Clary
- Teraz kuchnia?! Jesteście okropni! Nie żeby coś, ale ja tutaj codziennie robię sobie żarcie!
W drzwiach stała - przypadek? - Isabelle. Miała rozpuszczone i potargane włosy, różowy, puchowy szlafrok oraz czarne kapcie.
Chciałam odepchnąć od siebie Jace'a, ale on dalej trzymał moją talię i udo.
- Izz, po co ci sztylet?
Dziewczyna wyciągnęła dłoń z bronią i zmarszczyła brwi.
- Och Jace, przecież to normalne że w środku nocy gdzie jest zupełnie cicho ktoś tłucze szkło.
Zerknęłam na szklankę za nami. Woda kapała już na podłogę.
Zarumieniona spuściłam głowę, zasłaniając ją włosami. Jace oparł o nią brodę, złączając swoje palce na moich plecach.
Mój żołądek WCALE NIE wykonał w tym momencie koziołka.
- Ja na twoje wyczucie czasu nie narzekam.
Mogłabym przysiąc, że w tym momencie przewróciła oczami.
- To nie ja wybieram sobie nietypowe miejsca do okazywania uczuć, Jace. Zresztą - westchnęła - Róbcie co chcecie. Tylko błagam... Z umiarem.
Miałam ochotę walnąć głową o ścianę.
Jace cały czas mnie obejmował, trzymając brodę na mojej głowie, kiedy ja twarz miałam schowaną między jego obojczykami.
- Poszła - wyszeptał mi do ucha, a ciepło jego oddechu, uderzyło w moją skórę. Odsunęłam się odrobinę, ale i tak dalej mnie obejmował.
Czułam jak moje policzki w dalszym stopniu płoną, a w brzuchu mam zniewolone stado motyli.
- Też powinnam - stwierdziłam, kładąc dłonie na jego biodrach. Wydął wargi, robiąc minę szczeniaka, co tylko mnie rozśmieszyło. Też się uśmiechnął, cmokając moje usta.
- Jesteś niemożliwa Clarisso Morgenstern.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się szerzej. Zeskoczyłam z blatu i wtedy myślałam że umrę.
- Cholera - syknęłam, chwytając się za kostkę.
Blondyn zmarszczył brwi, pomagając mi się ustabilizować.
Okazało się, że wbiło mi się szkło od zbitej szklanki. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Ej, nie patrz tak na mnie.
- Żartujesz? Mogłeś sobie darować tą szklankę.
- Żeby darować sobie to?
- Niby c.. - przerwał mi, chwytając mnie jedną dłonią pod kolana, drugą na plecy - Ejj - pisnęłam, jak ruszyliśmy przed siebie.
- Wolisz skakać na jednej nodze przez trzy piętra?
Przewróciłam oczami - coś mi się wydaje że to jest moja częsta reakcja na cokolwiek - obejmując jego szyję ramionami. Stopa dalej mnie piekła, ale to było teraz moje najmniejsze zmartwienie. W ciszy pokonywał kolejne stopnie, wpatrując się przed siebie. Skupiałam się na jego pulsie w szyi i ciepłu, promieniujące przez całe moje ciało.
Zatrzymał się na chwilę, żeby mnie podrzucić do góry, ponieważ trochę się obsunęłam. Wyszło to tak, że twarz miałam trzy razy bliżej niż poprzednio. Oddychał w moje ramię, dopóki nie zatrzymaliśmy się przed moją sypialnią.
- Uhm, dzięki - mruknęłam, kiedy mnie odstawił. Otworzyłam drzwi, kuśtykając do środka.
Zamknął je i dopiero po sekundzie do mnie dotarło, że właśnie jesteśmy sami. W moim pokoju. SAMI.
Cholera.
Na jednej nodze dotarłam do szafki, sięgając po stelę. Już miałam narysować sobie Iratze, kiedy chwycił mój nadgarstek.
- Poczekaj.
- Co?
- Najpierw trzeba wyjąć szkło. Inaczej zostanie ci pod skórą.
Zadrżałam, na myśl o grzebaniu w otwartej ranie. Ale nie miałam wyjścia. Usiadłam na brzegu wanny, podczas gdy Jace zapalił światło uklęknął przede mną.
Ujął znów moją kostkę, przyciągając do siebie. Syknął na widok rany.
- Nie pomagasz - jęknęłam, zasłaniając oczy dłonią.
- Nie jest najgorzej.
Kilka minut spędziłam siedząc w łazience, z niecierpliwością czekając aż Jace pozbędzie się wszystkich malutkich odłamków szkła.
Poczułam ulgę, kiedy lekkie pieczenie steli zakończyło cały zabieg. Malutki znak Iratze widniał na wewnętrznej stronie stopy, tuż obok malutkiej, prawie że niewidocznej blizny.
