sobota, 24 stycznia 2015

32. Wszystkie historie są prawdziwe.


Luna




- Sądzisz, że się pogodzili?

Will podniósł wzrok znad książki, uśmiechając się delikatnie.

- Sądzę, że tak.

Od wczorajszego wieczoru nie widziałam już ani Jace'a, ani Clary. Miałam ogromną nadzieję, że kiedy tu przyjdą, to przyjdą razem, trzymając się za ręce i śmiejąc się.
Kartkowałam właśnie księgę z Runami, kiedy Will szukał czegoś na referat, zadany przez Hodge'a. Biblioteka wydawała się bardziej opustoszała niż zwykle. Isabelle spędzała dużo czasu z Simonem, odkąd Maryse pozwoliła mu pozostać w Instytucie. Alec z kolei wychodził gdzieś na niemal cały dzień, ale nikomu się nie zwierzał. Nikt nie śmiał się go nawet pytać. Ale mogłam się założyć, że każdego to interesowało.

- Wiesz co, mam dość. Sądziłem że historia Kręgu to łatwy temat, ale jak widać, przeliczyłem się.

- Pomóc ci? - spytałam, podnosząc się ze swojego miejsca, aby usiąść na jego kolanach.

- Z chęcią - cmoknął mnie w policzek, obejmując w talii - Możesz nawet napisać całe wypracowanie.

- Co to, to nie - zachichotałam, przewracając szybko kartki Księgi Historii Nephilim. Zmarszczyłam brwi, kiedy zobaczyłam, że rozdział na temat Kręgu miał tylko kilkanaście stron. Jak ktoś miał napisać referat, o liczbie jeszcze większej?

- Trzeba poszukać innej księgi - mruknęłam, zamykając tą przed nami.

- Gdzie? To jedyna jaka jest.

- Nie w dziale ksiąg zakazanych - uśmiechnęłam się, patrząc na niego przez ramię.








Kelly




Kroczyliśmy we dwójkę ciemnym korytarzem, aż dotarliśmy do podziemi. Hol oświetlały pochodnie, z których Sebastian zabrał jedną, kiedy skręcaliśmy w coraz to węższe korytarze, które wypełniały lochy.

- Co zamierzasz? - spytałam, kiedy chłopak pchnął duże, drewniane drzwi.

- Wojna bez żołnierzy nie istnieje, prawda?

Zmarszczyłam brwi, kiedy moim oczom ukazał się w końcu grupa niemal trzystu osób.
Jak on do cholery zdążył zebrać aż tylu?
Towarzysząc boku Sebastiana, podeszłam bliżej do Łowców, którzy mieli spuszczone głowy.

- Kim oni są?

- Kiedyś byli posłuszni mojemu ojcu. Obiecał im coś.. Ważnego i cennego. Tyle że nie wywiązał się z umowy.

- Więc ty postanowiłeś to zrobić? - spytałam, zbliżyłam się o krok do jednego z Mrocznych, kiedy on podniósł wzrok. Wzdrygnęłam się, bo jego oczy były czarne. Nie same tęczówki. Całe gałki. Niczym nicość.

- Tak. Wiem, czego oni chcą. Potrafię im to dać.

- A.. Czego konkretnie chcą? - spojrzałam na niego, przez co uśmiech pojawił się na jego przystojnej twarzy.

- Clary.








Luna




- Jesteś szalona - szepnął Will, kiedy przesuwałam po kolei księgi z zakazanego działu.

- Kochasz to - zaśmiałam się, wodząc palcem po kolejnych tytułach.

W jednej sekundzie obrócił mnie do siebie, popychając na półki.

- Nie, jedynie znoszę - po czym złączył ze sobą nasze usta. Objęłam go wokół szyi, kiedy chwycił moje biodra, podrzucając mną do góry.

- Ej - pisnęłam, w tym samym momencie, kiedy z półki spadło kilka książek.

- Cholera - syknął, odsuwając się ode mnie. Ja natomiast dostałam ataku śmiechu, kompletnie niekontrolowanego - Mogłabyś mi pomóc? - starał się przybrać poważny ton, ale nie udało mu się pohamować cichego śmiechu.

Pochyliłam się, żeby móc podnieść kilka ksiąg, kiedy jedna wyślizgnęła mi się z dłoni, co wywołało u mnie jeszcze gorszy śmiech. Upadłam na tyłek, chowając twarz w dłoniach.

- Luna - westchnął zniecierpliwiony Will, ale to w cale nie pomogło.

- Wybacz - zdołałam wydusić, ale to chyba było na tyle.

- Luna, przestań. Zobacz.

Odsłoniłam oczy, na jego poważny ton. Kucał, trzymając na kolanach otwartą księgę. Przysunęłam się do niego, zaglądając przez ramię.

- No co?

- Spójrz - wskazał na starą fotografię, na której była dwójka młodych ludzi. Chłopak, może w wieku Willa, w bojowym stroju, obejmujący dziewczynę, zadziwiająco podobną do Clary.

- To Valentine i Jocelyn - stwierdziłam, kiedy mój oddech już się uspokoił.

- Ona jest w ciąży - przesunął palec na brzuch rudowłosej.

- Will, jestem ciekawa, skąd się wzięła Clary - przewróciłam oczami, czując się jak uświadamiająca małe dziecko.

