sobota, 31 stycznia 2015
3. Jesteś tu.
Clary
To nie mogła być prawda. On wcale nie umarł. Ja po prostu śnię. Zaraz się obudzę z tego koszmaru i wszystko będzie dobrze.
- Jace - ciągle potrząsałam jego ramionami, w kółko szepcząc jego imię.
- Clary - załkała cicho Isabelle, przytulając do piersi moją głowę - Przestań. To koniec..
- Nie! - odepchnęłam ją, ponownie wciągając na kolana złotą czuprynę Jace'a - On-on się obudzi.. Zaraz.. Zaraz wstanie i...
- Clary, on się nie obudzi - mruknął Tom, dźwigając się na nogi.
- Jak ty..
Jednak każdy powoli zaczął się podnosić. Tylko nie ja.
Z niedowierzeniem patrzyłam na cofających się przyjaciół, z których spływały strużki wody. Odnalazłam wzrokiem Celiene, która przytulona plecami do męża, obejmowała się ramionami, wpatrując w burzowe niebo.
- To nie jest koniec - szepnęłam do Jace'a, głaszcząc jego policzek - To nie może być koniec. Nie możesz mnie zostawić. Kocham cię.
Pocałowałam go w zimne wargi, zbierając smak krwi i brudu. Twarz straciła wszystkie kolory i ciepło.
- Nie pozwolę na to.
Uniosłam twarz ku niebu, zamykając oczy. Krople deszczu zaczęły spływać po moich policzkach, mieszając się ze łzami. Mimo to, uśmiechnęłam się lekko, wyobrażając sobie Jace'a stojącego tuż przede mną. Żywy. Pełen blasku i energii. Mój Anioł.
Poczułam nagle, jak wewnętrzna część moich dłoni, zaczyna niemal palić. Nie otwierałam jednak oczu. Cały czas skupiałam się na chęci powrotu Jace'a.
Mrowienie na mojej skórze, zaczęło stopniowo się nasilać. Czułam, jakbym biała w sobie gorący balon, który zaczyna rosnąć i stara się znaleźć sobie jakąś drogę na zewnątrz.
Zacisnęłam palce na skroniach chłopaka, chcąc dać możliwość mojemu mentalnemu balonowi przedostać się ze mnie do mojego ukochanego.
Coś zaczęło mnie razić a wokół zrobiło się dziwnie ciepło. Słyszałam tylko własne bicie serca, kilka wciąganych ze świstem oddechów i cichy szept.. Sophie?
- O. Mój. Boże.
Sophie
Kiedy zorientowałam się, że Clary uciekła z powrotem do Idrysu, zerwałam na nogi Magnusa, w pośpiechu otwierając portal.
Wbiegliśmy w momencie, kiedy Jonathan zniknął z placu a wokół ciała Jace'a, zebrali się młodzi Łowcy.
W tym Clary.
Teraz była tam sama. I chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi.
- O. Mój. Boże - szepnęłam, kiedy skóra Clary zapłonęła Niebiańskim Ogniem a z jej dłoni wydobyło się oślepiająco białe światło. Stworzyło ono świetlistą zasłonę, odgradzającą ich dwójkę od zebranych. Wszyscy patrzyli oszołomieni, bez możliwości jakiegokolwiek ruchu.
- Sophie, musimy do niej iść - syknął zdenerwowany Magnus, ale ja chwyciłam jego dłoń, wskazując palcem.
- Nie. Spójrz.
Kopuła ognia zniknęła, odsłaniając Clarissę i Jonathana. Dziewczyna miała rozłożone ręce jak Anioł, kiedy ciało Jace'a, zaczęło się powoli unosić a wraz z nim kawałki prochów i ziemi.
- "A jej moc, będzie w stanie uzdrowić" - wyszeptałam, niemal przez łzy. Spojrzałam na czarownika, który wzrok miał utkwiony w dwójkę Nephilim - Nigdy nie widziałam tak potężnej mocy. Ona..
- Go wskrzesza - dokończył, ujmując w przejmującym geście moją dłoń.
Jace wycięty w łuk wisiał w powietrzu a smugi światła wydostawały się z jego rany, powoli zanikając. Kawałki ziemi lewitowały razem z nim, dopóki światło z jego brzucha nie zniknęło a on stopniowo nie opadał.
Wtedy było po wszystkim, ogień zniknął, dając możliwość powrotowi deszczu i zimna.
- C-clary? - wyjąkałam niepewnie, wyciągając dłoń w jej stronę.
Ona tylko upadła wyczerpana na jeden bok, rozrzucając wokół siebie burzę rudych włosów, które jeszcze lekko lśniły.
Clary
Upadłam na jeden bok, uderzając policzkiem w mokrą ziemię. Czułam jak błoto ochlapuje mi twarz, ale nie dbałam o to. Nie po tym, co przed chwilą zrobiłam.
Tylko co ja właściwie zrobiłam?
- Clary! - pisnęła Sophie, nachylając się nade mną. Mokre, ciemne włosy, łaskotały mój policzek, kiedy chwytając mój podbródek, odwróciła ku sobie.
- Clary.
Wpatrywałam się w jej dwukolorowe tęczówki, kiedy odgarnęła kosmyk loków z mojego czoła.
- Sophie..
- Już dobrze. Wszystko dobrze..
- Jace - złapałam jej nadgarstek - Jace..
Spojrzała na coś, co znajdowało się za mną, kiedy usłyszałam głośne kasłanie i dławienie się.. Wodą?
Nie miałam jednak siły, aby spojrzeć.
- Co z nim? - jęknęłam, nagle tracąc wszystkie siły. Ogarnięta sennością i niewyjaśnionym bólem w całym ciele.
- Clary.
Ten niemalże niesłyszalny szept, lekko zachrypnięty głos, rozpoznałabym wszędzie. Odwróciłam głowę, aby móc ujrzeć czołgającego się do mnie Jace'a. Był blady, ale powoli odzyskiwał kolory. Ważniejsze było to, że oddychał. I szedł do mnie.
Upadł tuż obok mnie, z twarzą tuż przy mojej. Jego złote tęczówki były pełne życia, a ja mogłam wyczuć jego coraz cieplejszy oddech na swojej skórze.
- Jesteś tu - wyszeptałam, nie mogąc w to uwierzyć - Jesteś.
Zobaczyłam, jak wypuścił niewielką łzę, która spłynęła z jednego kącika oka do drugiego.
- Jestem tu.
Zamknęłam oczy, napajając się rosnącą w moim sercu euforią.
***
Stałam w środku ciemności. Panowała cisza, która przyprawiała mnie o niemałe dreszcze. Czułam na policzkach ślady zaschniętych łez, a moje własne serce dalej biło nierówno.
- Clarisso?
Podniosłam wzrok, na smugę światła. Z niewielkiej, zmieniała się w dużą i oślepiającą, do momentu aż nie uformował się z niej mężczyzna, owinięty białą szatą wokół pasa, z mieczem okrytym ogniem.
- Nie bez powodu, uzyskałaś tak silną energię. Serce twe jest czyste. Odporne na pokusy, nasuwające się przy dokonaniu wyboru. Jaki jest więc twój?
Wskazał dłonią na coś, co podświetliła kolejna smuga światła. Był to Jace. W czystym, czarnym stroju, czystą twarzą i lśniącymi włosami. Nie poruszał się, nie oddychał.
- Wybieram Jace'a.
***
Usiadłam gwałtownie na łóżku, zalana potem. Bluzka kleiła mi się do piersi i kręgosłupa, co było niezbyt komfortowe.
Spojrzałam na zegarek - była trzecia nad ranem. Okno, chociaż na szeroko otwarte, dawało mi niewiele. Nie padał deszcz ani śnieg, który mógłby schłodzić moją skórę.
- Clary? - ciche pukanie w drzwi, zmusiło mnie do skupienia - Wszystko dobrze?
Nie chciałam odpowiadać, ale byłby to wtedy pretekst, że wejdzie i sprawdzi, czy wszystko dobrze. Z kolei, cokolwiek bym nie zrobiła, ona i tak by weszła.
- Tak.
Drzwi się uchyliły i do środka zajrzała Isabelle. Czarne włosy upięte miała w niedbałego koka, z którego luźne kosmyki włosów opadały na kark. Usiadła obok mnie na łóżku, kładąc dłoń na moim kolanie.
- Jak się czujesz?
- Dobrze - westchnęłam, wzruszając ramionami - Tylko.. Niewiele pamiętam.
- Naprawdę? - zmarszczyła lekko brwi, poprawnie siadając po turecku - Jak bardzo niewiele?
- Cóż - objęłam podkulone pod brodę nogi rękoma, opierając o kolana podbródek - Wiem, że walczyłam z Kelly w głównym holu. Że spotkałam Jonathana na piętrze i że potem Jace.. - zatrzymałam się raptownie, rzucając jej wystraszone spojrzenie.
Uśmiechnęła się tylko, kładąc dłoń na mojej dłoni.
- Żyje. Uratowałaś go, Clary.
Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc oswoić się z tym, co mówi do mnie młoda Lightwood. W końcu opadłam na poduszki, obserwując biały sufit sypialni.
Mojej sypialni.
Byliśmy w..
- Jesteśmy w Instytucie?
- Tak - wyczułam w jej głosie radość - Jia zadecydowała o powrocie. Ale.. Jace został w Idrysie.
- Co? - znów się podniosłam, omal nie uderzając przy tym Izzy - Dlaczego?
- Woleli, żeby tam doszedł do siebie. Wezwano kogoś z Cichych Braci, aby go dokładnie opatrzyli. Niedługo powinien do nas dołączyć.
Jace'a tu nie było? Mogłam wyjść na egoistkę, ale to ja go uratowałam, a teraz on był tak daleko ode mnie?
Chciałam go zobaczyć. Przytulić, Mieć pewność, że jest cały, zdrowy i bezpieczny.
Że jest prawdziwy, a słowa innych nie są kłamstwem.
- Chcę się z nim zobaczyć - oznajmiłam, chcąc podnieść się z łóżka.
- Ehm, Clary - dziewczyna mnie powstrzymała, chwytając mnie za ramiona - Nie sądzę, żeby trzecia w nocy była odpowiednią porą na odwiedziny.
- Pewnie masz rację - przyznałam, za chwilę mrużąc oczy - Tylko czemu ty siedziałaś pod moim pokojem o trzeciej w nocy?
- Och, zamknij się - zaśmiała się cicho, uderzając mnie w udo.
Nie usnęłam. Nie miałam ochoty na sen, odpoczynek czy cokolwiek innego. Chciałam tylko zobaczyć się z Jace'm, przytulić go i zapomnieć o wszystkim.
Kiedy o ósmej zadzwonił zwykle ustawiony budzik, uciszyłam go celnym uderzeniem dłoni. Dopiero wtedy, poczułam się zmęczona. Kiedy zamknęłam się w łazience i spojrzałam w lustro, moja reakcja mogła być tylko jedna.
- Cholera jasna.
Pod oczami miałam lekkie zasinienia i zapadnięcia, bladą twarz i potargane włosy. Cudownie. Sięgnęłam z szafki szczoteczkę i pastę, zaczynając szorować zęby. Trochę mnie to pobudziło, ale nie pomogło uniknąć lekkiego podkładu pod oczy i różu na policzkach. Co prawda, Jace nie lubił mnie z makijażem, ale tym razem, było to konieczne.
Wyszłam z toalety, w pośpiechu ubierając się w czarne legginsy, szarą bluzę przez głowę z kapturem i białe trampki.
- Clary?
Uśmiechnęłam się, na zaspany głos Isabelle, która tym razem bez pukania, wpadła do mojego pokoju.
- Wyspałaś się, widzę.
- Na twoją korzyść będzie, jeśli się zamkniesz - zaśmiała się cicho, krzyżując nogi w kostkach, kiedy oparła się o framugę.
- Wybierasz się do Jace'a?
Uśmiechnęłam się słabo, wyciągając z szafy skórzany, czarny plecak vintage.
- Tak. Muszę się z nim jak najszybciej zobaczyć - wrzuciłam do plecaka telefon, słuchawki oraz stelę - Chcę zobaczyć, w jakim jest stanie.
- Poczekaj do śniadania - zaproponowała - Ja, Alec i Will, pójdziemy z tobą. Luna jest zbyt wyczerpana, a Tom..
- Wiem - urwałam, zamykając plecak - W porządku. Możemy iść po śniadaniu.
- Cudownie - odparła, wyciągając się i ziewając.
Przy śniadaniu, dosłownie każdy milczał. Nawet Maryse i Robert, nie odezwali się ani słowem. Ciszę przerywało tylko uderzanie sztućcy i bicie zegara. Nic więcej.
Jedynie na kogo zerkałam, to na Isabelle, która z kolei zerkała na mnie. Wzruszałyśmy nawzajem ramionami, zdezorientowane tą sytuacją. Ale żadna nie postanowiła się odezwać.
- Chcieliśmy dzisiaj odwiedzić Jace'a.
Wszyscy spojrzeli na Aleca, który mimo iż się odezwał, miał wzrok wbity w talerz.
- Chyba mówiliśmy wam, że niedługo wróci do Instytutu - mruknął Robert, mieszając swoją sałatkę.
- Chciałam się z nim zobaczyć - odparłam - Dzisiaj.
Maryse spojrzała na mnie smutno, odkładając widelec na miejsce, by móc wytrzeć usta.
- Może to i dobry pomysł. Sądzę, że Jace ucieszy się z waszego towarzystwa.
- Czyli możemy? - upewniłam się, odsuwając od siebie talerz z nietkniętym jedzeniem.
- Tak.
- Miałam wrażenie, że mama będzie mieć obiekcje, co do tej wyprawy - mruknęła, ciągle zdziwiona Isabelle, podając naszej trójce po butelce wody.
- Ja też - przyznał Alec - Ale chyba stała się ostatnio bardziej zrozumiała. Cóż, nie narzekam na tą zmianę - uśmiechnął się lekko, przeczesując swoje czarne włosy palcami.
- Czemu oni byli dzisiaj tacy przybici? - westchnął Tom, rysując znak portalu - Sądzicie, że coś się stało?
- Oby nie - szepnęłam, poprawiając ramię plecaka.
- Hej - poczułam dłoń Izzy na ramieniu - Wszystko jest okay. Na pewno.
- Na pewno - odparłam, rzucając się w ledwie otwarty portal.
- Whoa - skomentował Will, kiedy wylądowaliśmy na parceli Herondale'ów - Nieźle.
Posiadłość była podobna do mojej. Duża, w starym stylu, otoczona dużą ilością drzew.
- Tak, whoa - westchnęłam, wskazując brodą w stronę głównych drzwi - Idziemy?
Kiwnęli jednocześnie głową, ruszając za mną.
Było pochmurno, ale posiadłość nie traciła swojego uroku. Okna z bliska pozwalały dostrzec widniejące w nich witraże oraz piękne żyrandole przepuszczające światło przez cienkie szkło.
- Miejmy nadzieję, że nikogo nie obudzimy - mruknęła Isabelle, zgrabnym krokiem podchodząc do mosiężnej kłudki. Sięgnęła do niej swoją chudą, bladą dłonią, uderzając kilka razy.
- Nie prościej by ci było dzwonkiem? - spytał Alec, ale siostra posłała mu zimne spojrzenie, przez co zamilkł.