- Dziękuję - powiedziałam, sięgając po jego dłoń. Zaskoczony najpierw nie zareagował, ale w końcu zacisnął swoją dłoń wokół moich palców. Pomasował delikatnie kciukiem moje kostki, przyglądając się naszym złączonym dłoniom.
Na moment znów siedziałam w oranżerii.
- Jace?
- Tak?
Wstałam, dzięki czemu - ciągle trzymając się za ręce - staliśmy w odległości kilku centymetrów.
- Jestem śpiąca - wypaliłam niepewnie. Kiwnął głową, ale nie puścił mojej ręki. Zaczął się cofać, nie odrywając ode mnie wzroku. Zgasiłam światło w łazience, omal nie wpadając na wystającą nóżkę komody.
W końcu dotknęłam kolanami o materac, siadając.
Jace nie puścił mojej dłoni.
Zdecydowałam się zadać pytanie, zupełnie do mnie nie podobne.
- Zostajesz?
Zmrużył lekko oczy, przechylając głowę. Starał się pozostać poważny, ale uśmiech błądził na jego ustach.
- Czy to ty przed chwilą mi wygarnęłaś, że całuję dziewczynę, której praktycznie nie znam?
- Nie pochlebiaj sobie - uderzyłam go lekko w brzuch - Tylko się pytam.
Proszę, zostań.
- Jak tak bardzo chcesz, Aniołku.
Aniołku
aniołku
aniołku
aniołku.
- Tylko ja śpię po lewej stronie - ostrzegłam, pakując się na poduszki. Zaśmiał się, zajmując drugą połowę łóżka.
- Dobrze się składa, bo ja śpię po prawej.
Leżeliśmy przez chwilę obok siebie, ledwie dotykając się ramionami. Wpatrywanie się w sufit zdawało się trwać wieczność. Kiedy czułam, że długo nie wytrzymam z otwartymi oczami, oparłam głowę o ramię Jace'a, czując jak się napina.
- Co ty robisz?
Zamarłam, na ostry ton jego głosu.
- Nie, nic. Przepraszam.
Odsunęłam się najdalej jak mogłam, zwijając w kłębek. Biorąc głęboki wdech, zatrzymałam drżenie głosu i łzy.
Przecież niczym nie jesteście, Clary.
Zamknęłam oczy, z bijącymi się myślami w mojej głowie. I prawie dostałam zawału, kiedy poczułam jak łóżko obok mnie się ugina.
Czy on idzie sobie?
Och...
Jak bardzo się myliłam. Jego jedna ręka spoczęła na mojej talii, podczas gdy druga wślizgnęła się pod moją szyję. Czułam materiał jego miękkich dresów, kiedy jedną nogę schował między moje obie.
Jace. Przytulił. Mnie. Na. Łyżeczki.
Czułam jego słodki zapach. Podobnie jak Tom - chłopiec, tylko inna woda kolońska.
Czułam jak pociera swój policzek o moje włosy, po czym odetchnął głęboko, zasypiając.
Ja jeszcze długo nie mogłam spać.
Siedziałam w kuchni na wysokim krześle, przysłuchując się rozmowie Isabelle i Toma. Dziewczyna nawet nie spojrzała na mnie dziwnie po wczorajszym spotkaniu. Jakby nic się nie wydarzyło. Bo może to było - jeśli chodzi o Jace'a - normalne?
Mieszałam właśnie łyżką w misce z płatkami, kiedy do kuchni wszedł on. Zdążył się ewidentnie umyć i przebrać. Miał na sobie ciemne jeansy i szarą bluzę przez głowę.
Mrugnął do mnie, ale nie raczyłam nawet się uśmiechnąć.
Kiedy obudziłam się rano - to było dziesięć przed SZÓSTĄ - już go nie było.
"On.. On był z wieloma dziewczynami. Dla niego, to zabawa"
Zastanawiałam się, czy kiedy zorientował się że śpię to po prostu wyszedł, czy dopiero jak się obudził.
Zmarszczył brwi, wyciągając z lodówki jajka i sok pomarańczowy. Zajął się robieniem sobie śniadania, kiedy moją uwagę od niego, odwrócił Tom.
- Masz plany na dzisiaj?
Zdziwiona odsunęłam miskę, przełykając ostatnią porcję płatków.
- Hm, chyba nie. A co?
- Nie poszłabyś na spacer?
Przygryzłam wargę, ukradkiem zerkając na Jace'a. Nie wydawał się być zainteresowany tym, o czym rozmawialiśmy.
- Cóż...
- Hej wszystkim!
Kelly zgrabnym krokiem wparowała do pokoju, od razu podchodząc do Jace'a. Jak gdyby nikogo nie było pocałowała jego szyję, szepcząc coś do ucha.
Moje ręce domagały się zaplątać w jej kudły i uderzyć o ścianę.