- Spójrz na rok - obrócił fotografię, ukazując datę - 1996 rok. Mamy 2014. Clary ma 16 lat. Więc urodziła się w 1998.

Zamrugałam kilkakrotnie, wyrywając mu zdjęcie.

- Poza tym, wokół nie ma ani trochę śniegu. Clary, narodziła się w grudniu.

- Więc Jocelyn.. - zaczęłam, czując jak krew odpływa mi z twarzy.

- Była w ciąży, zanim urodziła Clary.

Spojrzałam na niego - był tak samo zszokowany. Dotknęłam delikatnie jego ramienia, szukając odpowiednich słów.

- Jeśli.. Cokolwiek się stało.. Zdecydowanie będzie cokolwiek o tym wiedzieć..

- Będą, Luna - poprawił mnie Will - Nasi rodzice. Maryse. Hodge. Cały Krąg.

Zamknęłam księgę, po  czym schowałam zgiętą na pół fotografię do kieszeni jeansów.

- Trzeba powiedzieć Clary. Przecież to..

Przerwał mi dźwięk tłuczonego szkła i trzepot skrzydeł. Popatrzeliśmy na siebie, w ciągu sekundy rzucając się do biegu. Starałam się nie wpadać na regały, co okazało się trudniejsze, przy chęci szybkiego dowiedzenia się, co zaszło.

- O Boże - szepnęłam, zakrywając usta dłonią. Will mnie dogonił, raptownie zatrzymując się krok przede mną.

Był o krok bliżej niż ja, białych, potężnych skrzydeł, które trzymały się na kawałku żywego mięsa i ludzkiej skóry. Machały jeszcze chwilę, chcąc jakby się uwolnić, ale z każdą sekundą opadały z sił, aż w końcu rozłożyły się na posadzce, w kałuży krwi. Chciałam podejść, ale Will zatrzymał mnie gestem ręki.

- Nie zbliżaj się do.. Tego.

- Will, popatrz - pokazałam drżącą ręką na przywiązany skrawek papieru do skrzydeł.

Chłopak zrobił krok do przodu, wyciągając niepewnie dłoń. Kiedy chwycił dwoma palcami kartkę, szybkim ruchem wyciągnął ją, znów się cofając.

- Co tu jest napisane? - zajrzałam mu przez ramię, chcąc coś rozczytać.



Wszyscy ludzie są potworami. Trzeba tylko rozróżnić je na te, za które warto umierać, a które własnoręcznie zgładzić.
Erchomai. 
Nadchodzę.
J. C. M.




- J. C. M? - szepnęłam, przerażona treścią listu - Co to znaczy?

- Nie znam tych inicjałów - wydukał Will, wodząc palcem po jeszcze świeżym, czerwonym atramencie - Cholera..

- Co?

- To krew - wyszeptał, unosząc palec.

Objęłam jego ramię, jakby mogło to mnie uchronić przed wszystkim. Poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy.

Erchomai.

Nadchodzę.

- Trzeba porozmawiać z Maryse.








Clary




- Już? - spytałam, lekko zniecierpliwiona.

- Tak!

Przewróciłam oczami, uśmiechając się szeroko. Z Jace'm było gorzej niż z niejedną dziewczyną, jesli chodzi o poranne wypielęgnowanie się od włosów po ubiór.
Z rękoma skrzyżowanymi na piersi i nogami w kostkach, opierałam się o ścianę w jego sypialni, kiedy wyszedł zza drzwi szafy, poprawiając kołnierz jeansowej kurtki.

- Czy ty przed chwilą nie miałeś na sobie czarnej bluzy? - spytałam, wskazując na jego ciuchy.

- Kochanie - westchnął - Są ci, którzy prezentują się perfekcyjnie i ci, którzy muszą tych perfekcyjnych doganiać.

- I ty mam rozumieć, zaliczasz się do prezentujących się perfekcyjnie?

- Nie - pokręcił głową uśmiechając się. Objął mnie w talii, przyciągając do siebie - To ty się do tych zaliczasz. Ja muszę spinać tyłek i jakoś cię doganiać.

Wybuchnęłam śmiechem, całując go prosto w usta. Był takim kompletnym idiotą, przysięgam.

- Hej - westchnęłam, kiedy próbował odpiąć pierwsze guziki mojej koszuli.

Niezadowolony odsunął się ode mnie, całując na odchodne w czoło.

- Niech ci będzie. Śniadanie?

Kiwnęłam energicznie głową, chwytając jego dłoń. Otworzył drzwi, puszczając mnie przodem na półciemny korytarz. Kiedy nie było słońca, naprawdę wpadało tu słabe światło. Trzymając się za ręcę szliśmy w milczeniu przez hol, kiedy nieoczekiwanie wpadli na nas Will i Luna. Oboje byli.. W szoku. Zdyszani, wpatrywali się w nas wystraszonym wzrokiem.

- Co się stało? - podeszłam do Luny, dotykając jej policzka.

- M-my.. Szukamy Maryse..

- Luna, co się dzieje?

- Pomóżcie nam znaleźć Maryse, wtedy wszystko się wyjaśni!