Po kilkunastu uderzeniach mojego serca, otworzyła nam Celiene, ubrana w szare dresy i czarną podkoszulkę. Uśmiechnęła się lekko, chociaż spojrzenie miała smutne, a twarz niewyspaną.
- Co za miła niespodzianka.
- Pani Herondale - kiwnęłam głową na powitanie - Przyszliśmy do Jace'a.
Mina jej zrzedła, ale po ułamku sekundy, starała się zaretuszować ją uśmiechem.
- Jace.. Jace jest na pierwszym piętrze. Ale, Clary on..
Nie słuchałam jej, tylko po prostu oddałam plecak Isabelle i omijając matkę Jace'a, wpadłam do środka. Schody były tuż naprzeciwko wejścia, więc rzuciłam się w ich stronę, starając się pokonywać po dwa, trzy stopnie.
Za chwilę miałam zobaczyć Jace'a. I nic już nie miało mi stać na drodze do tego. Zaglądając po kolei do każdego pokoju, nie mogłam natrafić na ukochanego.
Miałam już biec na drugie piętro, kiedy go w końcu zobaczyłam. Zamykał za sobą drzwi, kiedy wychodził z jednego z pokoi. Uradowana pobiegłam w jego stronę i w momencie kiedy na mnie spojrzał, zderzyłam się z jego ciałem, chwytając za kark.
- Jace - szepnęłam, złączając nasze usta do pocałunku. Wydawał się być zaskoczony, ale po sekundzie położył dłoń na moich plecach, odwzajemniając pocałunek. Uśmiechnęłam się, wsuwając wolną dłoń pod jego koszulkę.
- To naprawdę ty - ucieszyłam się, wpatrując w jego oczy.
Zamrugał kilka razy, jakby oswajał wzrok do jasnego pomieszczenia. Nawinął na palec kosmyk moich włosów, uśmiechając się.
Jednak nie tak, jak zawsze. Inaczej. Zalotnie.
Zmarszczyłam brwi, kiedy on uniósł swoją jedną.
- Wybacz, jeśli coś przeoczyłem, ale.. My się znamy?
Zamarłam, pewna że się ze mnie naśmiewa.
- Och, Jace - prychnęłam, przewracając oczami - Nie bądź śmieszny.
- Wybacz, ale naprawdę nie kojarzę tego, żebyśmy się.. Przyjaźnili?
Odsunęłam się o krok, mocno zdezorientowana.
- Jace, nie wygłupiaj się. Proszę..
- To pewnie Alec albo Will, zrobili mi żart? Nie zrozum mnie źle, całujesz ekstra, ale trochę mnie zaskoczyłaś - zaśmiał się, przewracając oczami.
Czułam, jak moje serce się zapada.
On mnie nie poznaje. Ale przecież.. Na placu.. Pamiętał mnie. To czemu do cholery nie jest tak teraz?!
- To może chociaż mi się przedstawisz, mała?
Yeeey już 31 k wyświetleń <3 jesteście najlepsi :*
Okay, ostatnio ktoś prosił, abym zadawała dalej pytania.
A więc - w jakich okolicznościach, trafiliście na mojego bloga? Czy słyszeliście już o nim jakieś opinie? Czy może sami, opiniujecie i polecacie go innym fanom DA?
Jeśli czytasz mojego bloga, zostaw po sobie jakiś ślad.
piątek, 30 stycznia 2015
2. Miałeś wrócić.
Clary
Armia była coraz bliżej. Ściskałam dłoń Jace'a z całej siły, aż zbielały mi kostki. W drugiej ręce trzymałam miecz, przyszykowany na nagły atak.
- To Kelly - szepnęłam, kiedy ona i mój brat, byli wystarczająco blisko, bym mogła to stwierdzić.
- Suka - syknął blondyn, spinając się jeszcze bardziej.
Nie mogłam uwierzyć. Jak ona mogła się do niego przyłączyć?
Co on jej obiecał?
Pomimo że na granice były nałożone czary ochronne, oni przebili się bez trudu. Fala zdenerwowania zalała moje ciało, w momencie kiedy całe ciepło je opuściło.
Raz. Dwa. Trzy.
Odgłos marszu coraz bardziej się nasilał. Kilkuset osobowa armia Jonathana kroczyła tak równo, niczym idealnie zaprogramowane roboty.
Cztery. Pięć. Sześć.
Moje nozdrza zabolały od okropnego odoru, które wywoływała krew Mrocznych.
Siedem. Osiem. Dziewięć.
Jonathan był już na tyle blisko, że mogłam dostrzec jego krzywy uśmiech oraz czarne oczy.
Dziesięć.
I cisza. Wojsko zatrzymało się na gest jego dłoni, wyciągając miecze. Wpatrywałam się w ich odrażające, czarne oczy. Dużo gorsze, niż te Jonathana.
- Boże - szepnęłam, mając wrażenie że moja twarz jest całkowicie blada.
- Zapowiada się ciekawie - westchnął Will, który zdjął z ramienia łuk.
Jonathan wyszedł na przód, chowając dłonie za plecy.
- Proszę bardzo. Nigdy nie sądziłem, że aż tylu was się zbierze. Masz silnych sojuszników, siostrzyczko - wyciągnął szyję, poszukując mnie wśród tłumu.
- Twojej siostry tu nie ma - powiedziała Jia, wychodząc mu na spotkanie - Sądzę, że poradzisz sobie bez niej.
- Eh, Jio Penelhow - brat cmoknął z dezaprobatą - Naprawdę sądziłaś, że moja siostra będzie posłuszna, i zostanie sobie tam, gdzie ją wyślesz?
Kobieta odwróciła się nagle w stronę zebranych, przeszywając ich wzrokiem. Zrobiłam krok do przodu, ale Jace mnie zatrzymał.
- Nie..
- Muszę - syknęłam, wyrywając się mu. Ze wzrokiem wbitym w ziemię, minęłam kolejnych Nephilim, wydostając się z tłumu.
Słyszałam szepty i głośne wciągnięcia powietrza, kiedy zdjęłam kaptur i spojrzałam na brata.
- Jonathan.
- Clary - kiwnął głową, uśmiechając się szyderczo.
Odetchnęłam głęboko, unosząc dumnie brodę.
- Dalej nie, siostrzyczko?
- Nie nazywaj mnie tak - warknęłam, zaciskając dłonie w pięść.
- Och, daj spokój - westchnął, wyciągając przed siebie dłoń - Spójrz.
Spojrzałam za ramię, na stojących za mną Łowców. Oni patrzyli na mnie, z różnymi emocjami. Strachem. Bólem. Nienawiścią.
- Chcesz ich wszystkich wysłać na śmierć?
Wróciłam wzrokiem do brata, ze zmarszczonymi brwiami.
- Skąd to przypuszczenie, że to właśnie my zginiemy?
- To jest wręcz pewność, siostrzyczko.
Wzdrygnęłam się na to słowo. Nie chciałam już mu wypominać, żeby mnie tak nie nazywał. I tak będzie to robił.
- Nigdy nie możesz mieć całkowitej pewności - syknęłam, obracając w dłoni miecz.
- Do tego, że dołączysz się do mnie, to wręcz stuprocentową.
Prychnęłam, odgarniając włosy za ramię.
- Nie liczyłabym na to.
- Przekonamy się - zmrużył oczy, przekrzywiając głowę.
- Co.. - zaczęłam, ale Jonathan podniósł dłoń, co wywołało ruch, ze strony jednego z jego żołnierzy. Mroczny wypuścił strzałę, która wbiła się w pierś jednego z Łowców. Zakryłam usta dłonią, wpatrując się w krwawiącą koszulkę mężczyzny.
- Jak dużo takich będzie, Clary?
Wstrząśnięta sięgnęłam po sztylet, wypuszczając go w stronę brata. Chwycił go jednak w locie, uśmiechając się złośliwie.
- Czyli jednak bardzo dużo.
Uniosłam jeden kącik ust, wyginając grzbiet jak kot. Powietrze przeszył dźwięk wyciąganej i obijanej o siebie broni.
- A więc, dobrze.
W jednej sekundzie zarówno nasza strona jak i strona Jonathana, zaczęły biec w swoim kierunku. Zmierzyłam swojego brata wzrokiem, zanim widoku na niego nie przesłonili mi dwaj Łowcy powalający jeden drugiego na ziemię.
- Clary - poczułam dłoń Jace'a na ramieniu, co sprawiło że się odwróciłam.
- Zostaw mi Jonathana - rzuciłam, zawijając wokół nadgarstka srebrny bicz.
- Ale..
- Po prostu go nie ruszaj. Ja muszę się nim zająć.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale złapałam przód jego koszulki, aby przyciągnąć go bliżej i szybko pocałować.
- Pamiętaj, że obiecałeś wrócić - szepnęłam, odbiegając od niego.
Jace
Patrzyłem jak jej drobna sylwetka coraz bardziej się ode mnie oddala. Nie potrafiłem jej zatrzymać. I nawet nie wiem, czy chciałem.
Ledwie odkręciłem się w drugą stronę, kiedy dostrzegłem lecącego w moją stronę Mrocznego. Zablokowałem jego atak mieczem, uśmiechając się krzywo,
- Widziałeś ją? I co ja mam z nią zrobić?
Z gardła wydobył mu się głośny charkot a on sam odsłonił wielkie kły.
- A słusznie - odepchnąłem go, wbijając mu ostrze w pierś - Masz własne problemy.
Clary
Jakimś cudem, niezauważalnie przemknęłam się między kolejnymi Mrocznymi. Czasem ich ciała, lub ciała zwykłych Łowców, padały u moich stóp, ale nie mogło mnie to złamać. Rozglądałam się dookoła, poszukując mojego brata.
Głowna wieża, siostrzyczko.
Zmarszczyłam brwi, podnosząc wzrok na najwyższą wieże Alicante. W oknie co prawda nikogo nie było, nie nie wykluczało to faktu, że on tam na mnie czeka.
Wypuściłam długi oddech, ruszając w stronę budynku. Musiałam jak najszybciej się tam dostać. Najszybciej jak umiałam pokonałam główny plac, i jednym pchnięciem drzwi, wpadając do środka.
- Witaj, Clary.
Zatrzymałam się raptownie, natrafiając na Kelly. Miała na sobie strój bojowy, w dłoni trzymając długi i potężny miecz.
- Proszę, Kelly - syknęłam, rozwijając bicz - Widzę, że polubiłaś towarzystwo mojego brata, co?
Wytrzeszczyła oczy, przekrzywiając głowę.
- Co?
- Czy ty w ogóle go przed chwilą słuchałaś? A tak - uniosłam oczy ku niebu - Byłaś tak w niego zapatrzona, że nic innego się nie liczyło.
- Sebastian nie ma siostry - warknęła, kuląc ramiona.
- Nie znam żadnego Sebastiana - uniosłam brew - Założę się, że Jonathan i Sebastian to ta sama osoba. Po prostu oszukał cię już w momencie, kiedy się sobie przedstawiliście.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś jego siostrą? - prychnęła, kręcąc głową - Nie rozśmieszaj mnie. Nie jesteście w żadnym stopniu podobni.
- Na pewno nie z charakteru ani z wyglądu - wzruszyłam ramionami - Ale mój.. Nasz ojciec, potwierdził ten fakt.
- A więc - warknęła - Nie masz u mnie dobrej opinii jako przyszła szwagierka.
Rzuciłyśmy się na siebie w tym samym momencie. Ale chyba to w moim wypadku wypadło lepiej. Powaliłam ją na schody, siadając na niej okrakiem, przyciskając nadgarstki do ziemi. Z przerażeniem wpatrywałam się w jej czarne jak tunele oczy. Syknęła niemal tak samo jak wąż, spychając mnie z siebie. W skutku to ona mnie teraz obezwładniała, nachylając się tak bardzo, że czułam jej odór demonicznej krwi.
- Fuj - zachrypiałam - Nawet cuchniesz jak Demon.
- Uznam to za komplement - warknęła, unosząc nade mną sztylet. Próbowałam jej się wyrwać, ale to było bezskuteczne.
- Obiecałam Sebastianowi, że was sobie samym. Ale nie potrafię się oprzeć - przyznała, zaciskając dłoń na moich nadgarstkach.
Chciałam zacząć krzyczeć i zacząć szarpać, kiedy dziewczyna znieruchomiała. Oniemiałam, na widok strzały, która przeszyła jej pierś.
Spojrzała na coś, co znajdowało się wysoko nade mną i chwytając za strzałę, wyciągnęła ją z piersi, upadając na plecy. Obserwowałam jak jej na wpół martwe ciało stacza się po schodach aż do podłogi, by po chwili pływało w kałuży krwi.
- Nie toleruję nieposłuszeństwa.
Obejrzałam się przez ramię na stojącego u szczytu schodów Jonathana. W jednej dłoni trzymał łuk a przez ramię miał zarzuconą tubę ze strzałami.
- Zabiłeś ją.
- Była mi zbędna - wzruszył ramionami - Przynajmniej już teraz. I próbowała cię skrzywdzić, siostrzyczko.
- Mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał!
- Tak samo jak mówiłaś, że się do mnie nie przyłączysz i że nie jesteśmy do siebie podobni - położył jedną dłoń na biodrze - Powtarzasz się siostrzyczko.
- Nie... - zaczęłam, ale on tylko się uśmiechnął, cmokając - Och, zamknij się.
- Sądzisz że wypada tak rozmawiać z bratem? - spytał, schodząc powoli w moją stronę.
- Dla mnie nie jesteś bratem - wstałam na nogi, masując nawzajem obolałe nadgarstki.
- Nigdy nie chciałaś mieć starszego brata? Który by był dla ciebie wsparciem? - z każdym pytaniem, zbliżał się o stopień - Który by cię chronił?
- Chciałabym mieć brata, który byłby normalny. A nie, który jest Demonem.
Stał zaledwie dwa metry ode mnie. Byłam na jego wyciągnięcie ręki.
- Jesteśmy tacy sami, Clary. Czy tego chcesz, czy nie. Nie próbuj s tym walczyć - szepnął, robiąc ostatni krok. Dotknął mojego policzka, zostawiając na nim gęsią skórkę.
- To tak, jakbyś walczyła ze swoimi przyjaciółmi. Nie chcesz ich na nic narazić, prawda?
Spojrzałam mu w oczy, wpatrując się w swoje niewielkie odbicie.
- Nie - odparłam - Nie pozwolę na to.
Zmarszczył lekko brwi, ale ja w tym samym momencie wbiłam sztylet w jego ramię, sprawiając że odskoczył do tyłu, co dało mi możliwość ucieczki. Pobiegłam na górę, mając nadzieję że rana zatrzyma go jak najdłużej.
Niestety. Ledwie dotarłam do połowy korytarza na pierwszym piętrze, a Jonathan pchnął mnie na ścianę. Jonathan był ewidentnie zły. Nagle pod jego oczami pokazały się wręcz czarne żyły, które tworzyły pod skórą niesamowitą sieć.
- Zły ruch - warknął, lekko zniekształconym głosem - Naprawdę, zły ruch.
- Puść m.. - urwałam, kiedy chwycił mnie za szyję, uderzając moją głową o ścianę.
- Powinnaś się nauczyć, że mnie się nie odmawia.
Czułam narastający ból i puchnięcie szyi. Stałam jednak spokojnie, hamując łzy.
- Skoro wolisz walczyć, będziesz patrzeć, jak giną twoi przyjaciele.
