niedziela, 11 stycznia 2015

25. Opowieść Bane'a.


Luna



- Miejmy nadzieję, że on nam pomoże.

Siedzieliśmy w salonie następnego dnia, kiedy Alec i Jace szukali czegoś, co należy do Clary. Cóż, raczej coś, co jest najbardziej przesiąknięte jej energią.

- Na pewno - powiedział Will, przytulając mnie do siebie. Oparta plecami o jego pierś, rozluźniłam się lekko w jego ramionach, wdychając słodki zapach.

Ogień tańczył w kominku, puszczając pojedyncze iskry w górę, Drewno powoli zamieniało się w popiół, podobnie jak węgiel.
Drugi dzień, jak nie ma Clary.
Drugi dzień niepewności.
Nawet nie starałam się myśleć o tym, że cokolwiek mogło jej się stać.

- Boję się.

Przycisnął policzek do mojego policzka.

- Niepotrzebnie. Znajdziemy ją.

- Mam głupie wrażenie.. Że coś jej się stało..

- Hej - pocałował mnie w ramię - Nic jej nie jest, tak? Czułabyś to, gwarantuje ci.

- Nie jesteśmy parabatai. Nie mogę być niczego pewna - pokręciłam głową, przyciągając kolana pod brodę.

Wbiłam wzrok w kominek i ogień, chcąc zahamować łzy. Czułam się tak źle, bez naszej rudowłosej. Nie chciałam, żeby było jeszcze gorzej.
Ale niczego nie mogę być pewna.

- Niczego - szepnęłam, zaciskając powieki.








Clary


Światło padło na moją twarz, wywołując długi jęk. Przewróciłam się na drugi bok, dopiero po chwili coś sobie uświadamiając.
Było ciepło. I podejrzanie miękko.
Usiadłam, rozglądając się po obcym pomieszczeniu. Biały pokój z czarnymi meblami i czerwonymi zasłonami.
Miałam na sobie czyste ubrania. Letnią, kremową sukienkę. Moje włosy były wyczesane a rany na dłoniach zagojone.

Skopałam kołdrę do kostek, wstając z wielkiego łoża. U jego stóp leżały czarne, czyste trampki. Ubrałam je, po cichu wychodząc z pokoju.
Korytarze były podobne do tych w Instytucie. Przez moment miałam nadzieję, że to wszystko to był tylko sen.
Odkąd tylko pojawiłam się w Nowym Jorku.
Ale nie mogłam sobie wymyślić Jace'a. Toma. Luny.
I nie wymyśliłam.
Nie, kiedy spotkałam Jonathana w jadalni. Siedział przy długim stole, przynajmniej dla pięćdziesięciu osób, pijąc wino.
Wino z rana?

- Dzień dobry ma soeur.

Skrzywiłam się, chociaż musiałam przyznać - miał cudowny, francuski akcent. Podeszłam niepewnie, siadając obok niego. Było to albowiem jedyne, nakryte miejsce.

- Dobrze spałaś?

- Doskonale - prychnęłam.

Nagle uświadomiłam sobie, że to moje i Jace'a słówko. Spuściłam głowę, zaciskając dłonie na materiale sukienki.

- Nie gniewasz się za ten strój? Jedna z moich służących stwierdziła, że należałoby cię przebrać. Pozwoliłem jej się tobą zająć,

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się tylko w pusty talerz i idealnie równo położone sztućce.

- Czyżbyś nie była głodna? - spytał z nutą wykpienia.

Byłam. Cholernie głodna.
Ale musiałam być silna.
Nie dać mu poznać, że mnie w jakikolwiek sposób "ratuje".
Nawet przed głodem.
Pokręciłam więc przecząco głową, tworząc kurtynę ze swoich włosów przed Jonathanem.

- Doprawdy Clarisso. Mogłabyś już przestać. Naprawdę, nie potrzebuję siostry, która jest kompletnie niewdzięczna.

- Więc nie ma sensu, żebyś mnie tu trzymał - warknęłam, rzucając mu wściekłe spojrzenie - Po co ja ci jestem, Jonathanie?

- Jesteś moją siostrą. A siostra, powinna być przy bracie.