Zamarłam, odrywając dłoń od jej twarzy. Luna rzadko kiedy podnosiła głos. Jeśli już, to tylko, kiedy była naprawdę wystraszona lub zła.

- W porządku - odparłam, wyglądając na głębie korytarza - Powinna być w swoim pokoju. A.. Luna, co tu masz? - spytałam, wskazując na skrawek papieru. Podała mi to drżącą ręką, ledwo utrzymując ją w powietrzu. Wzięłam od niej kartkę, rozkładając i szybko obleciałam wzrokiem krótki tekst.

Wytrzeszczyłam oczy, kiedy rozpoznałam słowa Jonathana.
I trzy ostatnie litery.
J. C. M.
Jonathan. Morgenstern.
Ale "C"?
Nadchodzę.

- Musimy iść do Maryse - przyznałam, od razu ruszając się z miejsca.

Wiedziałam, że mamy mało czasu. Znałam plan Jonathana.
Wiedziałam, jakie mogą czekać nas skutki. Tylko nie oni.

- Clary, czy ty coś wiesz? - głos Luny był bliski niemal płaczu. Czułam ukłucie w sercu, ale nie mogłam im na razie niczego powiedzieć.

- Niedługo i wy będziecie - szepnęłam, kiedy dotarliśmy przed gabinet pani Lightwood. Pchnęłam drzwi, wpadając do środka. Kobieta siedziała przy biurku, zajęta pisaniem czegoś, co całkowicie mnie nie interesowało.

Kiedy wszyscy po kolei wtargnęliśmy do środka, podniosła wzrok, uśmiechając się lekko.

- O co chodzi?

- O to - mruknęłam, kładąc agresywnie skrawek papieru przed jej nos. Zmarszczyła brwi, zaczynając czytać. Nie trzeba było więcej niż sekunda, aby jej wyraz twarzy zrobił się podobny jak nasz.

- Skąd to macie?

- Byliśmy w bibliotece. Usłyszeliśmy nagle. Tłuczenie szkła - Luna starała się złapać oddech, co szło jej z trudem - Wtedy okno było rozbite, a na podłodze leżały..

- Skrzydła Anioła - dokończył za nią Will, co wywołało u mnie wstrząs. Nic nie mówili o skrzydłach Anioła.

Maryse wytrzeszczyła oczy, podnosząc się na równe nogi.

- To poważna sprawa. Trzeba wezwać Clave i..

- Maryse, przestań! - wrzasnęłam, nie mogąc już wytrzymać dłużej. Nie mogłam tego już dłużej ciągnąć. Nie, kiedy oni byli narażeni - Obie dobrze wiemy, że to inicjały mojego brata!

Trójka moich przyjaciół wciągnęła ze świstem powietrze, ale kobieta została niewzruszona. Po prostu lekko zaskoczona, że o tym wiem.

- Clary - zaczęła spokojnie, złączając swoje dłonie - Skąd ty..

- Bo może każde problemy, jakie mnie napotykały, miały jeden powód. Jonathan - warknęłam, prostując się - On zniszczył rezydencję. On mnie porwał. I.. - przerwałam, na myśl o bliźnie i jej skutkach - To wszystko on! Chciał, abym do niego dołączyła. Żebym stanęła u jego boku, jako królowa jego nowego królestwa! Dał mi wybór! On.. - poczułam jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu, ale strąciłam ją - Powiedział, że zabije każdego, jeśli nie zgodzę się do niego dołączyć. Że nastanie wojna, którą ja wywołam!

Cisza, jaka panowała, była najgorszymi kilkoma sekundami mojego życia. Miałam wrażenie, że Maryse zaraz zacznie płakać. Oczy miała szkliste, a oddech ewidentnie drżący.

- Clary - westchnęła w końcu - Jonathan. Nie. Żyje - oddzielała każdy wyraz, między każdym łapiąc oddech - Umarł, po narodzinach.

- Nie - syknęłam - Byłam tam. On więzi naszego ojca. Valentine, wszystko potwierdził.

Pani Lightwood przymknęła oczy, opadając na krzesło. Nagle stała się wyczerpana, blada i wystraszona.

- To niemożliwe - pokręciła głową - Jonathan Christopher zmarł. To przecież..

- Jonathan Christopher? - zmarszczyłam brwi, na drugie imię brata.

- To pełne imię twojego brata.

- Zaraz.. Ty masz brata?! - pisnęła w końcu Luna, ale puściłam jej pytanie mimo uszu - Znaczy, widzieliśmy zdjęcie twojej mamy z 1996 roku. Była w ciąży. Tylko nie wiedziałam, że ty..

- Zdjęcie mojej mamy? - to mnie zainteresowało.

- W starej księdze, w rozdziale o Kręgu.

- Luna, byliście w dziale ksiąg zakazanych? - Maryse wstała, kładąc dłonie na biodrach.

- Nie to jest teraz ważne - machnęłam dłonią - Co wiesz o Jonathanie. Czemu on jest taki.. No.. - nie potrafiłam elegandzcko ubrać tego w słowa - Czemu on jest..

- Demonem?

Znowu cisza. Każdy wpatrywał się w kobietę, jak w jakiś nieokreślony cud. Skrzyżowała ramiona na piersi, zaczynając krążyć po pokoju.