- Jace mnie znajdzie - syknęłam - I zabije cię. Jest silniejszy niż ty i..
Pisnęłam, zamykając oczy, kiedy zamachnął się ręką. Wbił pięść w ścianę tuż obok mojej głowy, tworząc między naszymi twarzami rzadką kurtynę kurzu.
- Nie zabije mnie, jeśli sam pierwszy będzie martwy - warknął, z ustami niemal przy moich.
Puścił mnie, odsuwając się o kilka kroków. Zanim upadłam na kolana, on zniknął, zabierając ze sobą resztki ciepła.
Upadłam na jedno ramię, kuląc się na zimnej posadzce. Ciągle czułam otaczające moją szyję, zimne palce Jonathana. Jego chłodny oddech. Słyszałam jego głos.
"Jeśli sam pierwszy będzie martwy".
Zamrugałam szybko, opierając się o łokcie.
- Jace - szepnęłam przerażona, ostatkiem sił starając się podnieść - Jace!
Kaszląc, wstałam na nogi i opierając się o ścianę, małymi krokami dążyłam do wyjścia. Musiałam tam się znaleźć, nim będzie za późno. Coraz łatwiej było mi łapać oddech.
Minęłam na schodach ciało Kelly, która miała ciągle otwarte oczy. Odwróciłam wzrok, rzucając się w stronę drzwi.
Były otwarte, wpuszczając do środka wiatr, niosący deszcz. Kiedy wyjrzałam na zewnątrz, zmroził mnie widok kilkudziesięciu ciał, leżących w krwi jak ciało Kelly. Nerwowo rozglądałam się za Jace'm lub za którymkolwiek z przyjaciół. Wszyscy jednak byli umazani krwią i błotem.
- Jace?!
Nikt się nie odwrócił. Było zbyt głośno. Wbiegłam między Łowców, ciągle nawołując ukochanego.
- Jace! Jace!
Stanęłam pośrodku, rozglądając się wokoło. Mroczni. Nephilim.
- JACE! - wydarłam się na cały głos, zginając w pół.
- Clary?!
Spojrzałam na Jace'a - nawet w podartym ubraniu, z ubrudzoną twarzą i lekko podrapanymi dłońmi, wyglądał jak Anioł.
Uśmiechnęłam się blado, chcąc do niego biec, kiedy on nagle znieruchomiał, a minę miał lekko zdezorientowaną.
- Jac...
Chłopak upuścił broń, sam osuwając się na kolana. Za nim, wyłoniła się postać Jonathana, trzymającego w dłoni sztylet.
Zakryłam usta dłonią, wydając z siebie zadławiony okrzyk.
- Mówiłem ci siostrzyczko - wzruszył ramionami, uśmiechając się szyderczo.
Nagle wszystko wokół ucichło. Każdy zaczął się na nas patrzeć. Mroczni stanęli za Jonathanem. Łowcy, wpatrywali się we mnie i Jace'a, który upadł na plecy, a krew zaczęła plamić jego koszulkę.
- JACE!
To był głos Celiene. Kobieta pchała się między zebranymi, aby dostać się do syna. Ktoś jednak ją zatrzymał, obejmując ramionami wokół talii.
- Nie! Nie, Jace! JACE!
Kręciłam lekko głową, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. To nie mogła być prawda. Upadłam, Zemdlałam i śnię. To zwykły koszmar.
Ale kiedy widziałam, jak krew zaczyna wypływać z jego ust, podbiegłam do niego, rzucając się na kolana. Wciągnęłam jego głowę na własne uda, głaszcząc kciukami jego policzki.
- Jace - szepnęłam, nachylając się - Jace, nie zamykaj oczu. Słyszysz, nie zamykaj ich!
- Clary - wykrztusił, krztusząc się krwią.
- Shh - odgarnęłam mu włosy z czoła, podnosząc wzrok na swojego brata. On tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej, chowając miecz za pas.
- Oto skutki twojej decyzji, Clarisso. Na dzisiaj to może i tyle. Ale to nie koniec.
- Ty.. - warknęłam, rzucając się w jego stronę. Chciałam tylko wbić sztylet w jego tętnicę, aby wykrwawił się na śmierć. Deszcz przesłaniał mi dobry widok, podobnie jak łzy. Byłam zaledwie trzy metry od chłopaka, kiedy on złączył dłonie, uwalniając czarną mgłę.
- To jeszcze nie koniec.
I zniknął. Tak po prostu. A z nim Mroczni. Rzuciłam niepotrzebnie sztyletem tam, gdzie przed chwilą stał. oddychając nierówno. Tak samo, jak biło moje serce.
- Clary?
Doszedł mnie szept Luny. Klęczała przy Jasie, zarówno ona jak i Isabelle, Will, Alec i Tom. Odepchnęłam ich, upadając przy Jasie.
Jeszcze był przytomny.
- Jace - pogłaskałam jego czoło, rozmazując brud. Zakasłał, kiedy spojrzałam na jego ranę w brzuchu. Była duża i coraz bardziej krwawiła.
- Spokojnie - szepnęłam - Zaraz.. Zaraz damy ci-Iratze.. Zaraz ci przejdzie - wyjąkałam, patrząc na Aleca. Stał nad swoim przyjacielem, ze spuszczoną głową.
- No? Alec?
Nie spojrzał na mnie. Zacisnął tylko dłonie w pięść, ukazując żyły na przedramieniu.
- ALEC, ZRÓB COŚ!
- Clary - Luna położyła mi dłoń na ramieniu. Jej warkocze były mokre i splątane a twarz zmęczona i spuchnięta od płaczu.
- Jace! - zignorowałam dziewczynę, ściskając twarz blondyna - Jace, otwórz oczy! Proszę cię, Jace!
Jego klatka piersiowa zaczęła unosić się coraz wolniej i bardziej płytko.
- Nie! Obiecałeś mi! Miałeś wrócić! Pamiętasz?! Nie możesz mnie zostawić! Proszę cię! Jace! Jace, kocham cię! Błagam, zostań!
Czułam jak łzy spływają po moich policzkach, kapiąc na twarz blondyna.
- Jace..
Zamarł. Jego pierś już się nie unosiła. Puls na szyi zniknął. Serce doszczętnie zatrzymało.
- Jace. Jace, nie - potrząsnęłam jego ramionami - Błagam. Otwórz oczy. Wstań! Jace, proszę cię. Chodźmy - pocałowałam go w policzek czując smak krwi - Jace, Jace, wstawaj. Obudź się. Jace, błagam obudź się - załkałam, chowając twarz w jego szyi - Nie zostawiaj mnie do cholery!
Grzmoty zaczęły przeszywać ciszę. Słyszałam cichy szloch Luny i drżący oddech Isabelle. Słyszałam krzyki pani Herondale i Lightwood. Słyszałam krzyk mojego własnego serca. Opłakiwało mojego Anioła.
- Miałeś wrócić.
Oderwałam się od jego twarzy i wpatrując w niebo, wykrzyczałam na cały głos jego imię.
Dziękuję Aniołki, za 30 tys. wyświetleń <3
Jeśli czytasz mojego bloga, zostaw po sobie jakiś ślad.
Księga II - 1. Zawsze razem.
Clary
Jeszcze chwilę wpatrywałam się w oddalającą się sylwetkę Toma, zanim nie podniosłam się na nogi, ocierając obolałe kolana. Ciągle miałam na policzkach ślady łez, w większości dawno zaschnięte.
Wzięłam kilka głębokich oddechów, zanim wróciłam do Jace'a. Najspokojniej w świecie opierał się o ścianę, ze skrzyżowanymi nogami w kostkach. Trzymając ręce w tylnych kieszeniach jeansów, powolnym krokiem zbliżając się do niego.
Bałam się, czy nie widział wszystkiego i po prostu nie zdążył tu wrócić.
Ale w takim wypadku, chyba by nie wyciągnął do mnie ręki, uśmiechając się promiennie, by móc mnie przyciągnąć.
- Dał sobie cokolwiek wytłumaczyć?
Zacisnęłam powieki oraz palce na jego koszulce, odpychając od siebie obraz całującego mnie Toma. Moje serce dalej biło jak oszalałe, ale miałam nadzieję, że Jace tego nie wyczuje.
- Tak jakby - szepnęłam łamiącym się głosem.
- Ej - westchnął, głaszcząc moje włosy. Poczułam narastający do siebie samej wstręt, kiedy czule pocałował mnie w czubek głowy.
- Przejdzie mu. Wierz mi, znam go od dłuższego czasu. Nie przejmuj się.
Każda moja komórka, mięsień, nerw, rwały się do tego, aby mu powiedzieć, co się przed chwilą stało. Nie potrafiłam znieść tego, że on mnie przytula, kiedy przed sekundą pozwoliłam komuś innemu się pocałować.
- Jace, ja..
- Clary?
Odwróciliśmy się we dwoje na głos Maryse. Miała na sobie strój bojowy a w dłoni trzymała stelę. Włosy upięte w ścisłą kitkę, spoczywały na jednym jej ramieniu, z kręcącymi się końcówkami.
- Pora na ciebie. Sophie otworzyła portal. Z nią Magnusem przeniesiesz się tam, gdzie musisz.
Zacisnęłam mocniej palce na materiale bluzki blondyna, czując jak on sam również się spina.
- Czy mogę..
- Nie. Musisz natychmiast ruszać.
Zamrugałam lekko zdezorientowana, ale ostatecznie kiwnęłam po prostu głową, odrywając się od Jace'a. Zdążył jeszcze szybko pocałować mnie w policzek, zanim Maryse nie chwyciła mojego nadgarstka i nie pociągnęła w stronę głównego holu.
Obejrzałam się za ukochanym - nie ruszył się nawet na krok. Jego sylwetka rozmazywała się za powłoką moich własnych łez.
Wyrwałam rękę kobiecie, rzucając się w jego kierunku. Zanim rzuciłam mu się na szyję, rozłożył ramiona, by móc mnie później swobodnie objąć.
- Nie zostawię cię. Wrócę. Obiecuję. Niedługo się zobaczymy.
Pogłaskałam kciukami jego kości policzkowe, po czym przycisnęłam do siebie nasze usta. Znów poczułam własne łzy. Szybko przebiegłam językiem po jego dolnej wardze, nim westchnął przez kolejne, zbyt szybkie jak dla mnie pocałunki.
- Musisz iść.
Kiwnęłam energicznie głową, odskakując od niego. Tym razem już się nie odwracając, dogoniłam Maryse, tracąc z oczu Jace'a.
Wrócę.
- Pośpieszcie się - poprosiła Sophie, nawołując nas gestem dłoni. Podbiegłam do niej, przytulając się.
- Trzymaj - Maryse rzuciła do Magnusa mosiężny, pojedynczy klucz - Ale lepiej by było, gdybyście nie opuszczali kryjówki.
- To zrozumiałe - odparł czarownik, zwracając się do nas - Chodźmy.
Odsunęłam się od dziewczyny, zastępując gest trzymaniem jej dłoni. Była ciepła, a uścisk mocny. Jako pierwsze miałyśmy przejść przez portal, którego światło wypełniło hol.
- Powodzenia - zwrócił się Magnus do pani Lightwood, która kiwnęła tylko głową. Sophie pociągnęła mnie za sobą, jednym odepchnięciem się od ziemi, wskakując w portal.
Wylądowałam na własnych nogach, w niewielkim pokoju. Meble były przykryte białymi prześcieradłami a w rogach widniały cienkie pajęczyny.
- Przytulnie - mruknęłam, puszczając dłoń Sophie.
- Niedługo tak się zrobi - obiecał Magnus, wyciągając przed siebie ręce z rozprostowanymi dłońmi. Białe światło wydostało się z jego palców a przedmioty zaczęły same się przesuwać.
- To i tak nic nie da - usiadłam na zakurzonym krześle, opierając brodę o dłonie - Nie zmienię zdania na temat tego miejsca.
- To tylko chwilowe - czarownica położyła dłoń na moim ramieniu, delikatnie je głaszcząc - Nim się obejrzysz, wrócimy do Idrysu.
- Jeśli on w ogóle będzie istniał.
- Clary..
- Taka jest prawda - warknęłam - Nie mamy pewności, że kiedy już tam wrócimy, zastaniemy tylko ruiny. Nic już nie jest pewne.
Sophie pokręciła lekko głową, przytulając mnie do siebie.
- Ale dalej musimy mieć nadzieję. Bo to ona umiera ostatnia.
- I ona już dawno umarła - szepnęłam, zamykając oczy.
Kelly
Maszerowaliśmy z Sebastianem na czele jego trzy setnej armii. W oddali można już było zobaczyć wieże Alicante.
Armia szła równym krokiem, sprawiając, że miecze przy naszych biodrach uderzały o uda w równym rytmie.
- Już niedaleko - syknął zadowolony Sebastian, poprawiając skórzaną rękawiczkę bez palców.
- Sądzisz, że są gotowi?
- Jak nigdy dotąd - wyciągnął miecz, obracając nim w dłoni.
Clary
Kiedy Magnus skończył sprzątać mieszkanie, pozwoliłam sobie odpocząć. Chociaż to, dało mi możliwość zapomnieć o Idrysie i o tym, co za chwilę ma się tam stać.
Nerwowo wierciłam się na łóżku, co chwila poprawiając poduszkę i koc.
Nadchodzę
Podniosłam się gwałtownie, kiedy w mojej głowie przeszył mnie głos Jonathana.
- Jonathan? - szepnęłam, niepewnie wstając z łóżka, Całe szczęście ani ono ani podłoga nie skrzypiała.
Już czas, siostro.
Wyjrzałam do drugiego pokoju - Magnus spał na podłodze, owinięty śpiworem, Sophie drzemała w dużym fotelu. Ogień w kominku rozświetlał ich twarze, tak zmęczone i blade.
- Nie zostanę tu - szepnęłam, rozglądając się za swoimi walizkami. Dostrzegłam je w niewielkiej kuchni. Musiałam niepostrzeżenie się do niej przedostać i wyciągnąć swoją stelę.
Przechodząc jak najciszej obok przyjaciół, przedostałam się do kuchni. Walizki leżały jedna na drugiej, co trochę utrudniało sprawę. Wsunęłam dłoń w jedną z toreb, namacając to, czego szukałam.
- Jest - westchnęłam zadowolona, wyciągając stelę. Czerwony kamień błysnął, kiedy zacisnęłam wokół niego palce.
Nie miałam zamiaru się przebierać, Tak naprawdę, nie miałam nawet w co. Szybko podeszłam do pustej ściany, jednym ruchem nadgarstka rysując Znak Portalu. Momentalnie się otworzył.
- Clary..? - zaspany głos Sophie, doszedł mnie z pokoju obok.
Ja również nadchodzę, Jonathanie.
Wskoczyłam w światło, prowadzące z powrotem do Idrysu.
Stałam w głównym holu, który był zadziwiająco pusty. Przez okno dostrzegłam czerwone światło, sygnalizujące wzniesienie wojny.
- Cholera - syknęłam, rzucając się w stronę magazynu z bronią. Na całe szczęście, nie była zamknięta. Tylko trochę.. Opróżniona. Nie byłam szczególnie zadowolona ze starych sztyletów i lekko uszczerbionych mieczy, ale nie mogłam narzekać. Zapięłam skórzany pas wokół talii. wychodząc z magazynu.
- Clary?
