiedy poczułam jak mój brat chwyta moje nadgarstki i ciągnie ku górze, zmuszając do wstania na własne nogi.

- Nareszcie - szepnął, gładząc mój polik. Nie wyrywałam się. To i tak nie miało sensu - Rodzeństwo nareszcie razem. Tak, jak powinno być











Isabelle




Bezczynne siedzenie na kanapie i wpatrywanie się w ścianę, stało się moim uzależnieniem. W głowie rozbrzmiewał mi ciągle krzyk Clary. 
Odpędzałam go od siebie, ale ciągle nawracał. Coraz intensywniejszy. I bardziej bolesny.
Przekręcałam się na różne sposoby - siedziałam na łokietniku i oparciu, leżałam na jednym boku i drugim, ale zawsze było mi niewygodnie.
Wskazówki zegara zdawały się stać w miejscu. mimo, że sekundy upływały szybciej niż mogłam przypuścić. Uciekały między palcami, a ja nie mogłam ich schwytać i praktycznie wykorzystać.

- Isabelle?

Obejrzałam się do tyłu, natrafiając wzrokiem na opartego o framugę Simona. Wrócił najwyraźniej z posiłku. Potrzebował go, co było widać. Nie był tak bardzo blady a sińce spod oczu zniknęły.

- Ciągle tu siedzisz? - westchnął, zbliżając się do mnie.

- Czekam na Magnusa i Sophie - szepnęłam, pocierając zmęczone oczy. Nagle zaczęły mnie szczypać a mi chciało się płakać. Byłam bezradna i to mnie najbardziej bolało - Niedługo powinni być.

Usiadł obok mnie, obejmując ramieniem moją talię. Oparłam głowę na jego ramieniu, wdychając zapach, który tak mnie uspokajał. 

- Obwiniasz się?

Westchnęłam, a mój oddech był drżący.

- Gdyby udało mi się tam wejść wcześniej.. - pokręciłam głową, czując że zaraz się popłaczę.

- To nie twoja wina. Dobrze o tym wiesz.

- To nic nie zmieni, Simon. Jeśli cokolwiek jej się stanie - wzdrygnęłam się na myśl, że tak może się stać - To zawsze będę się obwiniać. I tylko siebie.

- N..

Przerwał mu krótki krzyk Luny, dobiegający z korytarza. Popatrzyliśmy na siebie i biegiem rzuciliśmy się do wyjścia. Fakt, że nie miałam na sobie obcasów, pozwolił mi na szybsze dotarcie do głównego holu, gdzie była Luna. 
Znieruchomiałam, kiedy dostrzegłam obok niej leżące ciało. Podeszłam bliżej, po drodze chwycona za Simona za rękę.
Zakryłam usta dłonią, kiedy rozpoznałam zmizerniałego Valentine'a, z bladą, wychudzoną twarzą i podartym, zakrwawionym ubraniem.
Po chwili szoku kucnęłam przy nim, bez wahania przyciągając jego głowę na swoje kolana. Zakaszlał głośno, z trudem łapiąc oddech. Popatrzył na mnie oszołomiony, chwytając mnie za nadgarstek, kiedy pogłaskałam jego podrapany policzek. Był wystraszony. Tak bardzo, że nigdy bym nie przypuszczała, że Nocny Łowca może tak bardzo się bać.

- Clary - szepnął, a jego wzrok stał się odległy - On ma Clary.












Znowu krótko, wiem :((  Ale mam nadzieję, że się podoba :)

Miałabym prośbę - czy każdy, kto czyta bloga, może zostawić jakiegoś koma? Chodzi mi o to, żeby w komentarzu napisał nawet cyfrę, a nie jakąś konkretną treść czy opinię. Proszę szczególnie tych, którzy nie mają w nawyku komentowania. Chciałabym zobaczyć, ilu czytelników ma "M.C."
Proszę was Aniołki, to bardzo dla mnie ważne :*


środa, 18 lutego 2015

10. Nie widzisz zasadniczej różnicy między miłością a rządzą uwielbienia.


Jace



Czułem jak poszarpane rany na piersi i plecach szczypią mnie od nienałożenia Iratze. W drżącej dłoni trzymałem zakrwawiony miecz, kiedy pokonywaliśmy ostatnie schody prowadzące do wejścia Instytutu.

- Jeden mnie chyba ugryzł - jęknął Alec, pocierając swoją posiniaczoną szyję - Wampiry są strasznie agresywne.

- Sam chciałeś tam iść - mruknąłem, odgarniając włosy z czoła.

Chciałem tylko się umyć i położyć obok Clary. Wtulić się w nią, zatopić twarz w rudych lokach i poczuć jej zapach.

- Następnym razem, bierzemy ze sobą dziewczyny - westchnął Will, powtarzając mój ruch - Chyba z nimi idzie nam lepiej.

Oczywiście, że lepiej.

Pchnąłem ogromne drzwi, wkraczając do środka. Ciepło przywitało nas, zarówno jak ostre światło lamp.
Rozpiąłem obronną kamizelkę i pas z bronią, kierując się do pokoju z bronią. Byłem zaledwie kilka metrów, kiedy usłyszeliśmy głośne i szybkie kroki, którym towarzyszył rozpaczliwy wręcz głos Isabelle.
Odwróciłem się, w momencie kiedy ona rzuciła się w moją stronę i dopiero wtedy mogłem zobaczyć, że płacze.
Zdezorientowany przytuliłem ją do siebie, kiedy ona schowała twarz w moją brudną koszulkę.
Patrzyliśmy na siebie zdziwieni z Tomem, Willem oraz Alekiem, który w ciągu sekundy stał u naszego boku.

- Isabelle, ej - odsunąłem ją od siebie, a Alec odgarnął jej włosy z twarzy. Była cała czerwona, owinięta w różowy szlafrok.

- Co się stało? - spytałem i nie wiem czemu, mój żołądek się zacisnął.

Spojrzała na mnie - przez drżący oddech, miała problem z wysłowieniem się. Ale w końcu.

- C-clary...










Clary




Ocknęłam się, zatopiona w miękkich poduszkach pachnących wanilią.
Przekręciłam się na drugi bok, wyciągając się w łuk. I wtedy to sobie przypomniałam.
Usiadłam gwałtownie na materacu, na mój wczorajszy sen. Zimne dłonie Jonathana na moich ramionach i ustach. Jego silne, twarde uda na moich. Czarne oczy wbijające się w moje.

Ale kiedy rozejrzałam się po pokoju, zdałam sobie sprawę, że to nie był sen. To nie była moja sypialnia. Ani łóżko.
Spojrzałam w dół na swoje ciało - na odsłoniętych ramionach, widziałam podłużne ślady odciśniętych palców. Dotknęłam ich, przez co poczułam lekki ból.
W pierwszej sekundzie, byłam w totalnym szoku. Ale wystarczyło kilka chwil, żebym ogarnięta paniką zeskoczyła z łóżka i rzucając się w stronę drzwi. Zamarłam, kiedy okazały się zamknięte.

- JONATHAN! - warknęłam, pewna że i tak mnie słyszy. Uderzałam pięściami w drzwi, w kółko wołając jego imię.