- Nie jesteś moim bratem. Nigdy nim nie byłeś. I nigdy nie będziesz.

Zmroził mnie wzrokiem, ale ja wstałam, oddalając się od niego szybkim krokiem.








Luna


Znaleźliśmy się przed klubem, nad którym mieszkał Bane. Najwyraźniej zorganizował kolejną  imprezę. Zastukałam w kłódkę. Otworzyła nam ta sama dziewczyna. W ciemnych, kręconych włosach i jednym okiem zielonym, drugim orzechowy.

- Magnus nie mówił o tym, że zaprasza dzieci Nephilim.

- Nie przyszliśmy się bawić - warknął przesadnie Jace - Chodzi o coś innego. Wpuść nas.

Nie wiem czy ton Jace'a sprawił, że to zrobiła, czy po prostu dała nam kredyt zaufania. Zamknęła za nami potężne drzwi, prowadząc przodem.
Nie przeszliśmy przez parkiet. Skręciła w boczny korytarz, prowadzący do schodów. Z góry doskonale można było obserwować cały klub. Najwyraźniej dzisiejsza tematyka nosiła nazwę "Podziemni".

Dziewczyna zapukała w trzecie drzwi na lewo. Po dziesięciu uderzeniach serca, otworzył nam młody mężczyzna w ciemnych, potarganych włosach, kocich oczach i brokatem na twarzy.

- Sophie - jęknął ochryple - Prosiłem żebyś nieproszonych gości po prostu wypraszała.

- Pozwól im wejść. Przyszli w osobistej ponoć sprawie - spojrzała na nas. Kiwnęłam jakby za wszystkich głową, wkraczając na przód.

- Może pan nie wie o kim mówię, ale chodzi o Clarissę Morgenstern. Ona..

Oboje - i on, i kobieta - wytrzeszczyli oczy, patrząc na siebie.

- Blokada - szepnęła do niego. Zszedł nam z drogi, gestem dłoni zapraszając do środka.

Pokój był taki.. Dziwny. Książki, obrazy, płyty. I brokat. Po co facetowi tyle brokatu?
Och, no tak.

- Co się dzieje? - spytał, nagle zainteresowany.

- Clarissa zniknęła - zaczęła Isabelle - W hotelu Dumort. Była tam ze mną, odbić przyjaciela.. Rozdzieliłyśmy się. Nie znalazłam już ani jej, ani mojego przyjaciela.

- Martwimy się - kontynuowałam - Ktoś zniszczył jej rodzinną rezydencję. Zabił jej mieszkańców. Najprawdopodobniej ojca. A raz..

- Napadł na nią demon.

Oniemiała spojrzałam na Sophie, która opierała się o komodę czarownika.

- Skąd..

- Magnus. Musisz im powiedzieć.

- O czym? - wyrwał się Jace, ewidentnie zaniepokojony - Wiecie co z Clary?

- Może po prostu.. Usiądźcie? - zaproponowała i pstryknięciem palcami, przysunęła odpowiednią ilość foteli. Wzruszyliśmy ramionami, chociaż zależało nam na czasie.

- Od czego tu zacząć? - spytał jakby siebie czarownik.

- Od początku, Magnusie - Sophie położyła mu dłoń na ramieniu - Najlepiej od początku.

- Dobrze.







Magnus



Perspektywa wspomnienia


***


- Prosiłeś mnie o pomoc, Valentine.

Mężczyzna stał w oknie, z rękoma złączonymi za plecami. Był zmęczony. Widziałem to po nim.

- Magnus.

Odwrócił się, i zrobił kilka kroków w moją stronę.

- Potrzebuję cię. 

- To wiem - przewróciłem oczami.

- Chodzi o Jocelyn. Mówiłeś że.. Że nie ma szansy na to, aby.. Kiedykolwiek więcej.. - spuścił głowę, łapiąc oddech - Magnus, ona jest brzemienna.

Zamknąłem oczy, marszcząc delikatnie brwi.

- Valentine. Prosiłem cię..

- Ona pragnęła dziecka. Nadal go pragnie. Nie widziałeś.. Jaka była szczęśliwa...

Położyłem mu dłoń na ramieniu.

- Zaprowadź mnie do niej.