Odwróciłam się na głos Isabelle. Oszołomiona patrzyła na mnie, jakby zobaczyła ducha.
- Co ty tu do cholery robisz?!
- Shh - syknęłam, przykładając palec do ust. Podeszła do mnie pewnym krokiem, a ja bałam się, że zaraz mnie uderzy.
- Clary, miało cię tu nie być! Sophie i Magnus..
- O niczym nie wiedzą! Sama się tu dostałam!
Zmarszczyła brwi, rozchylając usta.
- Co..
- Gdzie wszyscy są, Isabelle?
Pokręciła głową, rozrzucając wokół twarzy fale czarnych włosów.
- Nie..
- I tak ich znajdę. Ułatw mi sprawę i powiedz!
Westchnęła ciężko, ewidentnie walcząc z myślami. ale chyba stwierdziła, że nie warto z tym walczyć.
- Główny plac.
Isabelle musiała wrócić do swojej grupy, podczas gdy ja, ruszyłam na wskazane przez nią miejsce. Rzeczywiście. Byli tam wszyscy, założyłam na głowę kaptur od danej przez młodą Lightwood bluzy, zasłaniając włosy oraz twarz. Mijając kolejnych Nephilim, wyczuwałam ich drżące oddechy wywoływane przez strach. Minęłam nawet dwie, młode Łowczynie, w wieku może czternastu lat. Czułam, jak serce mi pęka, kiedy myślałam o tym, że mają one walczyć.
W końcu dostrzegłam Willa, Aleca, Toma oraz Jace'a. Przeciskając się między zebranymi, dotarłam do ukochanego, chwytając go za rękę. Nie spojrzał na mnie, ale kiedy wyczuł mój pierścionek, natychmiast stężał.
- Clary? - niemal syknął, zaciskając mocniej moją dłoń - Co ty tu kurwa robisz?
Uśmiechnęłam się blado, odwzajemniając uścisk.
- Wróciłam?
- Po co? Miałaś być chroniona a nie..
- Zawsze razem - wypomniałam mu - Pamiętasz?
Nie odpowiedział, bo zza wzgórza dostrzegliśmy zbliżające się wojsko. Na czele, szli Jonathan i.. Kelly?
Moje serce podskoczyło, a krew zaszumiała w uszach. Wszyscy zatrzymali oddech. Nastała niesamowita cisza.
Zaczyna się.
Wybaczcie że rozdział taki beznadziejny a tak dawno nie dodałam. Ale zabrakło mi trochę pomysłów :( mam nadzieję, że kolejne rozdziały pójdą mi lepiej :')
Jeśli czytasz mojego bloga, zostaw po sobie jakiś ślad.
poniedziałek, 26 stycznia 2015
34. Uwielbiam, kiedy mnie tak nazywasz.
Veronice - byłaś zawsze. W starych opowiadaniach i tym aktualnym. <3
Wiktorii Meller - za każdy cudowny komentarz, podnoszący na duchu. :*
Wszystkim innym i każdemu z osobna. Za tracenie czasu, aby wejść i przeczytać kolejny post. Dzięki wam, ma się ochotę na pisanie dalej, jeśli tylko sprawia to przyjemność chociaż jednej osobie. Jesteście cudowni. Dziękuję :*
Clary
- Może na razie nikomu o tym nie mówmy?
Zaczynało świtać, kiedy leżeliśmy z Jace'm na moim łóżku, a on ze mną na swojej piersi, bawił się kosmykami moich włosów.
- Wątpię, żeby ktokolwiek się dowiedział. W końcu nie nosisz na palcu brylantu.
Uśmiechnęłam się lekko, pocierając policzek o jego nagi tors.
- Nie jestem tradycjonalistką. Gdybym mogła, wzięłabym ślub nawet w miejscu dla Przyziemnych. W kinie, w środku seansu.
Zaśmiał się cicho, z ustami przy czubku mojej głowy.
- Wątpię aby Jia, była fanatyczką Przyziemnych miejsc rozrywkowych.
- Też tak myślę - szepnęłam, czując jak euforia wypełnia moje ciało. Nadal nie potrafiłam w to uwierzyć. Jeszcze niedawno bycie z Jace'm, wydawało się być dla mnie czymś abstrakcyjnym. A teraz leżeliśmy tu oboje, ja w jego ramionach, chwilę po tym, jak powiedziałam jedno krótkie słowo.
Tak.
- Chcę, żeby się to skończyło. Żeby wszystko było jak dawniej.
- Nigdy nie będzie tak jak dawniej. Ale może być lepiej - pogłaskał kciukiem moje ucho, kiedy ja jego przedramię.
Zamknęłam oczy, upajając się jego cudownym zapachem. Nie wyobrażałam sobie nawet, że już nigdy nie będę go dotykała w taki sposób. Że już nigdy go nie przytulę. Że nasz związek nie pójdzie dalej.
- Boję się - przyznałam, po kilku minutach milczenia - Boję się, że was stracę. Dlaczego do cholery Jia musiała przyznać was do wojska?
Nagle poczułam, jak mięśnie Jace'a się spinają. Podniosłam się na łokciu, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Coś nie tak?
Pokręcił głową, biorąc głęboki wdech.
- To nie Jia przyznała nas do armii.
Zmarszczyłam brwi, siadając na miękkim materacu.
- Nie rozumiem.
- Sam się zdeklarowałem.
Kelly
Okno mojej tymczasowej sypialni było ogromne, W gruncie rzeczy, robiło za jedną ze ścian. Ilekroć w nie spojrzałam, widziałam odległe Alicante, oraz światła, oznajmiające kolejne zebrania.
- Naiwni - szepnęłam, kiedy natknęłam się na swoje odbicie - Naprawdę naiwni.
W dalszym ciągu nie potrafiłam się nadziwić kolorowi moich oczu. Czarne, tak jak u Sebastiana. Byłam teraz równie silna jak on. Tak jak on, byłam dzieckiem Lilith.
Dotknęłam tafli lustra, a dziewczyna w nim powtórzyła mój ruch. Czarne paznokcie idealnie współgrały z moją bladą cerą i ciemnymi włosami. Byłam teraz doskonała. Niedługo każdy się o tym przekona.
- Kelly.
Odwróciłam się, na dźwięk głosu Sebastiana. Stał w drzwiach, ubrany w czarne jeansy i koszulę, która podjechała do góry, odsłaniając płaski brzuch, kiedy oparł się o framugę.
- Sebastian.
- Zaczynam się nudzić - oznajmił, wzruszając ramionami - Co powiesz na.. Dzisiaj?
Zmarszczyłam brwi, robiąc kilka kroków w jego stronę.
- Chcesz zaatakować dzisiaj?
- Koniecznie - uśmiechnął się chytrze, wyciągając do mnie swoją chudą dłoń - Już najwyższy czas.
Clary
- Clary, wysłuchaj mnie.
Jace próbował mnie uspokoić, ale to było na nic. Ciągle go ignorując, zaczęłam się szykować. Ubrałam czarny top na ramiączka, grube legginsy oraz glany.
- Kochanie..
- Jak mogłeś! - wrzasnęłam w końcu, gwałtownie się do niego odwracając - Zgłaszasz się do armii, narażasz się, po czym przychodzisz tutaj i pytasz mnie.. - urwałam, spuszczając wzrok. Złapałam kilka oddechów, ściszając ton - Pomyślałeś o mnie? O tym, co ja czułam, kiedy usłyszałam gdzie cię przydzielili? Czy mój stan, jeśli cokolwiek ci się stanie, w ogóle cię obchodzi?!
- Clary - powtórzył moje imię chyba już dziesiąty raz, chwytając moje ramiona - Oczywiście że obchodzi. Ale nie mogę pozwolić, aby cokolwiek ci się stało. Chcę cię bronić, rozumiesz? Tak jak robią to inni. Nawet jeśli miałbym rzucić się do przepaści. Jeśli by to sprawiło, że będziesz bezpieczna.
- Jestem bezpieczna, kiedy ty jesteś przy mnie, rozumiesz? Potrzebuję cię mieć przy sobie. Nie na polu bitwy.
Pokręcił głową, sprawiając że jego obraz stał się dla mnie rozmazany. Może to bardziej przez to, że łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Nie zostawię cię. Wygramy to. I wrócę. Zawsze razem, pamiętasz? Jeszcze długo się ze mną pomęczysz.
Wydęłam wargi, zatrzymując w ten sposób mój wybuch płaczu.
- Zawsze razem - zamknęłam oczy, uwalniając łzy.
Pocałował mnie w czoło - wyczułam, jak delikatnie się uśmiecha.
- Już niedługo, obiecamy to sobie w innym miejscu.
Również się uśmiechnęłam, przytulając go do siebie. Splotłam palce na jego krzyżu, wyczuwając lekko wystające kręgi.
Bałam się tylko, czy nasze "niedługo" w ogóle nadejdzie.
Maryse
Każdy musiał stawić się w odpowiedniej grupie. Kiedy Robert zabrał Aleca i Isabelle, zostałam w domu czekając na wiadomość od Jii.
Nerwowo zerkałam co chwila na zegar. Każda minuta zdawała się być kilkoma godzinami. Wszyscy liczyli te minuty, wykorzystując jak tylko mogli. Ja, miałam wrażenie, że niebezpiecznie się wydłużają.
Wtedy okno od gabinetu się otworzyło, wpuszczając do środka podpaloną kopertę.
Ognista wiadomość.
Kiedy chwyciłam ją w dłonie, przestała płonąć, aby móc się otworzyć. Byłam pewna, że przeczytam w niej, gdzie mam stawić się z Clarissą. Ale moje serce zamarło, jak przeczytałam jedno, jedyne słowo.
Erchomai.
- Już niedługo - szepnęłam, zrywając się z miejsca.
Clary
Jakiś czas później, Jace musiał wraz z innymi stawić się w Sali Anioła. Maryse miała dostać odpowiedni list, dotyczący mojego przeniesienia, wcześniej, spotkania z Sophie.
Nerwowo kręciłam się po pokoju, starając znaleźć ciekawe zajęcie. Jednak wszystko odpychało na drugi plan moja dzisiejsza rozmowa z Jace'm.
Nie żałowałam swojej odpowiedzi. Tylko czy on zadał pytanie we właściwym czasie? Co jeśli.. Potrząsnęłam głową, wyganiając najgorsze myśli z mojej głowy. Nie, on wróci. Wszyscy będą cali i zdrowi.
Pukanie do drzwi, odwróciło moją uwagę od rozmyśleń.
- Tak?
Sekundę później, ukazała mi się twarz Maryse. Była lekko zdyszana.
- Clary, jesteś spakowana?
- Hm, tak, a...
A co? Nie musiałam pytać. Przecież doskonale znałam odpowiedź.
- Za pięć minut w głównym holu.
Kiwnęłam głową, przygryzając wargę.
Zaczyna się.
Jace
Pomimo kolejnej narady, nie potrafiłem się ani trochę skupić na słowach generała.
Ciągle myślałem o Clary.
O tym, jak się zgodziła. Kiedy powiedziała tak, nie byłem pewny, czy sobie tego nie wymyśliłem. Ale kilkakrotne powtórzenie, upewniło mnie, że jednak nie. Wtedy moje serce dosłownie podskoczyło aż do gardła. Miałem wrażenie, że wyrosły mi skrzydła.
I pomimo tego co nas czeka, nie mogłem przestać się uśmiechać. Musiałem spuszczać głowę, żeby ktoś nie wziął mnie za obłąkanego.
- Jace?
Odwróciłem się na szept Aleca. Ukradkiem wyciągnął w moją stronę dłoń, w której trzymał skrawek papieru. Doskonale wiedziałem co to.
Zabrałem kartkę, rozkładając ją. Kiedy spuściłem wzrok, moje oczy natknęły się na krótką wiadomość.
Nowy Jork.
Clary
- Nowy Jork? - niemalże pisnęłam, kiedy dowiedziałam się, że to właśnie tam zamierzają mnie ukryć - Poważnie?
- Jak najbardziej poważnie, Clarisso - przytaknęła Jia - Zostaniesz tam przeniesiona jeszcze przed zmierzchem.
Pokręciłam głową, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
- Ja chcę zostać w Idrysie!
- To niewykonalne - zmarszczyła srogo brwi, zwracając się do Maryse - Sophie przybędzie za pół godziny. W ten czas, trzeba przenieść rzeczy Clary.
- Oczywiście, zajmę się tym.
Popatrzyłam na nią z niedowierzeniem, ale ona tylko wzruszyła ramionami, wychodząc z gabinetu Jii.
Wyrzuciłam ręce do góry, nie mogąc naprawdę w to uwierzyć. Jak mam do cholery z Nowego Jorku przedostać się niezauważalnie do Idrysu?
- Wybacz tak nagłą decyzję. Ale to najlepsze rozwiązanie.
- Najlepsze?! - prychnęłam - Kto będzie mnie tam bronił?! Ustawicie szereg żołnierzy przed moim pokojem i oknem?! Cudowne rozwiązanie!
- Clary.. Magnus i Sophie dadzą radę z ochronieniem cię. Zaufaj mi, tutaj nie jest bezpiecznie.
- Nigdzie nie jest - warknęłam, odwracając się od niej.
- To prawda. Ale Idrys, to ostatnie miejsce w jakim powinnaś przebywać. Zaufaj mi, wiem co robię.
Spojrzałam na nią przez ramię, szukając kolejnej zaczepki, ale to i tak nic by nie dało. Żaden mój bezsensowny argument.
- Nie wątpię - prychnęłam, ruszając w stronę wyjścia. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, które skutecznie odgrodziły mnie od Konsula.
***
- To jest niesprawiedliwe - jęknęłam, zakrywając sobie twarz poduszką. Do przeniesienia miałam jeszcze z jakieś dwie godziny, co dało mi możliwość spędzenia krótkiego czasu z Jace'm.
Chłopak położył się obok mnie na łóżku, tak że stykaliśmy się ramionami.
- Jia dba o twoje bezpieczeństwo.
- Sądzisz że on mnie tam nie znajdzie? - prychnęłam, odrzucając poduszkę - Nie oszukujmy się.
- Zajmiemy go tak, że nawet nie zdąży zauważyć twojej nieobecności - szepnął, ujmując moją jedną dłoń. Zaczął bawić się moimi palcami, co trochę mnie rozluźniło.
- Nic go nie powstrzyma. Nic nie ma sensu. Żadne moje ukrywanie.
- Trzeba spróbować - wzruszył ramionami. Chciałam coś powiedzieć, kiedy poczułam chłodny metal, otaczający mój serdeczny palec. Spojrzałam na niego, w momencie jak Jace zabrał rękę.
- Nie musisz go nosić. Ale chcę, abyś go miała.
Zamrugałam kilkakrotnie, wpatrując się w srebrny pierścionek. Był prosty - cienka obrączka z małym czerwonym oczkiem.
- Rubin. Należał do mojej babki - wytłumaczył - Była mi chyba najbliższą osobą. Dopóki nie pojawiłaś się ty.
Zacisnęłam dłoń w pięść, nie odrywając wzroku od biżuterii.
- Jest piękny - spojrzałam na niego, uśmiechając się delikatnie. Odwzajemnił uśmiech, dźwigając się na łokciu, by nachylić się nade mną - Dziękuję kochanie.
- Uwielbiam, kiedy mnie tak nazywasz - uśmiechnął się z ustami przy moich ustach.