Co on właściwie sobie myśli?

Odepchnęłam się od drewna, kiedy klamka z drugiej strony się poruszyła a zamek przekręcił. Do środka wszedł jednak nie Jonathan.
Tylko Renee. Miała na sobie biały czepek ale wydostawały się z niego ciemne kosmyki włosów. Uśmiechnęła się lekko, złączając palce przed sobą.

- Panicz oczekuje cię w jadalni.

Pamiętała, aby mówić do mnie normalnie.

- Czego ode mnie chce?

- Prosił, abyś się wstawiła za piętnaście minut. Mam cię zaprowadzić.

Obejrzałam swoje ubranie, unosząc brew,

- Mam iść tak?

- W szafie znajdziesz potrzebne ubrania.

Odetchnęłam głęboko, odwracając się na wskazaną przez nią ciemną szafę. Zachęciła mnie gestem dłoni, abym podeszła i ją otworzyła.
Szybko jednak tego żałowałam.

- Cholera jasna.






Isabelle


- Opowiedz to jeszcze raz - nakazał Jace, wpatrując się uporczywie w podłogę.

Westchnęłam ciężko, zaciskając dłonie na kolanach.

- Mówiłam ci.. Usłyszałam jej krzyk, kiedy zapukałam do jej sypialni. Chciałam z nią porozmawiać.. - pokręciłam głową, na wspomnienie rozpaczliwego głosu dziewczyny - Drzwi były zamknięte. Napierałam na nie z całej siły.. Krzyczałam do niej.. Ale kiedy dostałam się do środka, już jej nie było. Zniknęła, tak po prostu..

Schowałam twarz w dłonie, kiedy ramię Simona mnie objęło. Od wczorajszego wydarzenia siedział przy mnie i nic nie pił. Cieszyłam się, że postanowił przy mnie być. Ale przez to sam się męczył.

- To niemożliwe - Jace zacisnął dłonie w pięść, uderzając nią o ścianę.

- Na pewno jest jakieś wytłumaczenie.. - zaczął mój brat.

- Jest. To Jonathan - warknął Herondale, odwracając się do niego gwałtownie - On nigdy nie da jej spokoju! Musimy ją znaleźć!

- Jace - szepnęła Luna, wstając na równe nogi - Znajdziemy. Poprosimy Magnusa. Sophie. Pomogą nam.

Spojrzała potem na mnie, ale ja tylko pokręciłam głową. Nie mogła mieć pewności. Nie, kiedy już raz straciliśmy Clary. I w jakim stanie wróciła.
Teraz, mogła w ogóle nie wrócić.






Clary



- Wyglądam idiotycznie - jęknęłam, po raz setny przygładzając materiał gładkiej, czerwonej sukienki do kolan z cienkimi ramiączkami.

- Wyglądasz cudownie - zapewniła Renee, skręcając w kolejne korytarze - Panicz cię już oczekuje.

- Nie wątpię - warknęłam, na myśl o moim bracie.

Dziewczyna otworzyła duże, podwójne drzwi, ukazując widok na ogromną jadalnie. Długi, drewniany stół ciągnął się przez cały pokój.

Dopiero teraz zorientowałam się, że trafiłam do innego miejsca niż poprzednio.
Na samym końcu siedział Jonathan, ubrany w białą, jedwabną koszulę, z włosami potarganymi przez sen.
Wzięłam głęboki oddech i sama musiałam dotrzeć do swojego miejsca. Renee niestety miała nakazane zostać przy wejściu, aby w razie słowa Jonathana wypełnić kolejne polecenie.

Z bijącym sercem zajęłam swoje miejsce, Dziwiłam się, skąd u mnie taki spokój. Przecież go nienawidziłam.

- Dzień dobry siostro.

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w swój talerz, idealnie wypolerowany. Czułam z odległości kilku metrów wodę kolońską brata oraz jego wzrok na sobie.

- Nie raczysz mi odpowiedzieć?

Zacisnęłam usta w wąską kreskę, mając nadzieję, że uzna to za odpowiedź negatywną.

- Widać ojciec nie zdążył cię nauczyć kultury.

- To samo tyczy się ciebie - warknęłam - Porywać kogoś w środku nocy? Jesteś nienormalny.

- Być może - odparł, a ja w końcu na niego spojrzałam - Zawsze dostaję to, czego chce.

- Czego chcesz ode mnie? - prychnęłam, przewracając oczami.

- Po prostu ciebie.

Wzdrygnęłam się bo-cholera, dziwnie to zabrzmiało.
Potarłam swoją zmęczoną twarz, chcąc po prostu wyjść.

- Jesteś moją siostrą. Kocham cię. Czy to źle? Czemu ty nie potrafisz mnie kochać?

- Nie widzisz zasadniczej różnicy między miłością a rządzą uwielbienia - szepnęłam, odrywając dłoń ot policzka - A to, co ja miałabym do ciebie czuć, jest z mojej strony tylko twoją chorą rządzą. Obsesją.

- Może mam obsesję na twoim punkcie - wzruszył ramionami, nachylając się w moją stronę. Poczułam narastający wstręt.

- Jesteś straszny - szepnęłam, kręcąc głową - Nie mogę uwierzyć w to, że jesteś moim bratem. Jesteś tylko potworem.

Zmarszczył brwi, wracając na swoje miejsce. Miałam skulone ramiona. przez wrażenie że zaraz mnie uderzy.

- Wstań - nakazał, sam podnosząc się na nogi.

- Nie.

Widziałam, jak jego nozdrza się rozszerzają. Wystraszyłam się, ale nie drgnęłam.

- Powinnaś. Chyba chciałabyś zobaczyć ojca, prawda?

Zamrugałam kilkakrotnie, podnosząc się na nogi.

- Wiedziałem - uśmiechnął się szyderczo, wskazując dłonią na drzwi - Panie przodem.







Przepraszam, że tak słabo. Sama nie jestem zadowolona z tej notki. Mało akcji, bo tak naprawdę nie miałam czasu na jej rozkręcenie. Dużo nauki i kłopot z komputerem, który po prostu jest w opłakanym stanie, nie dają mi zbytniej możliwości na dobre pisanie :(

Dla tych, którzy nie wiedzą - PRZYPOMINAM O MOIM DRUGIM BLOGU - TEAM GOOD!

Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad :)

niedziela, 15 lutego 2015

9. Życie polega na cierpieniu.


Clary




Trzy dni później, Jace zadecydował że wracamy do Instytutu. Szkoda było mi zostawiać Celiene.

- Jesteś u nas zawsze mile widziana, kochanie.

Takimi słowami nas - a w zasadzie to mnie - pożegnała, kiedy razem wskoczyliśmy do portalu, zostawiając matkę chłopaka w ich rezydencji.

Oczywiście, przywitał nas jakże uroczy orszak naszych przyjaciół. Luna i Isabelle o mało nie połamały mojej szyi, kiedy na raz próbowały się na mnie rzucić.

Nie powiedzieliśmy im na samym wejściu "Hej, jak tam u was? Wiecie że zamierzamy się pobrać? A tak w ogóle, co na obiad?".