- Krąg był czymś, co miało na celu walkę z tymi, którzy łamią prawo. Nie, według zasad Clave. Bo nie wszyscy Podziemni łamali prawo. A zależało nam na tych, co tylko to robią. Wszystko wydawało się w porządku - westchnęła, stając przed obrazem, gdzie byli wszyscy członkowie Kręgu - Ja poznałam Roberta. Valentine Jocelyn. Celiene Stephana. Zdawało się, że nie niemożliwe jest, aby była wspanialsza grupa. Do czasu.

Odwróciła się do nas, ale wpatrywała się w coś nad nami.

- Valentine, twierdził, że możemy być potężniejsi. Pragnął władzy. Szczególnie, kiedy to nie jego, a Stephana wybraliśmy na przywódcę. Twój ojciec - zwróciła się do mnie - Nie potrafił się z tym pogodzić. Uważał, że nie wybraliśmy jego, bo był słaby. A prawda była taka, że pragnął władzy, a nie dobra innych.

Znowu usiadła, splatając swoje palce na biurku.

- Pewnego dnia, Jocelyn powiadomiła mnie o czynach Morgensterna. O tym, że podał sobie krew
Demona - spojrzała na mnie, ale ja stałam w bezruchu - By móc je przywoływać i nad nimi panować. Ale to również nie wystarczało. Pragnął, aby takich jak on, było więcej. To pragnienie mógł spełnić. Już wtedy, kiedy twoja matka zaszła w ciąże.

- Nie - zakryłam usta dłonią- czując jak silne dłonie Jace'a oblatają mnie w pasie.

- Valentine, podawał jej różne.. Substancje. Jednak z czasem, czuła się gorzej. Stawała się blada, chudła z każdym dniem. Raz dziecko złamało jej jedno żebro - przerwała, aby złapać głęboki oddech
- Kiedy się urodziło, Valentine orzekł, że dziecko zmarło. Ale niewielu z nas mu uwierzyło.
Sądziłam, że dziecko urodziło się Demonem w ludzkiej postaci. Teraz widzę, że moje przypuszczenia były słuszne.

Czułam, jak krew odpływa z mojej twarzy. Jak serce ostatkiem sił wydaje ostatnie uderzenia. Jak oddech staje się trudny, jakbym była pod wodą. Oczy zaczęły mnie piec, a ja musiałam wydąć wargi, aby nie pozwolić im wypłynąć. Jace pogłaskał mnie po głowie, mocniej do siebie przyciskając.

- A ja? - spytałam, łamiącym się głosem - Czemu ja jestem.. Normalna?

- Nie tak do końca normalna - sprostowała Luna.

- Co? - spojrzałam na nią, ale ona wyczekującym wzrokiem, patrzyła na Maryse.

- Jocelyn pragnęła drugiego dziecka. Ale narodziny Jonathana.. Sprawiły, że nie mogła mieć więcej potomstwa. W przeciwnym razie, oznaczało to śmierć zarówno jej jak i dziecka. Valentine co prawda pragnął władzy. Ale jeszcze bardziej, pragnął szczęścia Jocelyn. Zbyt ją kochał - ściszyła ton, jakby zaraz miała powiedzieć coś, co całkowicie mnie załamie. I miała rację.

- Twój ojciec wezwał Anioła. Błagał go o litość dla twojej matki. Razjel dał jej wybór. Ona wybrała ciebie - spojrzała na mnie czule - Oddała życie, byś ty mogła iść dalej. Pozostała jednak w tobie większa dawka krwi Anioła, bardzo potężna. Niebiańska moc, mająca zdolność nawet uzdrowić umierającego. Ogień, dający światło wszystkim. Jednak nie wszytko, mogło iść idealnie. Tylko ta energia, trzyma cię przy życiu. A właśnie tej energii, pragnie twój brat. Jedynym sposobem na posiadanie jej i nie dopuszczenie do twojej śmierci, jest szybka przemiana, zanim twoje serce przestanie bić.

- Przemiana?

- W Demona. Wampira. Wilkołaka. Cokolwiek. W coś, co odcięłoby cię od dawnego żyia, a przyłączyło do nowego.

- Czyli chcesz powiedzieć - zaczęłam po chwili namysłu - Że jestem.. Kolejnym, cholernym eksperymentem?

- Nie - pokręciła głową - Cudem. Cudem, Clary. Nikt dotąd nie uzyskał takiej łaski Anioła. Jesteś bliższa Razjelowi, niż którykolwiek inny Nephilim.

Nie chciałam bić bliższa żadnemu pieprzonemu Aniołowi. Chciałam być normalna. Zwyczajna. Jak każdy inny Łowca.

- Nie dołączę do niego - szepnęłam - Nie zrobię tego. Nie mogę..

- Wiem - przerwała mi Maryse.

- Ale.. To oznacza wojnę..

- Do której dojdzie - dokończyła, chwytając w dłonie papier - Trzeba to dostarczyć do Konsula. Mamy niewiele czasu.






- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytał Jace, kiedy wyszliśmy z gabinetu Maryse. Kobieta była w trakcie pisania ognistej wiadomości do Clave, z poinformowaniem o nadchodzącym niebezpieczeństwu.