- Tak? - zaśmiałam się cicho, kiedy chwycił moje nadgarstki, umieszczając je nad moją głową.
Przechylił głowę, zderzając ze sobą nasze języki. Wyginając się w łuk, ugryzłam jego dolną wargę, co sprawiło że odsunął się kilka centymetrów, z czarnymi z podniecenia oczami.
- Jesteś niemożliwa.
Zrobiłam minę niewiniątka, wzruszając ramionami.
****
- Obiecaj na siebie uważać - szepnęłam, kiedy kroczyliśmy korytarzem. Trzymaliśmy się za dłonie - za tą, na której miałam pierścionek - dochodząc do głównego korytarza.
- Mam duży powód, żeby ci to gwarantować.
Uniosłam jedną brew, unosząc jeden kącik ust.
- Och, doprawdy?
- Myślisz, że przepuszczę tą okazję, żeby zobaczyć się w złotej sukience?
Zaśmiałam się cicho, obejmując go w pasie.
- I to niby ja, jestem niemożliwa.
Uśmiechnął się, zbliżając do siebie nasze twarze.
- Wyobrażam to sobie.
- Co? - zmarszczyłam lekko brwi, stykając nasze czoła.
- Jak cudownie to będzie brzmiało. Clary Herondale.
Przewróciłam oczami, wybuchając śmiechem.
- To brzmi okropnie!
- Przeżyjesz - pocałował mnie z policzek, potem w kącik ust - Trzeba się poświęcać.
Chciałam odpowiedzieć, kiedy odwróciłam głowę, dostrzegając Toma. Wpatrywał się w nas, z osłupionym wzrokiem i zaciśniętymi pięściami.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Odsunęłam się krok od Jace'a, ale chłopak odwrócił się na pięcie, odchodząc szybkim krokiem,
- Tom! - krzyknęłam, ale był już na tyle daleko, że nie mógł mnie słyszeć.
- Clary.. - Jace dotknął mojego ramienia, ale ja niechętnie odepchnęłam jego dłoń.
- Muszę za nim iść - powiedziałam i nie oglądając się na blondyna, ruszyłam za Tomem.
Jak długo tam stał? Jak długo słuchał?
Skręciłam na schody, na których go dogoniłam. Widziałam napięte mięśnie chłopaka przez koszulkę.
- TOM!
Zatrzymał się, ale nie odwrócił od razu. Dopiero po kilkunastu sekundach, stanął twarzą do mnie, o kilka schodków niżej.
- Wychodzisz za niego?
- Tom..
- Tak czy nie? - warknął, zaciskając donie tak, że aż zbielały mu kostki.
Spuściłam głowę, bojąc się jego reakcji. Wiedziałam, co do mnie czuł. A moja odpowiedź, mogła go tylko zranić.
- Tak - szepnęłam, ale doskonale to usłyszał.
- Cudownie. Niedługo będziemy cię nazywać Clarissą Herondale - prychnął, teatralnie się kłaniając.
- Przestań, proszę!
- Sądziłem, że mnie posłuchasz! Że dostrzeżesz, co jest dla ciebie lepsze!
Zbliżyłam się do niego o dwa schodki, tak że mieliśmy oczy na równej wysokości.
- Kocham go. Kocham, rozumiesz?
- Czyli ja, mogę już nie wracać z bitwy, racja? - zmarszczył brwi, przybierając lodowaty ton..
- Jak możesz tak mówić?! - pisnęłam, odpychając go za pierś.
- Powiedz, że mnie nie kochasz - chwycił moje nadgarstki, wpatrując się w moje oczy - Powiedz to. A dam sobie spokój.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, zmuszając się aby zaprzeczyć. Ale nie potrafiłam.
- Kocham cię, Tom. Jesteś dla mnie ważny. Ale nie tak jak Jace.
Zmrużył oczy, przekrzywiając głowę. Moje serce właśnie się zapadło, zabierając ze sobą możliwość normalnego oddychania.
Nagle Tom nachylił się, złączając ze sobą nasze usta. Poczułam smak własnych łez. Jego gładki język. Delikatność warg.
Przesunął dłonie na moje łopatki, przyciągając mnie do siebie. Zderzyłam się z jego ciałem, czując promieniujące od niego ciepło.
- Wrócę tu. I się nie poddam, Clary. Nigdy się nie poddam - szepnął, odsuwając się ode mnie. Oszołomiona poczułam jak moje kolana uginają się pode mną.
Odwrócił się plecami, schodząc po schodach. Kiedy jego sylwetka była na tyle daleko, że ledwo co ją widziałam, pozwoliłam wypłynąć moim łzom na wierzch. Poczułam do siebie wstręt.
Upadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach.
Koniec
Księgi I
sobota, 24 stycznia 2015
33. Tak.
Clary
Następny dzień był trochę burzliwy. Wszyscy, którzy zostali przydzieleni do armii, musieli odbyć treningi, a wolontariusze odbywali kilku godzinowe próbne ewakuacje. Musieliśmy być gotowi na każdą okoliczność.
- Dzisiaj przygotowujemy kolację - powiedziała wesoło Maryse, kiedy siedziałam z nią w kuchni.
- Z jakiej okazji? - ugryzłam kawałek jabłka, krzyżując nogi w kostkach.
- Tak po prostu. Dawno nie byliśmy w Idrysie. Szczególnie dzieci - zajrzała do garnka, zanurzając nos w parze.
- Sama gotujesz?
- Lubię to robić - przyznała - Mam nadzieję, że Celiene przyjdzie trochę wcześniej, aby mi pomóc.
- Celiene?
- Matka Jace'a.
Omal nie zakrztusiłam się kawałkiem owocu, kiedy to usłyszałam. Zakaszlałam kilka razy, co chyba trochę rozśmieszyło kobietę.
- Proszę. Myślałam, że to Jace będzie się denerwował przedstawieniem rodzicom swojej dziewczyny, a tu najwyraźniej jest odwrotnie.
Przetarłam dłonią czoło, nagle zdenerwowana. I to wszystko miało być DZISIAJ?
- Może po protu mi powiedz, że przychodzi cały Krąg?
- A więc - uśmiechnęła się szeroko - Przychodzi cały Krąg.
O matko.
- Czy kiedykolwiek, mieliście takie spotkania? Z całym kręgiem?
Po skończeniu ćwiczeń, Isabelle wróciła dużo wcześniej niż Alec. Zabrała mnie do swojej sypialni, która była trzy razy większa niż ta w Instytucie. Toaletka, była wielkości łóżka - oczywiście tego w Instytucie.
- Tak. Kilka razy. Ostatnio jakieś pół roku temu.
- Mam się spodziewać czegoś.. Szczególnego?
- Może tylko suki, jaką jest matka Kelly - westchnęła - Po kimś musiała to odziedziczyć.
- Gdzie w ogóle jest Kelly?
- Nie wiem - wzruszyła ramionami - Może dzisiaj nam coś ktoś powie.
Opadłam na miękkie poduszki, wdychając słodki zapach młodej Lightwood. Jak ktoś może pachnieć wanilią?
- Dziwi mnie, że nie pytasz o rodziców Jace'a - zaczęła malować usta czerwoną szminką, podkreślając bladą cerę.
- Mam się bać? - westchnęłam, będąc świadomą, że mogę uzyskać naprawdę różne odpowiedzi.
- Akurat Herondale'owie, to najwspanialsi ludzie jakich znam. Szczególnie Celiene. Nie bój się - odwróciła się do mnie, mrugając - Jestem pewna, że w przeciwieństwie do Kelly, pokochają cię.
- Nie przepadają za Kelly? - uniosłam brew, w głębi ducha szczerze zadowolona.
- Mam być szczera czy miła, jeśli chodzi o ich opinie na temat tej..
- Już, spokojnie - zaśmiałam się, wymachując ręką - Wystarczy.
Rozmowa z Isabelle pozwoliła mi chociaż na chwilę zapomnieć o czyhającym niebezpieczeństwu. Jednak kiedy znowu o tym pomyślałam, wysunęło się to na pierwsze miejsce w moim umyśle.
- Jak było na próbnej ewakuacji?
- Więcej gadania niż działania - przewróciła oczami, nakładając odrobinę różu - Serio, nie wiem kiedy zaczniemy cokolwiek robić.
Zaczęłam nerwowo bawić się palcami, nie będąc w stanie spojrzeć na dziewczynę. Nawet w grupie ewakuacyjnej, było zbyt niebezpiecznie. Podczas kiedy ja, miałam najspokojniej w świecie siedzieć w ukryciu.
- Przynajmniej robisz cokolwiek - szepnęłam, nagle czując konieczność hamowania łez.
- Ejj - wstała z miejsca, żeby do mnie podejść i położyć dłoń na kolanie - Jaki byłby sens, chronienia ciebie, z twoją obecnością na polu bitwy?
- Isabelle, nie mów tego tak, jakby to była zwykła potyczka w dodatku na papierowe miecze! - podniosłam się gwałtownie, wymachując rękoma - Nie wiesz, na co go stać! Ja wiem! Dość go poznałam, aby móc tak twierdzić! Chociażby na przykładzie tego - warknęła, podwijając lekko koszulkę, by móc pokazać bliznę - Zabije bez względu na wszystko. Jest zbyt silny.
- Clary - spojrzała na mnie czule, nawijając na palec kosmyk włosów - Jestem tego świadoma. Nie potrafię wybaczyć Jii tego, że rozdzieliła nas z Alekiem. To mój brat.
- To nie ma żadnego związku..
- Boję się o niego. Nie będziemy w stanie ochraniać siebie nawzajem. Ja mogę zginąć, ewakuując ludzi. Jednak większe prawdopodobieństwo, że on zginie walcząc. Wszyscy się obawiają. Nie wiemy nic. Czy wojna zacznie się zaraz po świcie, czy w środku nocy. Musimy być gotowi na wszystko.
- Chcę z wami walczyć - załkałam, w momencie jak dziewczyna objęła mnie, mocno przytulając - Chcę tam być. To moja wojna. Moja i mojego brata.
Poczułam, jak Isabelle przyciska mnie do siebie, głaszcząc delikatnie moje włosy. Starała się mnie uspokoić. Podczas kiedy ja, robiłam z nią to samo.
- Nie myśl o tym. Nim się obejrzysz, będzie po wszystkim.
Kłamała. Isabelle nie była naiwna. Dobrze wiedziała, że nic nie będzie dobrze. Owszem, będzie po wszystkim. I wszystkich.
- Kiedy oni mają przyjść? - spytałam Maryse, która kończyła nakrywać do stołu.
- Za pół godziny. Celiene nie dała rady przyjść wcześniej.
Cudownie, poznam komplet na raz. Świetnie.
- Oni też biorą udział w..
- Tak - odparła, zanim musiałam dokończyć - Poniekąd to obowiązek. Tworzyliśmy.. Cóż, tworzymy Krąg. Tylko odejście twoich rodziców dało nam.. Mały kryzys.
Kiwnęłam lekko głową, poprawiając w niektórych miejscach naprawdę błahe drobnostki. Tak naprawdę nie miałam po prostu co ze sobą zrobić. Wszyscy - włącznie z chłopakami, mieli przyjść dopiero na kolację. Pozostało mi tylko czekać. A bez Jace'a, stawałam się coraz bardziej nerwowa.
- Widział ktoś do cholery moją czerwoną sukienkę?! - pisnęła ze środka korytarza Isabelle, owinięta w sam różowy szlafrok.
- Język, młoda panno - skarciła ją Maryse - I proszę, nie odstrajaj się. To tylko kolacja. Poważna.
- Wiem, wiem - jęknęła, wymachując dłonią - Świetnie, muszę ubrać się.. Normalnie.
Spojrzałyśmy na siebie z panią Lightwood, przewracając oczami. Rzeczywiście, sukienka w tej sytuacji, to była naprawdę, najważniejsza rzecz.
- To chyba tyle - stwierdziła Maryse, zakładając dłonie na biodra - Niedługo..
Przerwał jej długi, wysoki dzwonek. Zamarłam, wypuszczając z siebie resztki powietrza.
- Otwórz proszę - rzuciła Maryse do jednej z pokojówek, która stała przy schodach. Kobieta posłusznie skinęła głową, ruszając ku drzwiom.
- Może powiemy, że mnie nie ma? - spytałam nerwowo, kiedy nagle obok mnie stanęła Luna.
Wróciła chwilę później po Izzy, zamykając się w pokoju. Chyba też źle znosiła tego typu.. Przyjęcia.
- Spróbuj mnie zostawić, a przyrzekam, że cię zabiję.
Uśmiechnęłam się blado, chwytając ukradkiem jej dłoń.
- Zrobi to za ciebie za chwilę moje własne serce.
Rzeczywiście, czułam jak bije szybko i nierównomiernie. A ból brzucha wcale nie pomagał.
Drzwi się otworzyły, wpuszczając do środka chłopaków. Każdy był przebrany ze swojego stroju bojowego, w miękkie materiałowe koszule oraz jeansy.
Utkwiłam wzrok w Jasie, który z każda milisekundą zbliżał się coraz bardziej. Mogłabym przysiąc, że juz stąd czułam jego zapach i ciepło.
I kiedy tylko wyciągnął swoją rękę, chwyciłam ją, przytulając się do mojego Anioła.
- Hej - szepnął w moje włosy, obejmując mnie w talii.
- Hej.
Spojrzałam na niego, kiedy się odsunął - wydawał się spięty. Zmarszczyłam lekko brwi, zaczepiając palce jednej dłoni o szlufki jego spodni.
- Wszystko w porządku?
Spojrzał na coś, co znajdowało się za mną. Odwróciłam się, natrafiając wzrokiem na dwójkę ludzi - kobietę, w długich blond włosach oaz mężczyznę z lekkim zarostem i czarną czupryną. Rozpoznałam w nim delikatne rysy i dołeczek, kiedy się do nas uśmiechnął. Ojciec Jace'a. Więc to byli Celiene i Stephan.
Jace zwolnił uścisk, zastępując go trzymaniem się za ręce. Zacisnęłam palce wokół jego kostek, kiedy jego rodzice byli już wystarczająco blisko.
- Dobry wieczór - kiwnęłam lekko głową, żałując, że odezwałam się pierwsza.
- Mój Boże - uśmiechnęła się blondynka, tak szczerze i czule, że aż poczułam rosnące ciepło w moim sercu - Ona rzeczywiście niesamowicie przypomina Joc.
Odwzajemniłam uśmiech, czując jak napięcie minimalnie opada.
- Miło cię w końcu poznać, Clarisso - mężczyzna wyciągnął dłoń - była smukła, tak jak u Jace'a. Uścisnęłam ją, lekko potrząsając.
- Mi również.
- Jace nie mówił, że się przyjaźnicie.
- Właściwie, to chodzimy ze sobą - podniósł do góry nasze splecione dłonie, unosząc niecierpliwie jedną brew.
- Och - zamrugała Celiene, ale wydawała się.. Pozytywnie zaskoczona - To cudownie. Kto by pomyślał.
Spuściłam wzrok na myśl, dlaczego od razu się nie domyśliła. Cóż, pewnie Jace często trzymał różne dziewczyny za rękę. I nic to nie znaczyło.
- Może pójdziemy do jadalni? - zaproponował trochę ostrym tonem Jace, ciągnąc mnie w tamtą stronę. Z trudem utrzymałam równowagę.