Oznajmiłam Jace'owi, że na razie chcę z tym zaczekać. Przynajmniej kilka dni, góra tydzień. Musiałam się psychicznie nastawić o reakcji, zarówno Isabelle, jak i Toma.

- Mam nadzieję, że nie chcesz zrezygnować.. Z całości? - spytał o to, kiedy pakował swoje podręczne rzeczy ostatniego wieczoru w Idrysie.

- Ja-co? Nie! - pokręciłam głową, nie mogąc uwierzyć że tam mógł pomyśleć - Chce im tylko powiedzieć to.. Później.

Po prostu później.




--------------------------------




- Coś się działo, przez te kilka dni?

Szłyśmy właśnie z Luną do sali wykładowej, na lekcję z Hodgem. Dzisiaj odbyć się miała jedna z nielicznych godzin historii, których osobiście nie preferowałam.
Dziewczyna ledwie trzymała w dłoniach ogromne książki, z których zaczęły wypadać pojedyncze kartki.

- Trochę - przyznała, wzruszając ramionami - W Clave odbyło się zebranie, dotyczące śmierci Kelly.

Wzdrygnęłam się lekko, na nasuwające się wspomnienia jej martwego ciała, tuż u moich stóp.

- Jej matka była zdruzgotana.

- Zdaję sobie z tego sprawę, Luna - przewróciłam oczami, chcąc pozbyć się tego tematu - Tylko tyle?

- Niezupełnie.

Spojrzałam na nią niepewnie, kiedy ton głosu dziewczyny stał się lekko zmieszany.

- To znaczy?

I właśnie wtedy, dotarłyśmy do sali wykładowej. Hodge już stał pośrodku, przewracając kartki podręcznika. Wszyscy siedzieli na swoich miejscach, Jace z wyczekującym na mnie wzrokiem.

Uśmiechnęłam się lekko, a pytanie do Luny zupełnie wyleciało mi z głowy. Usiadłam ławkę za Jace'm, kiedy on odchylił się do tyłu, tak że miał głowę na mojej ławce.

- Hej - szepnął, a ja musnęłam szybko jego wargi kciukiem.

- Hej.

- W porządku, posłuchajcie mnie chwilę - Hodge nam przerwał, zdejmując z nosa swoje cienkie okulary - Ostatnio poza rozmową Clave o Kelly - tutaj przerwał, ale ja wcale nie odczułam smutku. Nikt nie odczuł.

- Konsul powierzyła nam jeszcze jedno zadanie - dokończył, poprawiając mankiety koszuli - A więc.. Jia zadecydowała o przydzieleniu nowych studentów do poszczególnych Instytutów. Nam, powierzono jedną, nową Łowczynię.

I cholera jasna-wcale omal nie spadłam z krzesła.

- Nie pochodzi z wielce znanego rodu. Camille Cullen. Córka francuskich właścicieli schronu dla Nephilim. Po napadzie na Paryski Instytut, musiała się przenieść. Przydzielono ją do nas. Chciałbym więc..

Przerwało mu gwałtowne otwieranie drzwi i szybkie kroki roznoszące echo. Każdy z nas odwrócił się, aby napotkać wzrokiem dziewczynę w długich, brązowych włosach, opalonej cerze i piwnych oczach.

Uśmiechnięta niewinnie, podeszła do biurka nauczyciela, obejmując się ramionami.

- Proszę mi wybaczyć, ale nie mogłam znaleźć drogi do tej sali.

Pewnie zupełnie NIEŚWIADOMIE wypina swój hojny dekolt w naszą stronę.

- Zajmij miejsce, Camille.

Kiwnęła lekko głową, po czym ruszyła w stronę ławek. Zerkała po drodze na każdego po kolei, ale moje serce zamarło, kiedy utkwiła wzrok dłużej niż powinna z Jasie. Uśmiechnęła się lekko, ale kiedy napotkała moje spojrzenie, spoważniała, siadając na skos ławkę dalej ode mnie.

Suka.
Kiedyś była Kelly.
A teraz ona?

Przewróciłam oczami, opamiętując się. Raz - nie mówi się źle o kimś, kto niedawno zmarł, a poza tym - Jace nie rozmyśli się dla niej. Prawda?
Nigdy nie zgadnę, jak Jace to wyczuwa, ale jakby czytał w moich myślach, ukradkiem sięgnął pod moją ławkę, w poszukiwaniu mojej dłoni. Chwyciłam ją, kiedy on poprawnie owinął palce wokół moich.

Uśmiechnęłam się, a on odkręcił delikatnie głowę, dzięki czemu widziałam jego profil. On też się uśmiechał.

Zerknęłam na tą całą Camille. Chamsko przypatrywała się naszym dłoniom, dopóki nie zorientowała się, że ja patrzę na nią.

Odwróciła wzrok, otwierając daną przez Hodge'a księgę.

Oparłam policzek o wolną dłoń, uśmiechając się jeszcze szerzej.









- Ewidentnie cię obczajała - mruknęłam, kiedy już wyszliśmy z sali wykładowej. Nasze ręce ciągle spoczywały w silnym uścisku, co bardzo mnie satysfakcjonowało.

- Chyba nie jesteś zazdrosna? - zachichotał, dźgając palcem mój policzek.

- Nie? - odparłam, chociaż każda moja komórka rwała się do tego, aby krzyknąć "tak" i wyrzucić z siebie argumenty, na moje zdanie.

- Zazdrość uroczo na tobie wygląda - zaczął się ze mną droczyć, a ja pacnęłam jego ramię,

- Nie. Jestem. Zazdrosna.

Uniósł brew, po czym chwycił moje biodro, przyciągając do siebie. Uderzyliśmy o siebie, w jednej sekundzie złączając usta. Leniwie otarłam o siebie nasze języki, chowając dłoń pod jego koszulkę, na odsłonięte biodra. Uśmiech, jaki wyczułam na swoich ustach zmusił mnie do oderwania się od niego.

- Mam teraz trening - szepnął, opierając swoje czoło o moje - Do zobaczenia, uhm, później?

Kiwnęłam głową, nie chcąc się od niego oderwać. Ale musiałam.

- Później - przytaknęłam, odsuwając się o krok - Miłego treningu.

Przewrócił oczami, na co ja odpowiedziałam mu uśmiechem, po czym ruszyliśmy w zupełnie przeciwnych kierunkach.







- Wydaje się.. W porządku.

Spojrzałam na Lunę znad książki, która aktualnie przepisywała notatkę o symbolach demonów. Rzuciłam podręcznik na stolik, krzyżując ramiona.

- Sama nie wiem. Widziałaś, jak patrzyła na Jace'a?

Przewróciła oczami, obracając w dłoni ołówek.

- Clary, na niego KAŻDA dziewczyna tak patrzy. Nic z tym nie zrobisz.

Doskonale wiedziałam, że nic z tym nie zrobię. Ale...

- Sądzisz, że zainteresuje go zabawa z inną dziewczyną i zrezygnowanie z ciebie?

A miałam jakąkolwiek pewność?

- Nie wiem.

Moja odpowiedź sprawiła, że blondynka wytrzeszczyła oczy z niedowierzeniem.