- Co ci miałam powiedzieć? - wyrzuciłam ręce do góry - Hej Jace. jak mija ci dzień? A wiesz, że moim oprawcą był mój własny brat, o którym właśnie się dowiedziałam? Powiedział też, że jeśli nie stanę u jego boku, pomorduje wszystkich wokół. A tak przy okazji, to co na śniadanie?

- Nie bądź śmieszna - prychnął - Zostawiałaś wszystko dla siebie! Nie pytałem o nic, bo sądziłem że nie jesteś w stanie o tym rozmawiać!

- Jak widać, byłam w stanie! - wrzasnęłam, wplatając agresywnie palce we własne włosy.

- Clary, zareagowalibyśmy od razu! Teraz..

- Wszyscy mogą zginąć przeze mnie! Wiem!

- Nie to chciałem powiedzieć - obniżył ton, robiąc krok w moją stronę - Teraz może nam się nie udać cię obronić.

- Nie możecie walczyć - zaprotestowałam - Nie pozwolę wam..

- Clary, będę cię bronił, choćbym nie wiem w jaki sposób.

- Jace..

Przerwał mi, złączając ze sobą nasze usta. Nie był to w żaden sposób brutalny, czy namiętny pocałunek. Tylko.. Powiedziałabym, niewinny. Pocieszający. Mający na celu ukazać, że jest przy mnie, że mogę mieć pewność bezpieczeństwa.

- Nigdy cię nie zostawię, tak? Jesteś dla mnie zbyt ważna. Nie mogę stać bezczynnie i patrzeć, jak inni walczą, a ja stoję i nic nie mogę zrobić.

- Jace.. Proszę, nie..

- Zaufaj mi, okay? - spytał, po czym pocałował mnie w czoło.

Kiwnęłam niepewnie głową, przytulając się do niego. Chciałam jeszcze go przekonać. Zatrzymać. Jakby to w ogóle miało sens.





***




- Dzisiaj.. Jest zebranie Clave.

Spojrzałam na Lunę, która leniwie mieszała łyżką swoją porcję płatków.

- Wiem.

- Boisz się?

- Wojny?

Kiwnęła głową, spuszczając wzrok.
Czy się bałam? Tak. Może nie samej wojny. Tylko tego, ile ofriar ze sobą zabierze.
Najgorsze było jednak to, że każdy, bez względu na swoją decyzję, musiał brać udział w wojnie. Jeśli tylko skończył odpowiedni wiek. I jeśli był zdrowy.

- Tak - szepnęłam, zaciskając palce wokół kubka z herbatą.

Wczorajszego dnia, Maryse uzyskała niemal natychmiastową odpowiedź. Konsul Jia Penelhow, która okazała się być ciotką Kelly, nakazała natychmiastowe przeniesienie mieszkańców każdego Instytutu do Idrysu, który był pod barierą ochronną. Cały wieczór spędziłam na opróżnianiu szafy i komody, podobnie jak każdy.

- Jak sądzisz, gdzie nas przydzielą?

- Przydzielą?

- Radni przydzielają cię do jednej z grup. Albo tej walczącej, lub tej, gdzie pomagasz ewakuować ludzi.

- Nie wiem - odparłam, lekko zdezorientowana. Nie wiedziałam, że później przydzielają nas do konkretnych grup.

- Chciałabym walczyć. Być blisko Willa. Nie wiem co się stanie, jeśli trafimy do innych frakcji.

- Nie wyobrażam sobie, nie stać u boku Jace'a, kiedy to wszystko się zacznie.

Z listu dowiedziałam się również, że "Clarissa Morgenstern, zostanie bezpiecznie ukryta, aby nikt nie mógł jej znaleźć". Co oznaczało NIE BIORĘ UDZIAŁU w całym tym cholernym ataku.

- Będziesz bezpieczniejsza, kiedy zostaniesz w ukryciu. Sophie ma nałożyć czar kryjący. To ma powstrzymać Jonathana.

To i tak nie miało znaczenia. To wojna była moja. Moja i mojego brata. Powinnam w niej uczestniczyć. A tymczasem, Konsul postanowiła mnie ukryć, jak bezbronne zwierzę.
Świetnie.

- Wszystko w porządku? - spytała, wyciągając do mnie dłoń. Ujęłam ją, uśmiechając się lekko.

- Tak.

- Jesteś jakaś blada - zmarszczyła brwi, gładząc moje kostki kciukiem.

- To nic takiego. Jestem.. Tochę zmęczona.

Spotkanie Clave zaczynało się za półtorej godziny, a ja byłam kompletnie bez życia. Zmęczona i tak słaba, że zbierało mnie na mdłości.

- Jesteś pewna, że chcesz iść na naradę?

- Tak - odparłam, pewnym i stanowczym tonem - Chcę tam być.

- Luna? Clary?

W drzwiach od jadalni stała Isabelle, ubrana w strój bojowy. Długie włosy uczesała w koński ogon, rezygnując z makijażu.

- Ruszamy. Tata otwiera portal.

Odsunęłyśmy od siebie nietknięte śniadania, wstając z miejsc. Zabrałam swoją kurtkę z krzesła, biorac blondynkę pod rękę.
Każdy już stał przed tworzonym portalem. Brakowało tylko Toma i Jace'a, którzy zapewne byli już po drugiej stronie.
Żałowałam, że blondyn na mnie nie poczekał. Chciałam jak Luna Willa, wziąć za rękę, i przejść razem.
Zostałam jednak zdana na parę z Maryse.