- Magnusie - delikatny głos Jocelyn przywitał mnie, kiedy wszedłem do sypialni - Witaj.

- Witaj Joc - podszedłem do niej, głaszcząc delikatnie w głowę.

- Valentine, niepotrzebnie fatygowałeś Magnusa - spojrzała na niego czule.

- Nie, Joc. Wolałem sprawdzić, co z tobą.

Uśmiechnęła się tak uroczo, że zabolało mnie serce. Nie mogłem pomyśleć o tym, że Valentine nigdy już nie zobaczy tego uśmiechu.

- W porządku - podwinęła swoją koszulkę, odsłaniając lekko już wydęty brzuch. Usiadłem obok niej na materacu, Morgenstern po drugiej stronie, chwytając swoją ukochaną za dłoń.
Kiwnął do mnie głową. Odpowiedziałem tym samym, kładąc dłoń na brzuchu rudowłosej. Oderwałem ją równie szybko.

- Magnus? Coś nie tak? - zaniepokoiła się dziewczyna, chwytając swój brzuch, jakby mogła go w jakikolwiek sposób obronić.

- Nie.. To znaczy.. Valentine - wstałem, zwracając się do Nephilim - Pozwól.





- Ona tego nie przeżyje - wyszeptałem zimno i smutno, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu - Ani ona, ani dziecko.

- Nie. Musi być sposób...

- Nie posiadam go ja. Nie jestem w stanie jej pomóc. Nie potrafię, Val.

Uderzył znienacka pięścią w ścianę, sprawiając że spadł z niej obraz Jocelyn. Przygryzłem wargę, kręcąc głową.

- To przez nie. Przez Jonathana. Przez to, kogo z niego zrobiłeś..

- Nie miało to mieć wpływu na Jocelyn!

- Ostrzegałem cię, jak kończy się wpływanie na geny! To są tego skutki! Jedne z nielicznych!

- Ty nie jesteś w stanie jej pomóc.. Ale czy ktoś..

- Tylko Anioł, może ją pobłogosławić i dać jej tą możliwość. Albo uratuje ją, albo dziecko. To byłby już wybór Jocelyn.

- Więc nie mam czasu - odwrócił się do mnie - Pomożesz mi? Pomożesz mi Magnusie?

Uniosłem ręce w obronnym geście.

- Jestem czarownikiem. Podziemnym. Nie dano mi nawet prawa śnić o wzywaniu Anioła.

- Więc zrobię to sam -warknął, robiąc krok w prawą stronę. Chwyciłem jego ramię.

- Nie wiesz, jak silny jest gniew Anioła? Valentine, nie ryzykuj..

- Nie stracę Jocelyn - rzucił przez ramię, wyrywając mi się - A ona nie straci dziecka. Przysięgam.




Prowadziłem Jocelyn, kilkanaście godzin później. Oddychała ciężko. Cierpiała już teraz. A to był dopiero początek.

- Gdzie Val?

- Na zewnątrz.

Jocelyn wiedziała, jaki Valentine miał plan. Zgodziła się. Desperacko pragnęła dziecka. Była gotowa narazić się Aniołowi. Byleby w "jej maleństwie" biło serce.

Dostrzegliśmy Valentine'a. Stał w kręgu zrobionym z wbitych włóczni w ziemię. Zwrócony był do nas plecami, czytając na głos zaklęcie z szarej księgi.
Dokładnie kiedy z Jocelyn stanęliśmy u jego boku, rozbłysło się światło, tak bardzo oślepiające. Dziewczyna objęła męża, chowając twarz.
Ja przyglądałem się, jak postać Anioła powoli formuje się przede mną. Był duży. Potężny. I piękny.

"Valentine. Synu rodu Morgensternów. Potomku Nephilim. Co dało ci czelność, wzywania twego stwórcy, na twoje żądanie?"

- Razjelu - upadł przed nim na kolana - Pragnę cię błagać o litość. O życie. 

"Każdy czegoś pragnie. Sadzisz, że jakby wyglądał świat, gdyby każdy dostawał to, czego chce?"

- Moja żona - wskazał na Jocelyn - Ona jest brzemienna. Ale śmiertelnie. Ona i dziecko, nie są w stanie przeżyć. Błagam, Razjelu, ty nie jesteś obojętny. Pomóż nam.