- Skoro nie, to może chodźmy poobserwować ich trening?

Uśmiechnęłam się delikatnie, wzruszając ramionami.

- Możemy.










Tom



- Całkiem niezła.

Z zamyśleń o Clary wyrwał mnie głos Willa, Stał ze skrzyżowanymi ramionami, wskazując na nowo przybyłą Camille, która strzelała sztyletami.

- Czy ty przypadkiem nie jesteś z Luną?

Westchnął, uderzając mnie delikatnie łokciem w bok.

- Miałem na myśli to, że może zająłbyś się tą nową? Tom, doskonale wiesz, jaką ma przyszłość twoje uganianie się ca Clary.

Nie miało żadnej. Wychodziła za niego. Straciłem ją. Ewidentnie ją straciłem.

- Nic nie ma sensu, Żadna próba z tą całą Camille. Z nikim, żadna próba, nie będzie miała sensu.

Nie odpowiedział nic, bo między nas wkroczył Robert, klepiąc nasze ramiona.

- Dzisiaj strzelanie z łuku.

Potarłem zmęczoną twarz, kiwając lekko głową.

- W porządku. Dopilnujcie, żeby nasz nowy dobytek nie siedział bezczynnie, przyglądając się paznokciom.

- Jasne - mruknęliśmy obaj, kiedy on już się od nas oddalał.

No tak, trening na własną rękę.

- Chodźmy - powiedział Will, robiąc powolne kroki w stronę tarcz. Stał już przy nich Jace, a dziewczyna w zaskakująco szybkim tempie podbiegła do jego boku, dumnie wypychając pierś.

O zgrozo.

- Mam nadzieję, że umiesz strzelać z łuku?

Camille zrobiła niewinną minę, chowając ręce za plecy.

- Cóż, nie jestem w tym dobra.

Tak, oczywiście.

- Pokaż - rzucił Will, wskazując na strzały i łuk. Zamrugała, lekko zdziwiona, po czym wzruszyła obojętnie ramionami, zakładając na siebie broń. Ostrożnie wyjęła jedną ze strzał, naciągnęła na nić i wymierzając wypuściła obiekt, który trafił ledwo w ostatni krąg tarczy.

Tak, oczywiście.

- Mówiłam?

- Poczekaj - mruknął cierpliwie Jace i-co on myśli, podchodząc do niej? Poprawnie stanął tuż za jej plecami, kładąc ramiona na jej ramionach, tak że mógł kierować jej rękoma.

- Musisz mieć proste łokcie, ani odrobinę zgięte - polecił, nastawiając jej ręce - Naciągasz strzałę aż do policzka - mówiąc to, chwycił jej dłoń, a twarze dzieliły może dwa centymetry - I wypuść.

Odsunął się natychmiast, w momencie kiedy Camille oddała strzał. Zadziwiająco, w sam środek tarczy.

Uśmiechnęła się do niego szeroko, odsłaniając rząd śnieżnobiałych zębów. Najśmieszniejsze było to, że odwzajemnił ten uśmiech.

Co on do kurwy wyprawia?

Chyba pominął fakt, że jest z Clary.

- Dzięki, Jace.

Kiwnął głową, w tym samym czasie co do sali weszły Luna i Clary. Dziewczyna niepewnie popatrzyła na nas, po czym zbliżyła się powoli, zatrzymując u boku mojego i Willa.







Clary



Kiedy zobaczyłam, jak on również się do niej uśmiechnął, musiałam wejść. Wtedy momentalnie utkwił we mnie wzrok, szczególnie kiedy zatrzymałam się przy Willu i Tomie.

- Jak wam mija trening?

- Jak widzisz, dobrze - westchnął cicho Tom, a moje mięśnie się napięły.

- Nie miałaś być w bibliotece?

Jace przysunął się bliżej mnie, a Tom zrobił mu miejsce.

- Mam sobie iść? - uniosłam brew, czując na sobie wzrok Camille. Blondyn pokręcił głową, owijając ramię wokół mojej szyi. Jego pierś dotknęła mojej. A przed  chwilą, dotykała pleców Camille.

- Nie.

I w tamtym momencie chciałam uderzyć o ścianę bo-o mój Boże, miał taki uroczy i niewinny ton.

Czemu myślałam, że..

- Dobra, zajmijmy się treningiem, bo jeśli Robert się dowie, że zamieniliście salę treningową w sypialnię, to będzie mało zadowolony.

Zaśmiałam się na słowa Willa i odskoczyłam od Jace'a, pozwalając na kontynuację ćwiczeń.






Reszta dnia, upłynęła dość szybko. Trening, obiad, kolejny trening, nauka w bibliotece. Życie powoli wracało do normy.
Do czasu.

- Ej! - niemal pisnął Alec, kiedy siedzieliśmy w salonie, odpoczywając i rozmawiając.

- Boże, myślałem że to Isabelle - mruknął Jace, bawiąc się moimi włosami, z policzkiem na czubku mojej głowy.
Alec zignorował jego komentarz, przechodząc do sedna.

- Ojciec chce nas zabrać do starego metra. Podobno wampiry zrobiły sobie niezłą imprezę.

- Krwawy piątek - westchnęła Isabelle, dźwigając się na nogi - Mówił, kiedy idziemy?

- Mówił, ale mówił też KTO idzie - uśmiechnął się złośliwie, dźgając siostrę w policzek - Męska akcja moja droga.

- Co?! - wyrzuciła ręce do góry, marszcząc brwi tak, że niemal się tykały - To niesprawiedliwe!

Alec uśmiechnął się szerzej, na złość siostry.

- Przeżyjesz to, siostrzyczko.

Prychnęła, krzyżując ramiona na piersi.

- Jesteście okropni.

- Tak więc zbierajcie się - machnął rękę, aby każdy męski osobnik podniósł tyłek - mamy pół godziny.

Każdy jęknął, nagle okropnie zmęczony i nie będący w stanie stać o własnych nogach.

- Idziesz? - szepnęłam do Jace'a, który położył brodę na moim ramieniu.

- Mhm - mruknął, całując mnie w policzek - Będzie zabawnie.

Przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się, pozwalając mu wstać. Zmierzwił przelotnie moje włosy, kopiąc Willa w kostkę. On też się podniósł, a Tom - nie potrzebował żadnej motywacji.

- Uważaj na siebie - powiedziałam, przytulając policzek do jego policzka.

- Mam nadzieję, że będę mógł liczyć na ewentualną, prywatną pielęgniarkę? - uniósł brew, a w mojej głowie - nie wiem dlaczego - pojawił się obraz Camille.

- Masz kogoś na myśli?

- Taka niska, ruda ślicznotka, z zielonymi oczami i pierścionkiem na serdecznym placu - szepnął, oddychając w moje ucho. Uśmiechnęłam się, odsuwając się o krok.

- W ramach konieczności, kochanie.

Wydął wargi, przez co wyglądał jak mały szczeniak.

- Uważaj. Po prostu uważaj - powtórzyłam, na co o kiwnął głową i ruszył za Willem, Alekiem i Tomem.