Nachyliłam się do jego ucha, zerkając na Celiene i Stephana.
- O co chodzi?
- Nie ważne - westchnął, całując mnie w skroń, zanim nie rozdzieliliśmy się, aby zająć miejsca. Postanowiłam go o nic więcej nie wypytywać. Może sam zdecyduje mi w końcu cokolwiek powiedzieć.
Zaczęli się schodzić wszyscy. Rodzice Toma, Willa, Luny oraz matka Kelly. Nie przypominała w żaden sposób córki. Z wyglądu. O charakterze, miałam się dopiero przekonać.
- Świetnie - westchnęła Maryse - Cudownie widzieć nas razem. Od tak długiego czasu. Szkoda że.. Że w takich okolicznościach i..
- Maryse - uśmiechnęła się Celiene, podnosząc do góry swój kieliszek z szampanem - Nie mówmy o tym, co złe. Skoro już tu jesteśmy, postarajmy się, aby był to najlepszy czas, przed tym co nas czeka.
- Celiene, jak zwykle pozytywnie nastawiona - prychnęła pani Penelhow. Tak, cudowny pokaz jak na początek.
- Rosalie, skoro masz pokazywać swoje humory - Robert uniósł dłoń w stronę drzwi - Możesz wyjść. Nic cię tu nie trzyma.
- Oczywiście że nie, Robercie - uśmiechnęła się złośliwie - Wybacz.
Zerknęłam na Jace'a, ale on wpatrywał się tylko w swój pusty talerz. Chciałam położyć dłoń na jego udzie, ale chwycił delikatnie mój nadgarstek, odsuwając go od siebie. Zaskoczona, zacisnęłam palce na materiale swoich jeansów, starając się wyglądać na zainteresowaną rozmową innych. Okazało się to jednak trudniejsze.
- Jia mówiła już wam, o schronieniu Clary?
- Nie - odparła Maryse, nalewając sobie wina - To ma być spontaniczne powiadomienie. Dowiemy się.. Kiedy wszystko się zacznie.
Przełknęłam ogromny kęs mięsa jaki miałam w ustach, zaciskając palce wokół widelca. Temat ten był dla mnie drażliwy. Mówili o tym wszystkim tak, jakbym rzeczywiście miała zostać w tym bezpiecznym miejscu. Chyba nie wierzyli w moje możliwości.
- Wszystko okay? - szepnęła do mnie Isabelle, tak aby nikt oprócz niej nie zwrócił uwagi na moje rozkojarzenie.
- Tak - włożyłam sobie do ust kolejną porcję jedzenie, omal jej nie wypluwając. Smakowała jak tektura. Chociaż przed sekundą było wyśmienite.
- Wszystko okay - potwierdziłam, odkładając sztućce.
Przesiedziałam resztę kolacji w napięciu i milczeniu. Nie byłam w stanie nawet pożegnać gości. Pod pretekstem złego samopoczucia, zamknęłam się w łazience, do uzyskania pewności, że nikogo już nie ma.
Miało to jednak swoją złą stronę. Nie pożegnałam się z Jace'm. Każdy wrócił do swojego domu, włącznie z moimi przyjaciółmi.
Wychodząc z toalety, natknęłam się na Isabelle, która szła do sypialni.
- Już poszli. Spokojnie - uśmiechnęła się słabo, zamykając za sobą drzwi od pokoju.
Przeczesując palcami włosy, wróciłam do mojego - tymczasowo - pokoju, rzucając się na łóżko. Było miękkie, ale zdecydowanie za duże, puste i zimne. Brakowało mi wspólnego spania z Jace'm. Wtedy nawet wąska, jednoosobowa kanapa, byłaby idealnym miejscem do spania. Bo musielibyśmy być bliżej siebie.
Teraz, byliśmy dalej niż mogłabym pomyśleć.
Zaczęłam ściągać z siebie jeansy, następnie czarne body i skaretki. Pomyślałam, że ciepły prysznic, po całym stresującym dniu, dobrze mi zrobi. Stojąc pod prysznicem, wpatrywałam się w spływającą po kafelkach wodę, znikającą w brodziku. Działała ona na mnie jak balsam, kojący naprężone ciało. Czułam, że siedzę tam wieczność, co w końcu zmusiło mnie do wyjścia i owinięcia się grubym ręcznikiem.
W pokoju ubrałam się w czystą koszulę nocną i luźne bokserki, wślizgując się pod kołdrę, tworząc z niej kokon.
Zamknęłam oczy, wsłuchując się w tykanie zegara, które z czasem mnie uśpiło.
- Clary?
Zamrugałam, kiedy któryś już raz usłyszałam swoje imię. Rozchyliłam szerzej powieki, aby ujrzec pochylającego się nade mną Jace'a. Uśmiechnął się delikatnie, opierając się na łokciach, po obu stronach mojej głowy.
- Wybacz, że cię obudziłem.
- Która jest.. - spojrzałam na budzik i kiedy ujrzałam drugą w nocy, posłałam mu niedowierzające spojrzenie.
- Ups? - zrobił minę niewiniątka, pochylając się bardziej - Spójrz. Dwie minuty po drugiej. Czekałem aż siedemnaście minut, aby właśnie o tej cię obudzić.
- Jesteś taki tandetny - zaśmiałam się cicho, podnosząc się lekko, aż nasze usta się zetknęły. Jace natychmiast pogłębił pocałunek, zwalając na mnie cały swój ciężar. Owijając nogi wokół jego pasa, wplotłam też palce w miękkie, puszyste włosy. On odwdzięczył się wsunięciem dłoni pod moją koszulkę, zahaczając palcami o rąbek moich bokserek.
- Hej - westchnęłam, kiedy przesunął się ustami na moją szyję - Zaczekaj.
Spojrzał na mnie, lekko niezadowolony, ale odsunęłam go od siebie, siadając.
- Nie odzywałeś się do mnie przez cały wieczór, a teraz..
- Byłem trochę.. Zły, że przyszli moi rodzice - starał się to argumentować, ale wahał się. Wyczułam to w jego głosie.
- Nie udawaj.
- Clary..
Wstałam, odwracając się do niego z krzyżowanymi rękoma na piersi.
- Powiedz mi. Okay? Bądź ze mną szczery.
Przewrócił oczami, również wstając. Nie poruszyłam się, kiedy zbliżył się do mnie, kładąc dłonie na moich biodrach.
- Po prostu.. Przemyślałem kilka spraw i..
- Chcesz ze mną zerwać? - palnęłam, wystraszona początkiem jego słów.
- Co? Nie! Na Anioła, nie - zmarszczył brwi, a ja zamknęłam rozluźniona powieki.
- Przypominałem sobie dni, kiedy się pojawiłaś w Instytucie. Mała, ruda, śliczna dziewczyna, która tak strasznie mnie intrygowała - szepnął, całując otwartymi ustami moją szyję. Uśmiechnęłam się lekko, ujmując jego twarz w dłonie - To, jak się w tobie stopniowo zakochiwałem. I byłem zazdrosny o Toma - przyznał, co wywołało u mnie motyle w brzuchu.
- Byłeś? - zachichotałam, muskając o siebie nasze usta.
- Tak trochę - ujął moje dłonie - Tak trochę bardzo - wzruszył ramionami, oblizując moją dolną wargę.
- I dzisiaj przemyślałem to wszystko.. Chciałem - szeptał między naszymi pocałunkami, które - niech będzie - tym razem ja pogłębiałam i uniemożliwiałam rozmowę.
- Poczekaj, Clary - szepnął, odsuwając się o kilkanaście centymetrów. Zmarszczyłam brwi, ponieważ ton jego głosu był poważny. W mojej głowie zaczęły krążyć myśli, że jest na mnie zły, ale nie byłam w stanie zgadnąć o co.
Ale on tylko westchnął, upadając na kolana, trzymając w dalszym ciągu moje dłonie. Wpatrywałam się w jego złociste oczy, kiedy uniósł jeden kącik ust, wykrzywiając je w uśmiechu.
- Clarisso Adele Morgenstern. Jesteś dla mnie najważniejsza. Kocham cię. I pragnę cię również chronić, nie ważne jak wielkiego poświęcenia by to wymagało. Jeśli to przeżyjemy.. Czy sprawisz mi ten zaszczyt.. I wyjdziesz za mnie?
Moje serce zamarło. a ja chyba zapomniałam o oddychaniu. Poczułam, jak zaczynają piec mnie oczy, a oszołomiony wyraz twarzy nie znikał.
"Wyjdziesz za mnie?"
Zdołałam zmusić mięśnie mojej twarzy do pracy, by w końcu móc się uśmiechnąć. Wywołało to ulgę z jego strony, bo wypuścił lekko drżący oddech, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Pociągnęłam go do góry, zderzając ze sobą nasze ciała. Widziałam swoje odbicie w lśniących tęczówkach, w których igrały iskry wesołości.
Uwolniłam łzy, które spłynęły w dół po moim policzku, spadając swobodnie na obojczyk. Nie mogłam wydusić ani słowa. Zamiast tego kiwnęłam energicznie głową, obejmując go wokół szyi.
- Tak - wyszeptałam w końcu dla pewności, kiedy on złączył nas do namiętnego pocałunku.
Ciągle się uśmiechałam, błądząc rękoma po jego plecach.
- Tak. Tak, tak, tak, tak - słowa wypływały ze mnie jak z maszyny. Blondyn chwycił mnie jedną dłonią pod kolana, drugą na plecach, podnosząc i obrócił nas kilka razy wokół własnej osi.
- Kocham Cię - szepnął, ciągle trzymając mnie w ramionach. Przycisnęłam do siebie nasze czoła, zastanawiając się, czy moje serce za chwilę nie wyskoczy na wierzch.
- Kocham Cię - odpowiedziałam, ostatecznie rozpływając się w jego ramionach.
Dziękuję za liczne komentarze :* Jesteście cudowni <3
Jeśli chodzi o nowe postacie, zapraszam do zakładki Bohaterowie :)
Jeśli czytasz mojego bloga, zostaw po sobie jakiś ślad.
32. Wszystkie historie są prawdziwe.
Luna
- Sądzisz, że się pogodzili?
Will podniósł wzrok znad książki, uśmiechając się delikatnie.
- Sądzę, że tak.
Od wczorajszego wieczoru nie widziałam już ani Jace'a, ani Clary. Miałam ogromną nadzieję, że kiedy tu przyjdą, to przyjdą razem, trzymając się za ręce i śmiejąc się.
Kartkowałam właśnie księgę z Runami, kiedy Will szukał czegoś na referat, zadany przez Hodge'a. Biblioteka wydawała się bardziej opustoszała niż zwykle. Isabelle spędzała dużo czasu z Simonem, odkąd Maryse pozwoliła mu pozostać w Instytucie. Alec z kolei wychodził gdzieś na niemal cały dzień, ale nikomu się nie zwierzał. Nikt nie śmiał się go nawet pytać. Ale mogłam się założyć, że każdego to interesowało.
- Wiesz co, mam dość. Sądziłem że historia Kręgu to łatwy temat, ale jak widać, przeliczyłem się.
- Pomóc ci? - spytałam, podnosząc się ze swojego miejsca, aby usiąść na jego kolanach.
- Z chęcią - cmoknął mnie w policzek, obejmując w talii - Możesz nawet napisać całe wypracowanie.
- Co to, to nie - zachichotałam, przewracając szybko kartki Księgi Historii Nephilim. Zmarszczyłam brwi, kiedy zobaczyłam, że rozdział na temat Kręgu miał tylko kilkanaście stron. Jak ktoś miał napisać referat, o liczbie jeszcze większej?
- Trzeba poszukać innej księgi - mruknęłam, zamykając tą przed nami.
- Gdzie? To jedyna jaka jest.
- Nie w dziale ksiąg zakazanych - uśmiechnęłam się, patrząc na niego przez ramię.
Kelly
Kroczyliśmy we dwójkę ciemnym korytarzem, aż dotarliśmy do podziemi. Hol oświetlały pochodnie, z których Sebastian zabrał jedną, kiedy skręcaliśmy w coraz to węższe korytarze, które wypełniały lochy.
- Co zamierzasz? - spytałam, kiedy chłopak pchnął duże, drewniane drzwi.
- Wojna bez żołnierzy nie istnieje, prawda?
Zmarszczyłam brwi, kiedy moim oczom ukazał się w końcu grupa niemal trzystu osób.
Jak on do cholery zdążył zebrać aż tylu?
Towarzysząc boku Sebastiana, podeszłam bliżej do Łowców, którzy mieli spuszczone głowy.
- Kim oni są?
- Kiedyś byli posłuszni mojemu ojcu. Obiecał im coś.. Ważnego i cennego. Tyle że nie wywiązał się z umowy.
- Więc ty postanowiłeś to zrobić? - spytałam, zbliżyłam się o krok do jednego z Mrocznych, kiedy on podniósł wzrok. Wzdrygnęłam się, bo jego oczy były czarne. Nie same tęczówki. Całe gałki. Niczym nicość.
- Tak. Wiem, czego oni chcą. Potrafię im to dać.
- A.. Czego konkretnie chcą? - spojrzałam na niego, przez co uśmiech pojawił się na jego przystojnej twarzy.
- Clary.
Luna
- Jesteś szalona - szepnął Will, kiedy przesuwałam po kolei księgi z zakazanego działu.
- Kochasz to - zaśmiałam się, wodząc palcem po kolejnych tytułach.
W jednej sekundzie obrócił mnie do siebie, popychając na półki.
- Nie, jedynie znoszę - po czym złączył ze sobą nasze usta. Objęłam go wokół szyi, kiedy chwycił moje biodra, podrzucając mną do góry.
- Ej - pisnęłam, w tym samym momencie, kiedy z półki spadło kilka książek.
- Cholera - syknął, odsuwając się ode mnie. Ja natomiast dostałam ataku śmiechu, kompletnie niekontrolowanego - Mogłabyś mi pomóc? - starał się przybrać poważny ton, ale nie udało mu się pohamować cichego śmiechu.
Pochyliłam się, żeby móc podnieść kilka ksiąg, kiedy jedna wyślizgnęła mi się z dłoni, co wywołało u mnie jeszcze gorszy śmiech. Upadłam na tyłek, chowając twarz w dłoniach.
- Luna - westchnął zniecierpliwiony Will, ale to w cale nie pomogło.
- Wybacz - zdołałam wydusić, ale to chyba było na tyle.
- Luna, przestań. Zobacz.
Odsłoniłam oczy, na jego poważny ton. Kucał, trzymając na kolanach otwartą księgę. Przysunęłam się do niego, zaglądając przez ramię.
- No co?
- Spójrz - wskazał na starą fotografię, na której była dwójka młodych ludzi. Chłopak, może w wieku Willa, w bojowym stroju, obejmujący dziewczynę, zadziwiająco podobną do Clary.
- To Valentine i Jocelyn - stwierdziłam, kiedy mój oddech już się uspokoił.
- Ona jest w ciąży - przesunął palec na brzuch rudowłosej.
- Will, jestem ciekawa, skąd się wzięła Clary - przewróciłam oczami, czując się jak uświadamiająca małe dziecko.
- Spójrz na rok - obrócił fotografię, ukazując datę - 1996 rok. Mamy 2014. Clary ma 16 lat. Więc urodziła się w 1998.
Zamrugałam kilkakrotnie, wyrywając mu zdjęcie.