- Gotowa? - spytała kobieta, uśmiechając się blado.

Will i Luna zniknęli w niebieskim świetle, podobnie jak Alec i Isabelle.

- Tak - mruknęłam, chwytając jej dłoń, po czym obie rzuciłyśmy się w przejście.





Wylądowałam na własnych nogach, trzymając dłoń pani Lightwood w silnym uścisku. Wokół stali Robert z chłopakami, Luną i Isabelle.
Zmarszczyłam brwi, czując że czegoś brakuje.

- Chodźcie. Zaraz się zacznie.

Podeszłam do Jace, zdążając się jeszcze chwilę z nim przytulić. Ponad ramieniem chłopaka, dostrzegłam Toma. Złapałam z nim na chwilę kontakt wzrokowy, ale odwrócił głowę, ruszając za Robertem.
Czułam się źle z tym, że oddalaliśmy się od siebie. Brakowało mi go. Był moim.. Przyjacielem.

- Chodź - szepnął mi do ucha Jace, ujmując moją dłoń. Była ciepła, a dotyk kojący. Pozwoliłam zaciągnąć się do Sali Anioła, która zapełniona była Nocnymi Łowcami. Po środku sali, stały cztery krzesła i jeden tron, w którym siedziała wysoka kobieta, z gęstymi, ciemnymi włosami i bladą cerą.

- Konsul. Jia Penelhow - powiedział JAce, kiedy zajmowaliśmy swoje miejsca.

- Penelhow? - zamrugałam, rozpoznając nazwosko Kelly.

- Ciotka Kelly. Nie przepadają za sobą.

Rozejrzałam się dookoła, orientując się, czego - a raczej kogo - brakowało.

- Jace, gdzie jest Kelly?

Blondyn również się rozejrzał, marszcząc lekko brwi.

- Nie mam pojęcia..

- Proszę o spokój - wysoki, kobiecy głos przerwał gwarę.

Jia Penelhow, stała kilka kroków bliżej niż radni, z ciągnącą się za nią długą, ciemnozieloną szatą.
Zaczęła krążyć wokół kręgu, jakie rzucały promienie słońca, z podniesionym na wszystkich wzrokiem.

- Wszyscy doskonale wiemy, z jakiego powodu tu jesteśmy. Nadciąga wojna. Wróg, może napaść na nas w każdej chwili. W każdej liczbie żołnierzy. Musimy być gotowi na nagły atak.

Cisza, jaka panowała, była nie do zniesienia. Ściskałam dłoń Jace'a, modląc się, aby był on przydzielony do grupy, pomagającej w ewakuacji. Moje serce bije ekstremalnie szybko. Lub niemożliwość odliczania uderzeń spowodowane jest, że po prostu zamarło.

- Wywołam nazwisko oraz dopowiem do niego. Do armii, czy wolontariatu.

Długa lista, jaką trzymała w dłoni, sięgała niemal do ziemi. Przejechała wzrokiem po kilku
pierwszych linijkach, znów patrząc na zebranych.

- Nazwiska podzielone są na mieszkańców poszczególnych Instytutów. Rozpoczynamy od Instytutu Paryskiego..

Przez kilka kolejnych nazwisk, bawiłam się nerwowo palcami ukochanego. Starał się wyglądać na opanowanego, ale czułam, że jest spięty.

- Luna Wayland. Wolontariat.

Spojrzałam na przyjaciółkę, która wyglądała na wstrząśniętą. Wyczekiwała nazwiska Willa. Zamknęłam oczy, wyczekując na najgorsze.

- Will Blackwood. Armia.

Doszedł mnie głośny, drżący oddech, jaki wydobyła z siebie moja przyjaciółka. Stłumiony szloch, zapewne wyszedł z zakrycia dłoią ust.

- Alexander Lightwood. Armia. Isabelle Lightwood. Wolontariat.

- Co?! - pisnęła brunetka, ale brat i ojciec ją uciszyli.

- Tom Arrow. Jonathan Herondale.

Wstrzymałam oddech, czując jak łzy napływają do moich oczu. Tylko jedno słowo, mogło sprawić, że wypłynęłyby na wierzch, po moich policzkach.

- Armia.

Dalsze nazwiska już mnie nie obchodziły. Czułam, jak ciepło opuszcza moje ciało. Jak zaczyna brakować mi tchu.
Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.

- Clary - Jace potrząsnął moim ramieniem, ale odepchnęłam jego dłoń, gwałtownie podnosząc się z miejsca. Nie mogłam tu dłużej siedzieć. Rzuciłam się do biegu, przeciskając między siedzącymi.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi, pozwalając uwolnić silny szloch.







Kelly



- Nephilim są znani z tego, że będą walczyć.

- Wiem - uśmiechnął się złośliwie chłopak, pierając się o barierkę dużego balkonu - Są strasznie honorowi. Szczególnie twoi przyjaciele.

Prychnęłam, przewracając oczami.

- Trudno ich nazwać przyjaciółmi.

- Niedługo, będziesz ich nazywać podwładnymi - obiecał, wskazując brodę  na widok odległego Alicante.