Kiedy chłopcy ruszyli na miasto, mnie znużyło tak, że nie byłam w stanie skupić się na rozmowie z Isabelle czy Luny.
Musiałam odpocząć.
Około dziewiątej wróciłam do swojego pokoju, od razu rzucając się na łóżko. Skupiłam się na zapachu Jace'a, jaki zostawił na poduszce, owijając się przy okazji w kokon. Ciepło ogarnęło moje ciało, kiedy zamknęłam oczy.




***



Obraz zaczął nabierać ostrości. Zaczęłam słyszeć muzykę a światła raziły mnie w oczy. 
Znajdowałam się pośród tańczących, w wielkiej sali balowej. Każdy się śmiał, obracał, pochylał.
Każdy był szczęśliwy. Spojrzałam najpierw w dół i oniemiała stwierdziłam, że mam na sobie złotą sukienkę ślubną, ciągnącą się po ziemi. Sama stałam w ramionach Jace'a, który szczelnie owijał ramię wokół mojej talii.

- Jace?

Nie spojrzał na mnie. Tylko tańczył dalej, ze wzrokiem skupionym w przestrzeń. 

- Jace, co się dzieje?

- Shh - uciszył mnie, całując w czoło. Zdezorientowana schowałam twarz w jego szyi, oddychając nierówno.

Coś było nie tak. Wydawał się być nieobecny. 
Może to tylko moje przewrażliwienie?
Nagle jego dłonie stały się zimne, a uścisk tak mocny i żelazny, że zaczęło mi brakować tchu i nie mogłam się ruszyć.

- Jace - westchnęłam, chcąc się wyrwać - Jace, to boli!

- Życie polega na cierpieniu.

Zamarłam. To nie był głos Jace'a.
Uniosłam głowę, by przekonać się, że stoję w ramionach Jonathana.

- C.. - zaczęłam, ale jego dłonie nagle znalazły się na moich ustach i ramionach. Zaczęłam się miotać, ale to nie pomogło. 

Zaczęło mi brakować powietrza.




***



Otworzyłam oczy, przyzwyczajając wzrok do ciemności. Moje serce omal nie zamarło, kiedy wyczułam - tak jak w moim śnie - jedną dłoń na ustach, drugą na ramionach. Chciałam wstać, ale postać powaliła mnie na plecy, siadając okrakiem na mojej talii. Chude i twarde uda, wbiły się w moje biodro.

Wydobyłam z siebie stłumiony, ale prawie niesłyszalny krzyk, kiedy poznałam nachylającego się nade mną Jonathana.

- Dobry wieczór, siostrzyczko.







Wyszło jak wyszło, trochę bałaganu. Nowa bohaterka (znajdziecie ją w zakładce z postaciami) ledwo co się pojawia a tu taki koniec..
Cóż, naprawdę, z tym rozdziałem miałam problem, bo musiałam coś "wcisnąć" między wydarzeniem w posiadłości Jace'a w z wydarzeniami z następnych notek. Mam jednak nadzieję, że jest jakoś znośnie :)

Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.


środa, 11 lutego 2015

8. Jesteśmy teraz w tym razem, księżniczko.


Clary



Kiedy w końcu Jace dał znieść się z łóżka, poprawiłam wierzchnie swój wizerunek i trzymając się za ręce, wyszliśmy z pokoju. Cała służba nagle zniknęła a korytarze wypełnił zapach pieczywa.

- Mmm - przymknęłam powieki, napajając się pięknym zapachem.

- Czy ty się ślinisz? - zaśmiał się, uderzając palcem mój policzek.

- Nieprawda! - pisnęłam, co wywołało u niego jeszcze większy śmiech - Jace, jesteś nieznośny!

- Za to mnie kochasz, kochanie - szepnął, całując mnie w czoło.

- Kocham, rzeczywiście - przyznałam, kiedy jego dłonie odnalazły moją, tę, na której był pierścionek. Spuściłam wzrok, przybierając ton, zabarwiony obawą.

- Chcesz im powiedzieć?

Podniósł mój podbródek, przez co patrzyłam mu w oczy. Były takie radosne, a płynne złoto sprawiało, że mogłabym już nigdy nie odrywać się od nich.

- A ty?

- Nie wiem - wzruszyłam ramionami, opierając się o jego pierś - Sądzisz, że.. Że będą zadowoleni z takiej synowej jak ja? Lub, czy poprą ślub w wieku nastoletnim?

- Kochanie - westchnął, przewracając oczami - Uwierz mi, że jeśli ja uważam cię za jeden z cudów tego świata, oni uznają podobnie - przerwał, a ja wcale NIE mam motyli w brzuchu - A każdą moją decyzję szanują. Tym bardziej uszanują naszą wspólną decyzję.

Uśmiechnęłam się lekko, obejmując go w pasie. Pocałował czubek mojej głowy, również mnie przytulając.

- Jesteśmy teraz w tym razem, księżniczko.




Z zapartym tchem wkroczyliśmy razem do jadalni, gdzie czekali na nas rodzice Jace'a. Celiene wyglądała cudownie, nawet z zwykłym "stroju domowym", pod postacią dresów i zwykłej czarnej bluzki. Ojciec chłopaka ubrany był za to w strój nieco bojowy. Nachylali się ku sobie, szeptali i chichotali. Kiedy jednak dostrzegli nas zbliżających się do stołu, uśmiechnęli się i przywitali ciepło.

- Clary! Jednak zostałaś? - pani Herondale poprosiła mężczyznę o odsunięcie dla mnie krzesła. Usiadłam, samodzielnie przysuwając się do stołu.

- Mam nadzieję, że to nie problem?

- Ależ skąd! Ciszę się, że możemy cię gościć.

Uśmiechnęłam się do niej ciepło, w momencie kiedy Jace złączył pod blatem nasze dłonie. Silny uścisk przyprawił moje serce o delikatne zaburzenie rytmu, ale nie dbałam o to.

- Więc.. Kiedy zamierzasz wrócić? - kobieta zwróciła się do męża, najpewniej kontynuując rozmowę, jaką im przerwaliśmy.

- Mam nadzieję za tydzień. Konsul ma dla nas jakieś zadanie.

Wolną ręką nałożyłam sobie sałatki i kromkę ciemnego chleba, kiedy Jace sięgnął po kawałek mięsa, jasne pieczywo i kawałki pomidorów.
Wepchnęłam do ust porcję sałatki, wpatrując się uporczywie w biały talerz. Zastanawiałam się.. Czy on naprawdę ma zamiar to powiedzieć. W sumie, rozumiem, mógł nie mieć pewności.

Moje myśli rozproszyła dłoń Jace'a, która wędrując wzdłuż mojego przedramienia zatrzymała się na moim udzie, delikatnie pod materiał mojej sukienki. Próbowałam się nie zarumienić i ukryć uśmiech za przygryzieniem wargi.

- Oczywiście, Clary wytrzymasz jakoś z nami?

Zamrugałam szybko, spoglądając na Celiene. Wygląda na to, że chyba nie zbyt słuchałam tego, co mnie dotyczyło.

- Uhm. Tak?

Uśmiechnęła się szeroko, opierając brodę na dłoniach, a łokcie o blat.

- Czy wytrzymasz z nami tutaj, do powrotu Jace'a do Instytutu?