- Poza tym, wokół nie ma ani trochę śniegu. Clary, narodziła się w grudniu.
- Więc Jocelyn.. - zaczęłam, czując jak krew odpływa mi z twarzy.
- Była w ciąży, zanim urodziła Clary.
Spojrzałam na niego - był tak samo zszokowany. Dotknęłam delikatnie jego ramienia, szukając odpowiednich słów.
- Jeśli.. Cokolwiek się stało.. Zdecydowanie będzie cokolwiek o tym wiedzieć..
- Będą, Luna - poprawił mnie Will - Nasi rodzice. Maryse. Hodge. Cały Krąg.
Zamknęłam księgę, po czym schowałam zgiętą na pół fotografię do kieszeni jeansów.
- Trzeba powiedzieć Clary. Przecież to..
Przerwał mi dźwięk tłuczonego szkła i trzepot skrzydeł. Popatrzeliśmy na siebie, w ciągu sekundy rzucając się do biegu. Starałam się nie wpadać na regały, co okazało się trudniejsze, przy chęci szybkiego dowiedzenia się, co zaszło.
- O Boże - szepnęłam, zakrywając usta dłonią. Will mnie dogonił, raptownie zatrzymując się krok przede mną.
Był o krok bliżej niż ja, białych, potężnych skrzydeł, które trzymały się na kawałku żywego mięsa i ludzkiej skóry. Machały jeszcze chwilę, chcąc jakby się uwolnić, ale z każdą sekundą opadały z sił, aż w końcu rozłożyły się na posadzce, w kałuży krwi. Chciałam podejść, ale Will zatrzymał mnie gestem ręki.
- Nie zbliżaj się do.. Tego.
- Will, popatrz - pokazałam drżącą ręką na przywiązany skrawek papieru do skrzydeł.
Chłopak zrobił krok do przodu, wyciągając niepewnie dłoń. Kiedy chwycił dwoma palcami kartkę, szybkim ruchem wyciągnął ją, znów się cofając.
- Co tu jest napisane? - zajrzałam mu przez ramię, chcąc coś rozczytać.
Wszyscy ludzie są potworami. Trzeba tylko rozróżnić je na te, za które warto umierać, a które własnoręcznie zgładzić.
Erchomai.
Nadchodzę.
J. C. M.
- J. C. M? - szepnęłam, przerażona treścią listu - Co to znaczy?
- Nie znam tych inicjałów - wydukał Will, wodząc palcem po jeszcze świeżym, czerwonym atramencie - Cholera..
- Co?
- To krew - wyszeptał, unosząc palec.
Objęłam jego ramię, jakby mogło to mnie uchronić przed wszystkim. Poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy.
Erchomai.
Nadchodzę.
- Trzeba porozmawiać z Maryse.
Clary
- Już? - spytałam, lekko zniecierpliwiona.
- Tak!
Przewróciłam oczami, uśmiechając się szeroko. Z Jace'm było gorzej niż z niejedną dziewczyną, jesli chodzi o poranne wypielęgnowanie się od włosów po ubiór.
Z rękoma skrzyżowanymi na piersi i nogami w kostkach, opierałam się o ścianę w jego sypialni, kiedy wyszedł zza drzwi szafy, poprawiając kołnierz jeansowej kurtki.
- Czy ty przed chwilą nie miałeś na sobie czarnej bluzy? - spytałam, wskazując na jego ciuchy.
- Kochanie - westchnął - Są ci, którzy prezentują się perfekcyjnie i ci, którzy muszą tych perfekcyjnych doganiać.
- I ty mam rozumieć, zaliczasz się do prezentujących się perfekcyjnie?
- Nie - pokręcił głową uśmiechając się. Objął mnie w talii, przyciągając do siebie - To ty się do tych zaliczasz. Ja muszę spinać tyłek i jakoś cię doganiać.
Wybuchnęłam śmiechem, całując go prosto w usta. Był takim kompletnym idiotą, przysięgam.
- Hej - westchnęłam, kiedy próbował odpiąć pierwsze guziki mojej koszuli.
Niezadowolony odsunął się ode mnie, całując na odchodne w czoło.
- Niech ci będzie. Śniadanie?
Kiwnęłam energicznie głową, chwytając jego dłoń. Otworzył drzwi, puszczając mnie przodem na półciemny korytarz. Kiedy nie było słońca, naprawdę wpadało tu słabe światło. Trzymając się za ręcę szliśmy w milczeniu przez hol, kiedy nieoczekiwanie wpadli na nas Will i Luna. Oboje byli.. W szoku. Zdyszani, wpatrywali się w nas wystraszonym wzrokiem.
- Co się stało? - podeszłam do Luny, dotykając jej policzka.
- M-my.. Szukamy Maryse..
- Luna, co się dzieje?
- Pomóżcie nam znaleźć Maryse, wtedy wszystko się wyjaśni!
Zamarłam, odrywając dłoń od jej twarzy. Luna rzadko kiedy podnosiła głos. Jeśli już, to tylko, kiedy była naprawdę wystraszona lub zła.
- W porządku - odparłam, wyglądając na głębie korytarza - Powinna być w swoim pokoju. A.. Luna, co tu masz? - spytałam, wskazując na skrawek papieru. Podała mi to drżącą ręką, ledwo utrzymując ją w powietrzu. Wzięłam od niej kartkę, rozkładając i szybko obleciałam wzrokiem krótki tekst.
Wytrzeszczyłam oczy, kiedy rozpoznałam słowa Jonathana.
I trzy ostatnie litery.
J. C. M.
Jonathan. Morgenstern.
Ale "C"?
Nadchodzę.
- Musimy iść do Maryse - przyznałam, od razu ruszając się z miejsca.
Wiedziałam, że mamy mało czasu. Znałam plan Jonathana.
Wiedziałam, jakie mogą czekać nas skutki. Tylko nie oni.
- Clary, czy ty coś wiesz? - głos Luny był bliski niemal płaczu. Czułam ukłucie w sercu, ale nie mogłam im na razie niczego powiedzieć.
- Niedługo i wy będziecie - szepnęłam, kiedy dotarliśmy przed gabinet pani Lightwood. Pchnęłam drzwi, wpadając do środka. Kobieta siedziała przy biurku, zajęta pisaniem czegoś, co całkowicie mnie nie interesowało.
Kiedy wszyscy po kolei wtargnęliśmy do środka, podniosła wzrok, uśmiechając się lekko.
- O co chodzi?
- O to - mruknęłam, kładąc agresywnie skrawek papieru przed jej nos. Zmarszczyła brwi, zaczynając czytać. Nie trzeba było więcej niż sekunda, aby jej wyraz twarzy zrobił się podobny jak nasz.
- Skąd to macie?
- Byliśmy w bibliotece. Usłyszeliśmy nagle. Tłuczenie szkła - Luna starała się złapać oddech, co szło jej z trudem - Wtedy okno było rozbite, a na podłodze leżały..
- Skrzydła Anioła - dokończył za nią Will, co wywołało u mnie wstrząs. Nic nie mówili o skrzydłach Anioła.
Maryse wytrzeszczyła oczy, podnosząc się na równe nogi.
- To poważna sprawa. Trzeba wezwać Clave i..
- Maryse, przestań! - wrzasnęłam, nie mogąc już wytrzymać dłużej. Nie mogłam tego już dłużej ciągnąć. Nie, kiedy oni byli narażeni - Obie dobrze wiemy, że to inicjały mojego brata!
Trójka moich przyjaciół wciągnęła ze świstem powietrze, ale kobieta została niewzruszona. Po prostu lekko zaskoczona, że o tym wiem.
- Clary - zaczęła spokojnie, złączając swoje dłonie - Skąd ty..
- Bo może każde problemy, jakie mnie napotykały, miały jeden powód. Jonathan - warknęłam, prostując się - On zniszczył rezydencję. On mnie porwał. I.. - przerwałam, na myśl o bliźnie i jej skutkach - To wszystko on! Chciał, abym do niego dołączyła. Żebym stanęła u jego boku, jako królowa jego nowego królestwa! Dał mi wybór! On.. - poczułam jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu, ale strąciłam ją - Powiedział, że zabije każdego, jeśli nie zgodzę się do niego dołączyć. Że nastanie wojna, którą ja wywołam!
Cisza, jaka panowała, była najgorszymi kilkoma sekundami mojego życia. Miałam wrażenie, że Maryse zaraz zacznie płakać. Oczy miała szkliste, a oddech ewidentnie drżący.
- Clary - westchnęła w końcu - Jonathan. Nie. Żyje - oddzielała każdy wyraz, między każdym łapiąc oddech - Umarł, po narodzinach.
- Nie - syknęłam - Byłam tam. On więzi naszego ojca. Valentine, wszystko potwierdził.
Pani Lightwood przymknęła oczy, opadając na krzesło. Nagle stała się wyczerpana, blada i wystraszona.
- To niemożliwe - pokręciła głową - Jonathan Christopher zmarł. To przecież..
- Jonathan Christopher? - zmarszczyłam brwi, na drugie imię brata.
- To pełne imię twojego brata.
- Zaraz.. Ty masz brata?! - pisnęła w końcu Luna, ale puściłam jej pytanie mimo uszu - Znaczy, widzieliśmy zdjęcie twojej mamy z 1996 roku. Była w ciąży. Tylko nie wiedziałam, że ty..
- Zdjęcie mojej mamy? - to mnie zainteresowało.
- W starej księdze, w rozdziale o Kręgu.
- Luna, byliście w dziale ksiąg zakazanych? - Maryse wstała, kładąc dłonie na biodrach.
- Nie to jest teraz ważne - machnęłam dłonią - Co wiesz o Jonathanie. Czemu on jest taki.. No.. - nie potrafiłam elegandzcko ubrać tego w słowa - Czemu on jest..
- Demonem?
Znowu cisza. Każdy wpatrywał się w kobietę, jak w jakiś nieokreślony cud. Skrzyżowała ramiona na piersi, zaczynając krążyć po pokoju.
- Krąg był czymś, co miało na celu walkę z tymi, którzy łamią prawo. Nie, według zasad Clave. Bo nie wszyscy Podziemni łamali prawo. A zależało nam na tych, co tylko to robią. Wszystko wydawało się w porządku - westchnęła, stając przed obrazem, gdzie byli wszyscy członkowie Kręgu - Ja poznałam Roberta. Valentine Jocelyn. Celiene Stephana. Zdawało się, że nie niemożliwe jest, aby była wspanialsza grupa. Do czasu.
Odwróciła się do nas, ale wpatrywała się w coś nad nami.
- Valentine, twierdził, że możemy być potężniejsi. Pragnął władzy. Szczególnie, kiedy to nie jego, a Stephana wybraliśmy na przywódcę. Twój ojciec - zwróciła się do mnie - Nie potrafił się z tym pogodzić. Uważał, że nie wybraliśmy jego, bo był słaby. A prawda była taka, że pragnął władzy, a nie dobra innych.
Znowu usiadła, splatając swoje palce na biurku.
- Pewnego dnia, Jocelyn powiadomiła mnie o czynach Morgensterna. O tym, że podał sobie krew
Demona - spojrzała na mnie, ale ja stałam w bezruchu - By móc je przywoływać i nad nimi panować. Ale to również nie wystarczało. Pragnął, aby takich jak on, było więcej. To pragnienie mógł spełnić. Już wtedy, kiedy twoja matka zaszła w ciąże.
- Nie - zakryłam usta dłonią- czując jak silne dłonie Jace'a oblatają mnie w pasie.
- Valentine, podawał jej różne.. Substancje. Jednak z czasem, czuła się gorzej. Stawała się blada, chudła z każdym dniem. Raz dziecko złamało jej jedno żebro - przerwała, aby złapać głęboki oddech
- Kiedy się urodziło, Valentine orzekł, że dziecko zmarło. Ale niewielu z nas mu uwierzyło.
Sądziłam, że dziecko urodziło się Demonem w ludzkiej postaci. Teraz widzę, że moje przypuszczenia były słuszne.
Czułam, jak krew odpływa z mojej twarzy. Jak serce ostatkiem sił wydaje ostatnie uderzenia. Jak oddech staje się trudny, jakbym była pod wodą. Oczy zaczęły mnie piec, a ja musiałam wydąć wargi, aby nie pozwolić im wypłynąć. Jace pogłaskał mnie po głowie, mocniej do siebie przyciskając.
- A ja? - spytałam, łamiącym się głosem - Czemu ja jestem.. Normalna?
- Nie tak do końca normalna - sprostowała Luna.
- Co? - spojrzałam na nią, ale ona wyczekującym wzrokiem, patrzyła na Maryse.
- Jocelyn pragnęła drugiego dziecka. Ale narodziny Jonathana.. Sprawiły, że nie mogła mieć więcej potomstwa. W przeciwnym razie, oznaczało to śmierć zarówno jej jak i dziecka. Valentine co prawda pragnął władzy. Ale jeszcze bardziej, pragnął szczęścia Jocelyn. Zbyt ją kochał - ściszyła ton, jakby zaraz miała powiedzieć coś, co całkowicie mnie załamie. I miała rację.
- Twój ojciec wezwał Anioła. Błagał go o litość dla twojej matki. Razjel dał jej wybór. Ona wybrała ciebie - spojrzała na mnie czule - Oddała życie, byś ty mogła iść dalej. Pozostała jednak w tobie większa dawka krwi Anioła, bardzo potężna. Niebiańska moc, mająca zdolność nawet uzdrowić umierającego. Ogień, dający światło wszystkim. Jednak nie wszytko, mogło iść idealnie. Tylko ta energia, trzyma cię przy życiu. A właśnie tej energii, pragnie twój brat. Jedynym sposobem na posiadanie jej i nie dopuszczenie do twojej śmierci, jest szybka przemiana, zanim twoje serce przestanie bić.
- Przemiana?
- W Demona. Wampira. Wilkołaka. Cokolwiek. W coś, co odcięłoby cię od dawnego żyia, a przyłączyło do nowego.
- Czyli chcesz powiedzieć - zaczęłam po chwili namysłu - Że jestem.. Kolejnym, cholernym eksperymentem?
- Nie - pokręciła głową - Cudem. Cudem, Clary. Nikt dotąd nie uzyskał takiej łaski Anioła. Jesteś bliższa Razjelowi, niż którykolwiek inny Nephilim.
Nie chciałam bić bliższa żadnemu pieprzonemu Aniołowi. Chciałam być normalna. Zwyczajna. Jak każdy inny Łowca.
- Nie dołączę do niego - szepnęłam - Nie zrobię tego. Nie mogę..
- Wiem - przerwała mi Maryse.
- Ale.. To oznacza wojnę..
- Do której dojdzie - dokończyła, chwytając w dłonie papier - Trzeba to dostarczyć do Konsula. Mamy niewiele czasu.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytał Jace, kiedy wyszliśmy z gabinetu Maryse. Kobieta była w trakcie pisania ognistej wiadomości do Clave, z poinformowaniem o nadchodzącym niebezpieczeństwu.
- Co ci miałam powiedzieć? - wyrzuciłam ręce do góry - Hej Jace. jak mija ci dzień? A wiesz, że moim oprawcą był mój własny brat, o którym właśnie się dowiedziałam? Powiedział też, że jeśli nie stanę u jego boku, pomorduje wszystkich wokół. A tak przy okazji, to co na śniadanie?