- Kiedy zamierzasz dokonać ataku?

- Znienacka - odparł, spoglądając na mnie - Jesteś gotowa, walczyć przeciwko nim?

Odwróciłam się do niego, kładąc dłoń  na jego umięśnionym ramieniu.

- Oni byli przeciwko mnie cały czas. Teraz, pora na odwet.








Clary




Wyczekiwałam na schodach do budynku. Stwierdziłam, żeświeże powietrze dobrze mi zrobi oraz, że osuszy moje łzy.
Podskoczyłam, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Po koeli zaczęli wychodzić zapewne już ci, którzy wiedzieli do jakiej grupy zostali przydzieleni. Przyciągnęłam kolana pod brodę, oplatając nogi rękoma.

- Clary?

Podniosłam wzrok, na stojącą nade mną Isabelle. Była blada i zła, ale przede wszystkim zmęczona.

- Szukaliśmy cię.

- Nie byłam w stanie tam siedzieć - wzruszyłam ramionami, przeczesując włosy palcami.

- Wracamy do domu - powiedziała, wyciągając do mnie dłoń - Zostaniesz u nas.

Pozwoliłam się podnieść i zaciągnąć do środka, gdzie czekali już wszyscy. Widziałam po każdym z osobna, że jest zaniepokojony. Dostrzegłam, że Maryse powstrzymuje łzy. W końcu dwójka jej dzieci, będą uczestniczyć w wojnie. W tym tylko siedemnastoletni syn w armii.
Puściłam dłoń Izzy, zastępując ją dłonią Jace'a. Nie zerknął na mnie. Nie chciał pewnie, żebym odgadła jego stan. Ścisnęłam tylko palce, mogąc już tylko modlić się o to, by było lepiej.




Rezydencja Lightwoodów wyglądem przypominała moją. Duża, urządzona w wiktoriańskim stylu.
Nasze bagaże stały w korytarzu. Oprócz moich, które zapewne zostały przeniesione do jednej z sypialni.

- Musimy wracać - Luna chwyciła swoją walizkę i torbę podróżną, zwracając się do Willa - Odprowadzisz mnie?

Kiwnął głową, zabierając swoje rzeczy. Widziałam delikatne napięcie, między nim a Luną. Rozumiałam jej ból. Nie mogła przy nim być. Tak jak ja z Jace'm.

- Dobranoc - nagle blondyn pojawił się obok mnie, przyciągając nas do siebie.

- Dobranoc - szepnęłam smutno, kiedy pocałował mnie w policzek, potem w kącik ust.

Przerzucił swój plecak przez jedno ramię, trzymając go za rączkę, dwoma palcami. Kiedy trójka naszych przyjaciół była już przy wyjściu, pomachałam im na odchodne, zanim drzwi nie oddzieliły nas od siebie.

- Hej - usłyszałam za sobą głos, w momencie jak ciepła dłoń, dotknęła mojego ramienia. Odwróciłam się, wpadając na Toma.

- Och, hej.

- To co. W końcu prawdziwa zabawa. Mroczni, to nie przypadkowe demony - starał się całą sprawę obrócić w żart, ale oboje wiedzieliśmy, że jest to nierealne.

- Ja będę bezczynnie siedzieć, kiedy wy będziecie narażać swoje życie. Faktycznie, prawdziwa
zabawa - spuściłam głowę, odgradzając nas kurtyną moich włosów.

- Ej - odgarnął je, chwytając mój podbródek - Ja chcę to zrobić. Jeśli to jedyny sposób, aby cię chronić...

Przerwał, kiedy wpatrywałam się w niego, zapewne szklistymi oczami. Westchnął, gładząc moje ramiona.

- Nie patrz tak na mnie. Nic mi nie będzie. Weź to.. Za trenig, podczas którego ty musisz siedzieć w bibliotece i pisać referat.

Zaśmiałam się cicho, ale nastrój nie udzielił się na długo.

- Wszyscy wrócimy, tak? I wszystko skończy się dobrze. Jak w tych opowieściach dla dzieci - wzniósł oczy ku niebu - Wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie. Dobro wygra ze złem.

- To nie jest bajka, Tom - wydukałam - Tu nic nie skończy się dobrze. Nie ma księżniczek, smoków i wróżek, które wszystko by naprawiły.

- Są. Tylko musisz inaczej na wszystko spojrzeć - pogładził mój policzek, po którym spłynęła łza - Przede mną, stoi prawdziwa księżniczka. Dla niej, będę walczył z demonami, które są istnym odzwierciedleniem złych smoków. A wróżki.. Cóż - wzruszył ramieniem - Fearie?
Przewróciłam oczami, znów rzucając mu poważne spojrzenie. Uśmiechnął się tylko, szepcząc.


- Wszystkie te historie, nie wzięły się znikąd. Wszystkie historie są prawdziwe.

Pocałował mnie w czoło, przyciągając mnie do siebie bliżej. Oparłam policzek o jego pierś, kiedy westchnął w moje włosy.

- Będzie dobrze, Clary.

Zacisnęłam powieki, czując jak moje serce rozpada się na kawałki.
Przestałam wierzyć w te słowa. Już nic nie miało prawa być dobrze.