Spojrzałam niepewnie na ukochanego, potem znowu na jego rodziców. Oni za to, patrzyli na mnie z wyczekiwaniem odpowiedzi.

- Och, tak. Jeśli mogę i to nie problem...

- Oczywiście, że nie kochanie.

Dłoń blondyna zniknęła z mojego uda, zostawiając je zimne i z gęsią skórką.

- Clary pomęczy się jeszcze z naszą rodziną bardzo długo, mamo.

Zmarszczyłam brwi, bo nie wiedziałam czy to ma być złośliwa uwaga, czy..

- Nie rozumiem - Stephan wychylił się lekko do przodu, przekrzywiając głowę.

Jace spojrzał na mnie i mrugnął, po czym chwycił moją dłoń i położył je złączone na blacie.

- Bardzo długo - powiedział półszeptem, odwracając nasze dłonie tak, że ukazał się pierścionek od niego na moim palcu.

Cisza, jaka panowała przez przynajmniej dwie minuty, dawały mi mieszane uczucia. Dopóki Celiene omal nie dobyła głosy tonacji wysokiego C.

- O mój Boże-czy ty się jej-o Boże chcecie się pobrać?!

Wypuściłam długi oddech, bo cholera jasna-ona jest tym zachwycona.

- Mamo - jęknął Jace, chowając twarz w wolnej dłoni.

- Boże przepraszam. To po prostu-o mój Boże.

Spuściłam wzrok, bo teraz nie mogłam się nie zarumienić. Boże, to takie krępujące.

- Mówiłam ci Stephan? Mówiłam! Ha!

Spojrzałam na Jace'a pytającym tonem, ale on tylko wzruszył ramionami. Ścisnął mocniej moją dłoń, kiedy podniósł się z miejsca. Poszłam w jego ślady, a Celiene momentalnie znalazła się obok nas.

- To takie..

- Cudowne? - przerwał jej Jace, przewracając oczami.

- Tak!

Zaśmialiśmy się cicho, a Jace objął mnie w talii.

- Więc? Kiedy mamy spodziewać się reszty?









- Tak naprawdę, nie myślałam o tym, kiedy to zrobić.

Po ogłoszeniu naszej decyzji rodzicom chłopaka, wracaliśmy do jego pokoju. Czułam się tak, jakbym dostała skrzydeł. Byłam szczęśliwa, bardziej niż kiedykolwiek.

- Chciałbym zrobić to po twojemu - oznajmił, przysuwając się do mnie, zderzając nasze ramiona - Ja nigdy nie miałem wizji, jak miałoby to wyglądać.

Cóż, ja też nie.

- Mamy jeszcze czas, prawda?

Uśmiechnął się, całując mnie w skroń.

- Wieczność.

- Bez przesady - przewróciłam oczami, uśmiechając się szeroko - Chodzi mi o to.. Nie chcę robić wszystkiego od razu i na raz.

- Mówię to jeszcze raz. Zrobimy to pow twojemu.

Oparłam głowę o jego ramię, kiedy on objął mnie w talii.
Przez głowę przeszła mi jeszcze jedna, lekko przerażająca myśl.

- O Boże.. Isabelle.

Prychnął, skręcając w stronę schodów. Jednym krokiem pokonywaliśmy stopnie, nie gubiąc rytmu. To cudowne uczucie, jak do siebie pasowaliśmy.

- Zapewne zareaguje jak moja matka, albo gorzej.. Ale postaramy się to przeżyć. Prawda?

Stanęłam, sprawiając że on też się zatrzymał. Znajdowaliśmy się na półpiętrze. Jeszcze tylko pół piętra i kilkadziesiąt kroków, dzieliło nas od jego pokoju.

- Jesteśmy teraz w tym razem - szepnęłam, cytując jego słowa. Odpowiedział mi tylko pocałunkiem, którego nie mogłam nie pogłębić. Musiałam stanąć na palcach lub on musiał mnie podnieść. Wygodniejsza okazała się opcja druga.
I wtedy coś sobie przypomniałam.

- Nie wiem czy pamiętasz - westchnęłam, kiedy oderwałam się po tlen - Ale obiecałam ci dziesięć minut po śniadaniu.

Ugryzł delikatnie skórę na mojej szyi, sprawiając że jęknęłam cicho, przymykając oczy.

- Wydaje mi się, że naciągniemy limit czasowy, kochanie.






Celiene



Kiedy mój syn powiedział mi o ich decyzji., Miałam wrażenie że to żart. Albo sen. Coś niemożliwego.
Tak bardzo się myliłam.

- To niesamowite, co ona zrobiła z Jace'm - westchnął Stephan, przyciągając mnie plecami do swojej piersi, kiedy stałam w oknie jego gabinetu. Kończył pakować najpotrzebniejsze rzeczy.

- Prawda? Zmienił się.. Tak nie do poznania - oparłam głowę o jego ramię - Zmieniła go, tak jak kiedyś Jocelyn Valentine'a. To wspaniały dar. Oczyszcza ludzi, co nie każdy potrafi.

Pocałował mnie w czubek głowy, oddychając w moje włosy.

- Nie jest tego świadoma. Nie wie, jak wiele dla nas robi.

- Ale my wiemy - szepnęłam - I to jest dużo więcej, niż śmiałabym błagać samego Anioła.

- Ona jest Aniołem.

Ponownie przytaknęłam, wpatrując się w wzgórza Idrysu.









Clary




Drzemałam na brzuchu, owinięta białą pościelą do pasa w dół. Uśmiechałam się delikatnie, pod dotykiem dłoni Jace'a na mojej skórze, czy jego placów wplatających się w moje włosy. Przekręciłam głowę, z jednego policzka na drugi i wtopiłam go w miękką poduszkę, przesiąkniętą zapachem chłopaka.

Łóżko obok mnie się ugięło, a Jace przerzucił jedno ramię przez moją talię, obejmując mnie wokół nagiego pasa. Przez każdy mój nerw przeszła gorąca fala pożądania, kiedy poczułam jego ciepłe usta na skórze. Przesunął się nimi ku górze, zostawiając ślad gęsiej skorki.

Wygięłam plecy w łuk, bo-to było takie przyjemne, cholera jasna.

Spojrzałam na niego przez ramię, w momencie kiedy on podciągnął się do góry i złączył nasze usta. Odwrócił mnie - dość brutalnie, ale podobało mi się to - pogłębiając nasz pocałunek. Ujmując jego twarz, zgięłam nogi, kolanami dotykając jego bioder. Dzielący nas materiał pościeli, zaczął; naprawdę mnie denerwować.

- Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz chciałem mieć cię tak jak teraz.

Oderwałam się od niego, zaskoczona tym wyznaniem.

- Ubraną w niewinnie zapiętą pod szyję koszulę i urocze legginsy w kwiatki - wymruczał, zaczynając ssać moją skórę tuż pod linią szczęki - Naprawdę, musiałem bardzo się powstrzymywać.

- Po co to robiłeś? - spytałam, wiedząc jaki wywoła to u niego skutek. Jego usta zaczęły pracować mocniej a zęby gryzły moją skórę. Wplątałam palce w jego puszyste włosy, oddając się każdemu jego ruchowi, z przymkniętymi oczami.