- Nie bądź śmieszna - prychnął - Zostawiałaś wszystko dla siebie! Nie pytałem o nic, bo sądziłem że nie jesteś w stanie o tym rozmawiać!
- Jak widać, byłam w stanie! - wrzasnęłam, wplatając agresywnie palce we własne włosy.
- Clary, zareagowalibyśmy od razu! Teraz..
- Wszyscy mogą zginąć przeze mnie! Wiem!
- Nie to chciałem powiedzieć - obniżył ton, robiąc krok w moją stronę - Teraz może nam się nie udać cię obronić.
- Nie możecie walczyć - zaprotestowałam - Nie pozwolę wam..
- Clary, będę cię bronił, choćbym nie wiem w jaki sposób.
- Jace..
Przerwał mi, złączając ze sobą nasze usta. Nie był to w żaden sposób brutalny, czy namiętny pocałunek. Tylko.. Powiedziałabym, niewinny. Pocieszający. Mający na celu ukazać, że jest przy mnie, że mogę mieć pewność bezpieczeństwa.
- Nigdy cię nie zostawię, tak? Jesteś dla mnie zbyt ważna. Nie mogę stać bezczynnie i patrzeć, jak inni walczą, a ja stoję i nic nie mogę zrobić.
- Jace.. Proszę, nie..
- Zaufaj mi, okay? - spytał, po czym pocałował mnie w czoło.
Kiwnęłam niepewnie głową, przytulając się do niego. Chciałam jeszcze go przekonać. Zatrzymać. Jakby to w ogóle miało sens.
***
- Dzisiaj.. Jest zebranie Clave.
Spojrzałam na Lunę, która leniwie mieszała łyżką swoją porcję płatków.
- Wiem.
- Boisz się?
- Wojny?
Kiwnęła głową, spuszczając wzrok.
Czy się bałam? Tak. Może nie samej wojny. Tylko tego, ile ofriar ze sobą zabierze.
Najgorsze było jednak to, że każdy, bez względu na swoją decyzję, musiał brać udział w wojnie. Jeśli tylko skończył odpowiedni wiek. I jeśli był zdrowy.
- Tak - szepnęłam, zaciskając palce wokół kubka z herbatą.
Wczorajszego dnia, Maryse uzyskała niemal natychmiastową odpowiedź. Konsul Jia Penelhow, która okazała się być ciotką Kelly, nakazała natychmiastowe przeniesienie mieszkańców każdego Instytutu do Idrysu, który był pod barierą ochronną. Cały wieczór spędziłam na opróżnianiu szafy i komody, podobnie jak każdy.
- Jak sądzisz, gdzie nas przydzielą?
- Przydzielą?
- Radni przydzielają cię do jednej z grup. Albo tej walczącej, lub tej, gdzie pomagasz ewakuować ludzi.
- Nie wiem - odparłam, lekko zdezorientowana. Nie wiedziałam, że później przydzielają nas do konkretnych grup.
- Chciałabym walczyć. Być blisko Willa. Nie wiem co się stanie, jeśli trafimy do innych frakcji.
- Nie wyobrażam sobie, nie stać u boku Jace'a, kiedy to wszystko się zacznie.
Z listu dowiedziałam się również, że "Clarissa Morgenstern, zostanie bezpiecznie ukryta, aby nikt nie mógł jej znaleźć". Co oznaczało NIE BIORĘ UDZIAŁU w całym tym cholernym ataku.
- Będziesz bezpieczniejsza, kiedy zostaniesz w ukryciu. Sophie ma nałożyć czar kryjący. To ma powstrzymać Jonathana.
To i tak nie miało znaczenia. To wojna była moja. Moja i mojego brata. Powinnam w niej uczestniczyć. A tymczasem, Konsul postanowiła mnie ukryć, jak bezbronne zwierzę.
Świetnie.
- Wszystko w porządku? - spytała, wyciągając do mnie dłoń. Ujęłam ją, uśmiechając się lekko.
- Tak.
- Jesteś jakaś blada - zmarszczyła brwi, gładząc moje kostki kciukiem.
- To nic takiego. Jestem.. Tochę zmęczona.
Spotkanie Clave zaczynało się za półtorej godziny, a ja byłam kompletnie bez życia. Zmęczona i tak słaba, że zbierało mnie na mdłości.
- Jesteś pewna, że chcesz iść na naradę?
- Tak - odparłam, pewnym i stanowczym tonem - Chcę tam być.
- Luna? Clary?
W drzwiach od jadalni stała Isabelle, ubrana w strój bojowy. Długie włosy uczesała w koński ogon, rezygnując z makijażu.
- Ruszamy. Tata otwiera portal.
Odsunęłyśmy od siebie nietknięte śniadania, wstając z miejsc. Zabrałam swoją kurtkę z krzesła, biorac blondynkę pod rękę.
Każdy już stał przed tworzonym portalem. Brakowało tylko Toma i Jace'a, którzy zapewne byli już po drugiej stronie.
Żałowałam, że blondyn na mnie nie poczekał. Chciałam jak Luna Willa, wziąć za rękę, i przejść razem.
Zostałam jednak zdana na parę z Maryse.
- Gotowa? - spytała kobieta, uśmiechając się blado.
Will i Luna zniknęli w niebieskim świetle, podobnie jak Alec i Isabelle.
- Tak - mruknęłam, chwytając jej dłoń, po czym obie rzuciłyśmy się w przejście.
Wylądowałam na własnych nogach, trzymając dłoń pani Lightwood w silnym uścisku. Wokół stali Robert z chłopakami, Luną i Isabelle.
Zmarszczyłam brwi, czując że czegoś brakuje.
- Chodźcie. Zaraz się zacznie.
Podeszłam do Jace, zdążając się jeszcze chwilę z nim przytulić. Ponad ramieniem chłopaka, dostrzegłam Toma. Złapałam z nim na chwilę kontakt wzrokowy, ale odwrócił głowę, ruszając za Robertem.
Czułam się źle z tym, że oddalaliśmy się od siebie. Brakowało mi go. Był moim.. Przyjacielem.
- Chodź - szepnął mi do ucha Jace, ujmując moją dłoń. Była ciepła, a dotyk kojący. Pozwoliłam zaciągnąć się do Sali Anioła, która zapełniona była Nocnymi Łowcami. Po środku sali, stały cztery krzesła i jeden tron, w którym siedziała wysoka kobieta, z gęstymi, ciemnymi włosami i bladą cerą.
- Konsul. Jia Penelhow - powiedział JAce, kiedy zajmowaliśmy swoje miejsca.
- Penelhow? - zamrugałam, rozpoznając nazwosko Kelly.
- Ciotka Kelly. Nie przepadają za sobą.
Rozejrzałam się dookoła, orientując się, czego - a raczej kogo - brakowało.
- Jace, gdzie jest Kelly?
Blondyn również się rozejrzał, marszcząc lekko brwi.
- Nie mam pojęcia..
- Proszę o spokój - wysoki, kobiecy głos przerwał gwarę.
Jia Penelhow, stała kilka kroków bliżej niż radni, z ciągnącą się za nią długą, ciemnozieloną szatą.
Zaczęła krążyć wokół kręgu, jakie rzucały promienie słońca, z podniesionym na wszystkich wzrokiem.
- Wszyscy doskonale wiemy, z jakiego powodu tu jesteśmy. Nadciąga wojna. Wróg, może napaść na nas w każdej chwili. W każdej liczbie żołnierzy. Musimy być gotowi na nagły atak.
Cisza, jaka panowała, była nie do zniesienia. Ściskałam dłoń Jace'a, modląc się, aby był on przydzielony do grupy, pomagającej w ewakuacji. Moje serce bije ekstremalnie szybko. Lub niemożliwość odliczania uderzeń spowodowane jest, że po prostu zamarło.
- Wywołam nazwisko oraz dopowiem do niego. Do armii, czy wolontariatu.
Długa lista, jaką trzymała w dłoni, sięgała niemal do ziemi. Przejechała wzrokiem po kilku
pierwszych linijkach, znów patrząc na zebranych.
- Nazwiska podzielone są na mieszkańców poszczególnych Instytutów. Rozpoczynamy od Instytutu Paryskiego..
Przez kilka kolejnych nazwisk, bawiłam się nerwowo palcami ukochanego. Starał się wyglądać na opanowanego, ale czułam, że jest spięty.
- Luna Wayland. Wolontariat.
Spojrzałam na przyjaciółkę, która wyglądała na wstrząśniętą. Wyczekiwała nazwiska Willa. Zamknęłam oczy, wyczekując na najgorsze.
- Will Blackwood. Armia.
Doszedł mnie głośny, drżący oddech, jaki wydobyła z siebie moja przyjaciółka. Stłumiony szloch, zapewne wyszedł z zakrycia dłoią ust.
- Alexander Lightwood. Armia. Isabelle Lightwood. Wolontariat.
- Co?! - pisnęła brunetka, ale brat i ojciec ją uciszyli.
- Tom Arrow. Jonathan Herondale.
Wstrzymałam oddech, czując jak łzy napływają do moich oczu. Tylko jedno słowo, mogło sprawić, że wypłynęłyby na wierzch, po moich policzkach.
- Armia.
Dalsze nazwiska już mnie nie obchodziły. Czułam, jak ciepło opuszcza moje ciało. Jak zaczyna brakować mi tchu.
Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
- Clary - Jace potrząsnął moim ramieniem, ale odepchnęłam jego dłoń, gwałtownie podnosząc się z miejsca. Nie mogłam tu dłużej siedzieć. Rzuciłam się do biegu, przeciskając między siedzącymi.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi, pozwalając uwolnić silny szloch.
Kelly
- Nephilim są znani z tego, że będą walczyć.
- Wiem - uśmiechnął się złośliwie chłopak, pierając się o barierkę dużego balkonu - Są strasznie honorowi. Szczególnie twoi przyjaciele.
Prychnęłam, przewracając oczami.
- Trudno ich nazwać przyjaciółmi.
- Niedługo, będziesz ich nazywać podwładnymi - obiecał, wskazując brodę na widok odległego Alicante.
- Kiedy zamierzasz dokonać ataku?
- Znienacka - odparł, spoglądając na mnie - Jesteś gotowa, walczyć przeciwko nim?
Odwróciłam się do niego, kładąc dłoń na jego umięśnionym ramieniu.
- Oni byli przeciwko mnie cały czas. Teraz, pora na odwet.
Clary
Wyczekiwałam na schodach do budynku. Stwierdziłam, żeświeże powietrze dobrze mi zrobi oraz, że osuszy moje łzy.
Podskoczyłam, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Po koeli zaczęli wychodzić zapewne już ci, którzy wiedzieli do jakiej grupy zostali przydzieleni. Przyciągnęłam kolana pod brodę, oplatając nogi rękoma.
- Clary?
Podniosłam wzrok, na stojącą nade mną Isabelle. Była blada i zła, ale przede wszystkim zmęczona.
- Szukaliśmy cię.
- Nie byłam w stanie tam siedzieć - wzruszyłam ramionami, przeczesując włosy palcami.
- Wracamy do domu - powiedziała, wyciągając do mnie dłoń - Zostaniesz u nas.
Pozwoliłam się podnieść i zaciągnąć do środka, gdzie czekali już wszyscy. Widziałam po każdym z osobna, że jest zaniepokojony. Dostrzegłam, że Maryse powstrzymuje łzy. W końcu dwójka jej dzieci, będą uczestniczyć w wojnie. W tym tylko siedemnastoletni syn w armii.
Puściłam dłoń Izzy, zastępując ją dłonią Jace'a. Nie zerknął na mnie. Nie chciał pewnie, żebym odgadła jego stan. Ścisnęłam tylko palce, mogąc już tylko modlić się o to, by było lepiej.
Rezydencja Lightwoodów wyglądem przypominała moją. Duża, urządzona w wiktoriańskim stylu.
Nasze bagaże stały w korytarzu. Oprócz moich, które zapewne zostały przeniesione do jednej z sypialni.
- Musimy wracać - Luna chwyciła swoją walizkę i torbę podróżną, zwracając się do Willa - Odprowadzisz mnie?
Kiwnął głową, zabierając swoje rzeczy. Widziałam delikatne napięcie, między nim a Luną. Rozumiałam jej ból. Nie mogła przy nim być. Tak jak ja z Jace'm.
- Dobranoc - nagle blondyn pojawił się obok mnie, przyciągając nas do siebie.
- Dobranoc - szepnęłam smutno, kiedy pocałował mnie w policzek, potem w kącik ust.
Przerzucił swój plecak przez jedno ramię, trzymając go za rączkę, dwoma palcami. Kiedy trójka naszych przyjaciół była już przy wyjściu, pomachałam im na odchodne, zanim drzwi nie oddzieliły nas od siebie.
- Hej - usłyszałam za sobą głos, w momencie jak ciepła dłoń, dotknęła mojego ramienia. Odwróciłam się, wpadając na Toma.
- Och, hej.
- To co. W końcu prawdziwa zabawa. Mroczni, to nie przypadkowe demony - starał się całą sprawę obrócić w żart, ale oboje wiedzieliśmy, że jest to nierealne.
- Ja będę bezczynnie siedzieć, kiedy wy będziecie narażać swoje życie. Faktycznie, prawdziwa
zabawa - spuściłam głowę, odgradzając nas kurtyną moich włosów.
- Ej - odgarnął je, chwytając mój podbródek - Ja chcę to zrobić. Jeśli to jedyny sposób, aby cię chronić...
Przerwał, kiedy wpatrywałam się w niego, zapewne szklistymi oczami. Westchnął, gładząc moje ramiona.
- Nie patrz tak na mnie. Nic mi nie będzie. Weź to.. Za trenig, podczas którego ty musisz siedzieć w bibliotece i pisać referat.
Zaśmiałam się cicho, ale nastrój nie udzielił się na długo.
- Wszyscy wrócimy, tak? I wszystko skończy się dobrze. Jak w tych opowieściach dla dzieci - wzniósł oczy ku niebu - Wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie. Dobro wygra ze złem.
- To nie jest bajka, Tom - wydukałam - Tu nic nie skończy się dobrze. Nie ma księżniczek, smoków i wróżek, które wszystko by naprawiły.
- Są. Tylko musisz inaczej na wszystko spojrzeć - pogładził mój policzek, po którym spłynęła łza - Przede mną, stoi prawdziwa księżniczka. Dla niej, będę walczył z demonami, które są istnym odzwierciedleniem złych smoków. A wróżki.. Cóż - wzruszył ramieniem - Fearie?
Przewróciłam oczami, znów rzucając mu poważne spojrzenie. Uśmiechnął się tylko, szepcząc.
- Wszystkie te historie, nie wzięły się znikąd. Wszystkie historie są prawdziwe.
Pocałował mnie w czoło, przyciągając mnie do siebie bliżej. Oparłam policzek o jego pierś, kiedy westchnął w moje włosy.
- Będzie dobrze, Clary.
Zacisnęłam powieki, czując jak moje serce rozpada się na kawałki.
Przestałam wierzyć w te słowa. Już nic nie miało prawa być dobrze.
Tak bardzo dłużej niż zwykle. Może to dlatego, że miały to być dwa rozdziały, ale połączyłam je w jeden XD Mam nadzieję, że się podoba.
Cóż, powiem tyle - mam gotową następną notkę. Ale chciałabym widzieć waszą aktywność :) Jeśli dzisiaj będzie tak przynajmniej dwanaście komentarzy, dodam dzisiaj następny post :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)