- Tak - dokończyłam, zwracając się do Toma - Ale coś konkretnego?
- Sądzę, że Java Jones to już żadna atrakcja. Proponuje improwizacje.
Zaśmiałam się, nachylając w jego stronę.
Skoro Jace miał Kelly.
Ja mogłam mieć Toma.
Zaraz, co?
- Zgoda.
- No to nie wiem co jeszcze tu robisz - nakręcił na palec kosmyk moich włosów - Za godzinę przy wyjściu?
Kiwnęłam głową i zeskoczyłam z miejsca, wychodząc z brunetem z kuchni. Nie miałam siły obejrzeć się żeby sprawdzić, czy Jace zrobi to samo.
W sypialni panował okropny bałagan, ale w końcu udało mi się znaleźć stosowne ubranie. Wybrałam szarą sukienkę z grubego materiału, z rękawami do łokci i rozszerzonym dołem do połowy ud. Do tego czarne rajstopy i zwyczajne do kostki buty na koturnie.
Tom czekał już w holu, przyglądając się swoim paznokciom. Przewróciłam oczami, stając obok niego.
- Szukasz skazy w ideale? - spytałam, wskazując na jego wypielęgnowane dłonie. To śmieszne - jak wojownik, może mieć zadbane dłonie?
- A może na coś natrafię?
Zaśmiałam się, wciągając kurtkę na ramiona. Tym razem zabrałam szalik i rękawiczki.
Tom otworzył drzwi, puszczając mnie przodem. Powitał mnie chłodny wiatr, owiewający moją szyję. Cóż, chyba ten szalik niewiele mi da. Wsunęłam kaptur na głowę, odwracając się do mojego towarzysza.
- No więc?
- Co, więc?
- Gdzie idziemy?
- Hm - westchnął, owijając ramię wokół mojej szyi. Wyobrażałam sobie, jak to wygląda dla zwykłych przechodni.
- Znasz Starbucks?
Zmarszczyłam nos, kręcąc głową.
- W takim razie, idziemy tam.
- Okay.
- Okay.
Zachichotałam, chowając dłonie do kieszeni kurtki.
Dopiero teraz zorientowałam się, że delikatnie prószy śnieg. Delikatnie pokrył gałęzie i ławki, odbijając światło lampek i latarni.
Idą święta.
Pierwszy raz spędzę je poza domem. Zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać. Ojciec sam, otoczony jedynie służącymi, którzy tylko za pozwoleniem mają prawo się odezwać. Oprócz Dorothei, która nie obawia się gniewu Morgensterna.
Skręciliśmy w ulicę, która zachwycała dekoracjami, zarówno w środku sklepów jak i na zewnątrz. Z daleka zauważyłam logo Starbucksa.
Zatrzymaliśmy się przed wejściem, szukając przez szybę wolnego miejsca.
- Hm, trochę tłoczno - stwierdził Tom, zakładając swój kaptur. Płatki śniegu osadzały się na jego włosach i ugh- to było takie urocze.
- Może po prostu weźmy coś na wynos? - zaproponowałam.
- W sumie.. Nie jest specjalnie zimno. Okay, co chcesz?
- Latte i... Muffinkę waniliową?
- To poczekaj na mnie - powiedział, czochrając mój kaptur, a przy okazji włosy. Kiwnęłam głową, kiedy zniknął wewnątrz knajpy.
Rzeczywiście, nie było zimno. Para z moich ust ledwie wydostawała się na zewnątrz. Spojrzałam w dół, aby zobaczyć że na moich rudych lokach też spoczywał śnieg, kręcąc je jeszcze bardziej. Strzepałam go, rozglądając się wokół.
Każdy kto mnie mijał, miał słuchawkę przy uchu. Każdy się śpieszył.
Przyziemni.
Ważniejsze jest wszystko inne, niż czas dla kogoś, kogo się kocha.
Nawet matka, co prowadziła córkę za rękę, rozmawiała przez telefon, co trzecie słowo pośpieszając dziecko. Które tylko patrzyło się na nią ze strachem w oczach i bólem.
Nagle po plecach przeszedł mnie dreszcz a moje nozdrza rozszerzyły się na kwaskowaty zapach.
Demon.
Ale tutaj?
Obróciłam się dookoła, starając się kogoś namierzyć. To bez sensu, Mógł, lub mogła być wszędzie. To mogła być zarówno staruszka z wózkiem, biznesmen jak i bezdomny czy uliczni grajkowie.
Nabrałam jednak większej pewności, kiedy mój wzrok padł na postać stojącą w cieniu zaułku. Kaptur zasłonił jej twarz, ale nie dłonie.
Które miały szpony, zamiast paznokci.