Anioł przekrzywił głowę, unosząc dłoń.

"Jak ci na imię, dziecko?"

- Jocelyn - odparła drżącym głosem.

"Jocelyn, nie mogę uratować was oboje. Stajesz przed wyborem. Komu mam powierzyć przetrwanie,?"

Po policzku pociekły jej łzy, ale głos już stał się pewny.

- Moim przeznaczeniem jest dać życie mojemu dziecku - odparła - Pragnę, by rosło. Dało przyszłość naszemu światu. To jemu, jest dane iść dalej.

- Joc, nie - zaczął Val, ale Razjel przerwał mu gestem dłoni.

"Wezwałeś mnie, Valentine, aby dać wybór swej małżonce. Ona go dokonała" - rozłożył ramiona - "Wyciągnij dłoń, Jocelyn Morgenstern, córko Fairchild'ów. 

Jocelyn wyciągnęła dłoń, w momencie kiedy od Anioła błysnęło światło, i w naszym kierunku niczym potok, spłynął złoty pył.
Valentine dźwignął się z kolan, chwytając wolną dłoń żony.

Świetlisty pył zetknął się z palcami młodej Nephilim, rozpraszając się w powietrzu.

"Dziecko to, będzie bliższe moim pobratymcom niż inne dzieci Nephilim. Moja krew, wypełniła jej żyły. Będzie potężne. Ale tylko ta energia, trzymać je będzie przy życiu. Chroń je" - tu zwrócił się do Morgenstern'a - "Energii można pozbawić każdego. Ciemność będzie jej pożądać. A kradnąc ją, stracą dziecko. Stracą wybór, dokonany przez twą małżonkę. Chroń je. Chroń, do szesnastych urodzin."

Anioł zniknął, zabierając swoje światło.





Siedem miesięcy później.


Po siedmiu miesiącach, ponownie zawitałem w posiadłości Morgenstern.ów. Każdy służący, nosił biały strój. 
Również Valentine. Nastała żałoba. Żałoba po Jocelyn.

- Nie przeżyła - wyszeptał, kiedy staliśmy w jego gabinecie. Zwrócony do okna, wpatrywał się we wzgórza.

- Wiedziałeś, że nie będzie inaczej.

- Tak - mruknął, odwracając się do mnie - Ale obiecałem jej chronić Clary. Dlatego cię wezwałem.

Uniosłem brew, złączając dłonie za plecami.

- Nałożysz na nią blokadę. Zahamujesz jej energię. Aby nie okazywała się tak mocno. W szesnaste urodziny całkowicie połączy się ona z Clary. Do tego czasu, nie jest bezpieczna. A nikt, nie może się dowiedzieć, jak bardzo jest potężna.

Nie byłem przekonany, czy to dobry pomysł. Jeśli ktokolwiek jednak by się dowiedział, od razu domyśliłby się, że ja jestem sprawcą blokady. To byłoby za łatwe.

- Nie nałożę tej blokady. Ale wiem, kto to zrobi.





***







Luna



- Więc to ty nałożyłaś blokadę - powiedziała Isabelle, przerywając milczenie.

- Tak. Gdyby zrobił to Magnus.. Byłoby to zbyt proste. Wielki czarownik Brooklynu. Za łatwe do odgadnięcia.

- Blokada miała nie tylko hamować jej zdolności - czarownik podniósł się, krążąc wokół nas - Miała uniemożliwić namierzenie Clary. Panowania nad nią. Wkradania do jej snów i myśli.

- Ale ona opadła. Czwartego grudnia - wytknęłam.

- Tak. Dlatego ją znaleźli.

- Kto? - spytał Jace, wstając, jednocześnie z Tomem.

- Ci, co pożądają energii, danej przez Anioła.

- Przecież.. Ona wyrównała się w szesnaste urodziny - zmarszczył brwi Will.

- Nie inaczej. Ale dalej jest odczuwalna. I dalej, tylko ona trzyma ją przy życiu.

- Więc jeśli ktokolwiek, będzie chciał pozbawić mocy Clary.. - zaczęła Izzy.

- Pozbawi ją również życia.