- Ale teraz - westchnął, kończąc mnie oznakowywać, po czym zetknął nasze czoła - Mam cię całą dla siebie. Tylko dla siebie.

Oczy miał tak czarne z podniecenia, niemal jak węgiel. Widziałam w nich też radość i - tak przynajmniej mi się wydawało - miłość.

- Pamiętam moment, w którym wiedziałam, że należę tylko do ciebie - szepnęłam, dotykając kciukiem jego ust - Kiedy zabrałeś mnie do oranżerii. Jak mnie tam pierwszy raz pocałowałeś.

- A potem nie odzywałem? - spytał, unosząc jedną brew. Wolałabym nie wspominać tamtego okresu.

- Ja i tak już wtedy byłam twoja - musnęłam ustami jego wargi, wyczuwając, jak się uśmiecha - I już zawsze będę.

Ponownie mnie pocałował, tak bardzo uroczo i delikatnie. Delikatnie drapałam jego plecy, jak sprawiał że moje serce omal się nie zatrzymało.

- To strasznie długo.

Uświadomiłam sobie, że on zacytował mnie wtedy, w oranżerii. Więc i ja, zacytowałam jego. Kiedy schował twarz w mojej szyi, oddychając w nią głęboko. ja zawinęłam na palce kosmyk jego włosów.

- Właśnie.










Hej kochani :*  przepraszam że tak późno, ale naprawdę nie miałam czasu :( najbliższa notka pojawi się może w piątek lub niedzielę, bo w sobotę mam urodziny mojego kuzyna i nie będzie mnie cały dzień :(

Jeśli ktokolwiek chciałby mojego facebooka - bo zauważyłam, że kilka osób udostępnia w komach mojego bloga <3 - to serdecznie zapraszam :)  Po prostu napiszcie mi później że czytacie miasto cieni :*
MÓJ FB :)

A teraz kolejne "zadanie" :D  Macie pytanie odnośnie mnie?  :')

Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad


niedziela, 8 lutego 2015

UWAGA!


Halo, ktoś tu zagląda?   :(   


Pamiętacie, jak myślałam nad kolejnym blogiem?  Otóż, zdecydowałam się Aniołki <3  Na razie jest tylko wstęp do opowiadania, ale mam nadzieję niedługo dodać prolog <3  mimo, że nie jest o DA, mam nadzieję, że ktoś będzie odwiedzał :(




DRUŻYNA DOBRA  czeka na komentarze :*




Proszę, zajrzyjcie kochani, to dla mnie ważne. Chce wiedzieć, jak wam się to widzi i czy jest sens, żebym to zaczęła pisać :(

sobota, 7 lutego 2015

7. To bardzo przekonujące.


Clary




Ocknęłam się, kiedy było mi zbyt gorąco a ciężar Jace'a przygniatał moje ciało.

- Jace - jęknęłam, spychając go z siebie. Jęknął niezadowolony, ale tylko odwrócił się na drugi bok, mrucząc pod nosem "daj mi spać".

Przewróciłam oczami, spychając z siebie kołdrę, siadając na materacu. Dzień zapowiadał się na słoneczny. Delikatne smugi światła dostawały się do środka przez bordowe żaluzje, padając na ciemne panele.

Podeszłam do szafy Jace'a, aby wyciągnąć z niej czysty dla siebie ręcznik, po czym zamknęłam się w jego łazience. Niestety - miał tylko kabinę prysznicową. Cóż, dobre i to. Zamknęłam za sobą szklane drzwi, jednym ruchem odkręcając ciepły strumień wody. Obmyłam swój naprężony kark i ramiona, leniwie sięgając po płyn do kąpieli. Obserwowałam jak przez tarcie rąk wytwarza się piana, która kojąca działała na moją skórę.
Wracałam co chwilę do wspomnień z wczoraj. Do mojej nagłej, niespodziewanej dominacji. Która - nie powiem że nie - podobała mi się. Uśmiech ani na chwilę nie schodził mi z twarzy, przez co delikatnie zaczęły mnie boleć policzki.

Skończyłam prysznic, wychodząc gołą stopą na chłodne kafelki. Szybko owinęłam się puszystym ręcznikiem. wracając do sypialni. Zdziwiłam się, kiedy nie zastałam w niej Jace'a. Jak długo byłam w łazience, że zdążył się podnieść i wyjść? Tym bardziej się dziwiłam, kiedy na jego łóżku leżała czysta bielizna oraz biała, rozkloszowana sukienka z rękawami do łokci.

- Nie ma mowy - mruknęłam, wkładając na siebie majtki oraz stanik, jednak sukienkę rzucając na krzesło.
Szybkim krokiem podeszłam do komody, otwierając przypadkową z szuflad. O dziwo, natrafiłam na idealnie poukładane koszule i t-shirt'y. Wyjęłam białą, zapinaną na guziki koszulę, wsuwając ramiona w jej za długie rękawy.

Podskoczyłam, na ciche pukanie do drzwi. Wyjęłam włosy zza kołnierza, zaczynając zapinać guziki.

- Dzień dobry.. Och - jedna ze służących wkroczyła do środka, trzymając w dłoni kosz na pranie - Proszę mi wybaczyć panienko, ale przyszłam posprzątać pokój panicza Jonathana.

Kiwnęłam lekko głową, obejmując się ramionami.

- Uhm, w porządku. Ja właśnie wychodziłam - wskazałam brodą na wyjście, powoli się do niego kierując. Kobieta ustąpiła mi z drogi, umożliwiając swobodne wydostanie się z pokoju.

Cóż, po drodze również nie zaznałam szczęścia, Natknęłam się na kolejnych kilka pokojówek i lokai, którzy pytali czy aby czegoś nie potrzebuję, lub po prostu naprowadzali mnie na drogę do konkretnych pomieszczeń. Jeden z mężczyzn powiedział, że "panicz znajduje się w kuchni".

Czemu tak bardzo nienawidzę tego typu słownictwa i tak oficjalnego tonu?

Jednak kiedy natknęłam się na Jace'a, stojącego przy kuchennym blacie, to pytanie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
Mój ukochany również miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie z podartymi nogawkami. Zakradłam się do niego, ostrożnie owijając ramiona wokół jego pasa.

- Dzień dobry - szepnęłam, kiedy przechylił szyję pod moim dotykiem. Dotykałam ustami jego złotej skóry, czując jej lekko słony posmak.

- Dzień dobry, kochanie - wymruczał, odwracając się do mnie twarzą. Uśmiechnęłam się, kiedy również mnie objął, chowając twarz w moich włosach.

- Czy ty mnie wąchasz? - zaśmiałam się, kiedy jego oddech łaskotał mnie za uchem.

- Mhm - westchnął, całując miejsce gdzie miałam puls - Uwielbiam to robić.

Owinęłam ręce wokół jego szyi, przyciągając nas do siebie.

- Dobrze spałeś? - szepnęłam, przymykając oczy.

- Doskonale.