Tak bardzo dłużej niż zwykle. Może to dlatego, że miały to być dwa rozdziały, ale połączyłam je w jeden XD  Mam nadzieję, że się podoba. 
Cóż, powiem tyle - mam gotową następną notkę. Ale chciałabym widzieć waszą aktywność :) Jeśli dzisiaj będzie tak przynajmniej dwanaście komentarzy, dodam dzisiaj następny post :*


27 komentarzy:

  1. O MATKO JA RYCZĘĘĘĘĘĘĘĘ !!!!!!! Rozdział aż brak słów !!!! <3 Wojna i to wszystko... JA PŁACZĘĘĘĘĘĘ !!!!! Ale nie waż mi się zabijać Jace'a lub Toma !!
    PS. KOMENTOWAĆ WSZYSCY ! JA CHCĘ NEXTA !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z tobą że chłopaki mają przeżyć
      He he ale Clary może zginąć ;)

      Usuń
  2. Cudo plis daj szybko next. Już nie moge się doczekać

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój boże niesamowity rozdział!
    Kocham twoje opowiadania. Są niesamowicie wciągające.
    Jestem twoją nową czytelniczką i w ciągu 1,5 godziny przeczytałam całego twojego bloga ;D mam nadzieję, że nie zabijesz mi tu połowy bohaterów chociaż muszę przyznać, że byłoby to ciekawe zakończenie "serii" ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest wreszciee!!
    cu-do-wny rozdział.
    Dosłownie czułam wszystkie emocje które "buzowłały" w Clary ;D Kocham Cię naprawde ;D szybko dodawaj nowy rozdział!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś genialna dodaj dziś next ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham twoje opowiadania dodaj szybko next;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jedyne co przychodzi mi do głowy to WOW!!! ;-D
    Rozdział nieziemski.
    Tylko błagam nie zabijaj Jace'ego, bo wtedy złamiesz mi serce. ;)
    Mam nadzieje, że uda się NEXT dodać jeszcze dzisiaj.
    Ludzie dodawajcie KOMY!!!!!!
    BŁAGAM!!!!!
    Pozdrawiam i weny!
    <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Za każdym razem, kiedy wchodzę na Tego bloga, co swoją drogą jest dosyć częste, zadziwiasz mnie! Zawsze masz przygotowane coś nowego, coś innego i oryginalnego! uwielbiam Ciebie i Twojego bloga! Cudowny rozdział jak zawsze i miłe zaskoczenie, że taki długi! <3
    PS. Błagam nie zabijaj Jace'a i Clary! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. CUDOWNE <3 Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  10. PS2. wysłałam Ci te gify na meila, którego masz podanego w profilu na blogu:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Super rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow po prostu WOW rozdział świetny :D Nie mogę się doczekać następnego.

    OdpowiedzUsuń
  13. Super czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękny, jak zawsze. Mam nadzieje że Clary nie będzie siedzieć bezczynnie. I pamiętaj Jace ma żyć, bo inaczej przejdę się do ciebie i udusze. Rozdział cudny. ❤

    OdpowiedzUsuń
  15. Jak mi coś zrobisz z Jacem to nie ręczę za siebie. Rozdział boski .

    OdpowiedzUsuń
  16. Na wstępie to nie zabijaj Clary, Jace'a, Luny, Willa, Izzy, Alec'a. Piękny rozdział. Te wszystkie emocje uczucia tak bardzo czuć. I chyba nie kończysz opowiadania. Proszę nie bo zlamiesz mi serce. Weny, weny,weny./Karolcia

    OdpowiedzUsuń
  17. Boski rozdział po prostu słów brak no i fajnie że połączyłaś 2 rozdziały w jedno.Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  18. Aż się popłakałam to jest po prostu prześliczne. Dawno nie pisałam komentarza ale dla takiego bloga warto czekam aż dodasz tą notke ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Świetny rozdział :). Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Kocham kocham kocham... Wszystko jest świetne tutaj. Zaczynając od wspaniałych rozdziałów, a kończąc na wyglądzie bloga.
    Czekam niecierpliwie na twój kolejny rozdział i wiem, że będzie równie świetny jak każdy.
    Anielskie pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  21. Jezu!
    Łzy mi lecą z oczu jak nie wiem z czego. XD
    Roździał jest tak świetny że ..nie moge pisząc to tycze jeszcze bardziej :')
    Błagam cię dodaj dzisiaj nexta błagam xd
    I czekam ;* :')

    OdpowiedzUsuń
  22. Brak mi słów :0
    Rozdział wzruszający :'(
    Akcja bardzo się rozkręca, prawda o Clary i Jonathanie, mroczni, wojna WOW
    Podpisuje się pod jednym z komentarzy nie pozabijaj wszystkich :P
    Czekam na next ( jeeeej) :D
    Pozdrawiam
    Tess-Zuzia

    OdpowiedzUsuń
  23. Awwww <3
    Mam nadzieje ze Tom nie wróci z tej misji :D

    OdpowiedzUsuń
  24. Wspaniały jak zawsze.... czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń
  25. Mial byc rozdzial dzisiaj:(

    OdpowiedzUsuń
  26. Bosh uwielbiam twojego bloga :)
    Błagam zabij Jonatana lub Kelly albo obydwóch ale niezabijah tych dobrych / Wera

    OdpowiedzUsuń