Jace


"Pozbawi ją również życia".
Nie.
Nienienie. Nie ona. Nie moja Clary.

- Musicie ją znaleźć - spojrzałem na czarowników - Musicie. Skoro nie ma blokady, jest to możliwe i...

- To prawda. Jednak nie wiemy, czy ktoś inny nie założył blokady na nią.

- Spróbujcie. Musicie ją znaleźć - powtórzyłem.

- Mamy potrzebne rzeczy, do czaru tropiącego - podsunął Tom - Nie możemy czekać. Liczy się każda chwila.

Czułem jak serce bije mi z niepokoju. Odruchowo wyciągnąłem moją koszulkę, w której ostatnio spała.

- Proszę - wyszeptałem, patrząc błagająco na Sophie.

Popatrzyła niepewnie na moją wyciągniętą dłoń, ale ostatecznie przełknęła ślinę i chwyciła koszulkę.








Mam nadzieję, że chociaż troszeczkę się podobało :( jakoś tak coraz mniej was odwiedza Miasto Cieni :(  Naprawdę przepraszam, że niektóre rozdziały słabo wychodzą, ale czasem piszę na śpiąco w nocy, bo za dnia mam jak na razie szkołę :(  Przepraszam też za powtórzenia i błędy :')


Jeśli czytasz mojego bloga zostaw po sobie jakiś ślad.



13 komentarzy:

  1. Genialny blog! rozdział superowy i czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski <3 Już czekam z niecierpliwością ~Julia

    OdpowiedzUsuń
  3. Roździał super . Ale mam nadzieje że uratujom clary w końcu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny jestes cudowna czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawet tak nie mów !! Rozdziały są BOSKIE , a blog jest CUDOWNY. Koniec kropka. Czekam na kolejny rozdział ;))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział bardzo mi się podobał. Codziennie go odwiedzam. Jest genialny. Rozdziały są takie aaaa ze aż mi brakuje słów żeby to opisać. Ja i tak nie zwracam uwagi na powtórzenia i błędy, ważne że treść i fabuła są bardzo wciągające :)
    Pozdrawiam
    Tess - Zuzia

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdziały są super.codziennie odwiedzam twojego bloga i nie przestanę

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak ty swietnie piszesz! Super rozdzial! Czekam na next! Twoje rozdzialy sa zawsze super! Nie zwracaj uwagi na to ze mnie osob odwiedz Miasto Cienie, wciaz masz te pare osob (w tym ja) ktore bardzo kochaja Twoje opowiadanie i moim zdaniem jest to najlepszy polski blog na temat Darow Aniola. Jezyk i opisy sa cudowne poprostu. Masz wielki talent, a historie ktore piszesz wygladaja jakby zostaly napisane przez swiatowej slawy pisarzy;)) bardzo bardzo czekam na kolejny! Moze jeszcze dzisiaj bedzie? :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Masz talent ! Rozdziały bardzo dobrze Ci wychodzą, wpadłaś na świetny pomysł z rozwinięciem wątku o zdolnościach Clary. Odwiedzam codziennie twojego bloga, i bardzo sie ciesze, że tak często dodajesz rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nieprzejmuj się że mniej osób odwiedza miasto cieni my nie wyobrażamy sb nie czytania tw bloga :). Mogliby znaleźć już Clary bo odczuwa się jej brak przy innych.Pisz tak dalej.Mam nadzieję że szybko bd next np. jeszcze dziś :)./Karolcia

    OdpowiedzUsuń
  11. Piszesz nieziemsko ! i NIEZIEMSKI BYŁ JEST TEN ROZDZIAŁ ! Idę czytać NEXTA ! <3 Nie martw się, że jest mniejsza aktywność :)) Czasami wzrasta, a czasami opada. U mnie jest tak samo XD

    OdpowiedzUsuń
  12. Masz wspaniały talent !!! Wspaniale się ciebie czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  13. proszę, jeśli potrzebujesz pożyczki lub potrzebujesz pilnej pomocy finansowej, skontaktuj się ze mną poprzez e-mail, jak teraz i ja johnlutherloanfirm1@outlook.com da ci kredyt.
    dzięki

    OdpowiedzUsuń