Uśmiechnęłam się lekko, jak ujął tył moich ud, unosząc mnie do góry. Nie odrywał ust od mojej szyi, co bardzo mnie zadowalało.

- Może wrócimy do pokoju? - westchnął, kiedy jego oczy były już świecące, a usta czerwone. Pacnęłam go w ramię, zeskakując na własne nogi. Wydawał się być zaskoczony, ale ujęłam jego dłonie, unosząc jedną brew.

- Jestem głodna.

Przewrócił oczami i wydął wargi.

- Nie patrz tak na mnie - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się.

- W porządku - mruknął, udając obrażonego. Pocałowałam go w policzek, czując jak unosi kącik ust.

- Poza tym, wolałabym zrobić dobre wrażenie na twoich rodzicach - szepnęłam, kładąc palec na jego ustach.

- Oni już cię uwielbiają - ponownie przewrócił oczami.

- Za to, że cię uratowałam? - spuściłam wzrok, czując lekkie rozczarowanie.

- Za to, że mnie zmieniłaś - pocałował opuszek mojego palca, spoglądając na mnie spod gęstych rzęs.

Przekrzywiłam głowę, stykając ze sobą nasze biodra.

- Cóż, bardziej przekonujące.








Wyszliśmy z kuchni, ciągle trzymając się za ręce. Jeden z lokai poinformował nas o śniadaniu, które odbędzie się za pięć minut i że rodzice "panicza" proszą, abyśmy do nich dołączyli.

- Oni są naprawdę nieznośni - westchnął, bawiąc się moim pierścionkiem.

- To są rodzice - wzruszyłam ramionami - Nie zmienisz tego.

Uśmiechnął się obejmując mnie ramieniem wokół szyi. Wtuliłam się w jego bok, czując jego umięśnione ciało przez cienką koszulę.

- Lubię, kiedy masz na sobie moje rzeczy.

- Czemu? - uniosłam zarówno brew i kącik ust.

- Tak po prostu.









Jace



- Lubię, kiedy masz na sobie moje ubrania.

- Czemu?

Bo wyglądasz tak uroczo.
I zarówno każdy jak i ja wiem, że jesteś moja.

- Tak po prostu.

Tak samo, jak "po prostu" cię kocham.

Również objęła mnie ramieniem, tyle że w pasie, kiedy zaczęliśmy wchodzić po schodach. Obserwowałem nasze stopy - jak jej malutkie, śmiesznie wyglądały przy moich. Kuliła palce pod dotykiem zimnych paneli, kiedy byliśmy już na półpiętrze.
Zacząłem nawijać sobie na palec kosmyk jej jeszcze wilgotnych włosów, wspominając wczorajszą noc. Cudowne podniecenie, jakie wypełniało moje ciało. Zdumienie na jej dominację. Moje ciało, wijące się pod jej dotykiem. To niewiarygodne, jak tak mała, nieśmiała istotka, może w pewnym momencie zamienić się w żywy płomień. Ale to była Clary. Moja Clary, której ciągle się uczyłem.

- To ty przyniosłeś mi rano te ciuchy? - spytała, wskazując na leżącą na krześle sukienkę. Pokręciłem głową, chociaż wiedziałem, że moja matka ma coś z tym wspólnego.

- Załóż ją - poprosiłem, rzucając się plecami na łóżko, kiedy ona chwyciła w dłonie materiał - Ja nie dam ci nic lepszego. Wiesz, mi pasuje twój obecny ubiór - uśmiechnąłem się znacząco, odwracając do niej głowę - Ale kilku naszych lokai, może niechcący upuścić z czymś tacę.

- Jesteś okropny - prychnęła ze śmiechem, odpinając pierwsze guziki koszuli. Wzruszyłem tylko ramionami, przewracając się na brzuch. Natrafiłem na delikatny zapach Clary na jej poduszce.

- Pomożesz mi?

Podniosłem wzrok, na stojącą do mnie plecami dziewczynę. Miała odsłonięte plecy, z wyczekiwaniem na to aż zasunę jej suwak.

- Jasne - westchnąłem, dźwigając się na kolana. Pozwoliłem sobie musnąć palcami jej nagą skórę, przez całą długość jej kręgosłupa.

- Ach, nienawidzę sukienek - żachnęła się, obejmując ramionami. Odwróciłem ją przodem do siebie, by móc zobaczyć rudowłosą w pełnej krasie. I w tamtym momencie musiałem powstrzymać się, by zaraz nie zerwać z niej tak doskonale prezentującej się na jej porcelanowej cerze sukienki, wyszytą koronką, sięgającą do połowy ud.

- Wyglądasz cudownie, kochanie - szepnąłem, co wywołało u niej zarówno rumieniec jak i szeroki uśmiech.

- Naprawdę?

- Perfekcyjnie - potwierdziłem, wpijając się w jej usta. Ująłem dłońmi jej twarz i jednocześnie opadając powoli na plecy, pociągnąłem za sobą Clary.
Zawisła nade mną, rozchylając językiem nasze wargi. Poczułem, jak ciepło rozchodzi się po moim brzuchu. Tym bardziej, kiedy zaczęła rozpinać moją koszulę i zsuwać ją z moich ramion. Ja sam podwinąłem jej sukienkę, tak że nasze krocza dzieliły tylko jej bielizna i moje jeansy. Wygięła plecy jak kot, kiedy zacząłem ssać jej dolną wargę, lekko przygryzając ją zębami.

- Hmm.. Jace..

Opierając się dłońmi o moją pierś usiadła, a ja miałem doskonały widok na jej rozpromienioną twarz. Rude, niemal czerwone włosy, opadały na jej drobne ramiona. Zagięła palce, delikatnie drapiąc mnie w dół torsu. Odchyliłem głowę do tyłu, przymykając powieki.

- Musimy iść na to śniadanie - powiedziała, dotykając palcami paska moich jeansów.

- A możemy za pięć minut? - spojrzałem znów na nią, w momencie kiedy zaczęła się delikatnie nachylać.

- Powiedzmy, że jeśli pozbędę się głodu i burczenia w brzuchu, co staje się dla mnie naprawdę niekomfortowe - wyciągnęła dłonie, a ja złączyłem je ze swoimi. Oparła się na nich, przekrzywiając głowę.

- To wtedy będzie nawet dziesięć minut.

Nastała na chwilę cisza, zakłócana przez nasze oddechy. Po chwili puściłem jej dłonie, przez co ona z piskiem poleciała do przodu, z twarzą tuż obok mojej.

- Potrafisz negocjować - przyznałem, szybko całując ją w kącik ust.

Poczułem jak cię uśmiecha, zanim sama nie złączyła nas do głębokiego pocałunku.

- Wiem.











Hej kochani :) No tak, rozdział może trochę słaby, ale zupełnie nie mogłam skupić się na pisaniu, ciągle mnie coś od tego odrywało :(

Niestety, najbliższy post będzie MOŻE we wtorek, bo gonią mnie terminy sprawdzianów :(

Btw, oto mój  TUMBLR  :))  Co o nim sądzicie?

Chciałam też polecić  BLOG  prowadzony przez wierną komentatorkę Wiktorię Meller :* Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad.

Poza tym, podoba wam się nowa piosenka? <3