Wzięłam głęboki oddech, zerkając w stronę Toma. Dalej stał w kolejce. A ja nie mogłam czekać. Ukradkiem sięgnęłam po sztylet w wewnętrznej części mojej kurtki, ruszając w stronę zaułku.
Tom
- Znasz Starbucks?
Zmarszczyła uroczo swój malutki nos, kręcąc głową.
- W takim razie, idziemy tam.
- Okay - odpowiedziała.
- Okay.
Zachichotała uroczo, a dźwięk jej delikatnego głosu, wywołał dziwne uczucie w moim brzuchu.
Ona cała była urocza. Sam fakt, że pozwoliła mi trzymać ramię wokół jej szyi, był wręcz niewyobrażalny.
Mogłaby uchodzić za potomka fearie. Jej zielone oczy lśniły jak gwiazdy, a obraz jej z włosami obsypanymi śniegiem, przebijał każdy cud.
Ona, była małym cudem.
Co?
Myślałem że coś mnie rozsadzi, kiedy Isabelle opowiedziała mi o ich "małej rzeczy" w kuchni.
Jace;owi zawsze było mało.
Też uwielbiałem otoczenie dziewczyn.
Być z każdą na chwilę.
Pobawić się.
Pod tym względem byłem z Jace'm podobny.
Ale nie ona. Nie Clary.
Moje rozmyślenia zniknęły, kiedy dotarliśmy przed Starbucksa. Każdy stolik był zajęty. Ugh, serio?
- Hm, trochę tłoczno - stwierdziłem, zakładając kaptur.
- Może po prostu weźmy coś na wynos? - spytała.
- W sumie.. Nie jest specjalnie zimno. Okay, co chcesz?
- Latte i... Muffinkę waniliową?
- To poczekaj na mnie - powiedziałem i nie mogąc się powstrzymać, poczochrałem jej kaptur, przez co też włosy.
Kiedy wszedłem do środka, powitało mnie ciepło i zapach kawy. Trochę się zeszło, zanim przyszła kolej na mnie. Zamówiłem latte i muffinkę Clary, dobierając do tego Mocha i ciastko dla siebie.
Na wynos chwyciłem zapakowanie jedzenie, wracając na zewnątrz. Ale jej nie było.
- Clary?
Clary
Dotarłam do zaułku, ale postać zniknęła, Zanurzyłam się w cieniu, wyciągając sztylet spod kurtki.
Drobnymi krokami zbliżałam się do końca, kiedy doszedł mnie cichy syk zza pleców.
Odwróciłam się gwałtownie, stojąc tylko kilka metrów od niego.
Był wysoki, z jakieś dwa metry - co halo, ja mam tak z 16... centymetrów. Miał czarne szpony wyrastające z palców, potargane ciemne włosy i oszpeconą twarz. Wydawał okropny odór a jaskrawa żółć oczu przyprawiała o dreszcze.
- Czego chcesz? - warknęłam.
Zbliżył się o krok, ja o tyle samo się cofnęłam.
- Co?
- Ach, tak cudowna krew... Ach jakbym chciał... Ale nie wolno...
Zacisnęłam palce na rączce sztyletu, kiedy on nagle przeistoczył się w.... Psa? Ale bez sierści. Z jednym okiem. I był mojego wzrostu.
- Pan zabronił... - charkot wydobył się z jego gardła.
- Kto? Kim jest twój pan?!
- Rzeź niewiniątek... A aniołek był tutaj...
- O czym ty mówisz? - szepnęłam, wytrzeszczając oczy.
- Valentine nie powiedział... Zapłacił... Wszyscy zapłacili...
Zamarłam, czując jak moje serce się zapada. Upadłam na kolana przed potworem, a w oczach zbierały mi się łzy.
Nie zważałam na to, że w każdej sekundzie może mnie zabić. Nic nie liczyło się dla mnie w tamtym momencie.
"Rzeź niewiniątek"
"Valentine nie powiedział. Zapłacił"
"Wszyscy zapłacili"
- Dorothea - szepnęłam wstrząśnięta, kiedy bestia się zamachnęła. Zamknęłam oczy, zaciskając powieki.
Ale... Nic. Zamrugałam, wciągając ze świstem powietrze. Demon leżał na piersi, z wbitym w plecy mieczem.
Kilka metrów dalej stał Tom. Trzymał w jednej dłoni papierową torbę ze Starbucksa, drugą miał wyciągnięta, przed rzuceniem miecza.
Podniosłam się na chwiejnych nogach, podchodząc do niego. Upuściłam sztylet, przytulając się do bruneta.
- Wszystko w porządku? - pogłaskał moje włosy w uspokajającym geście. Kiwnęłam niepewnie głową, spoglądając na demona.
- Co się stało, Clary?
- J-ja.. Nie wiem - wybuchnęłam płaczem, chowając twarz mokrą od łez w zagłębieniu jego szyi. Przytulił mnie tylko tak mocno, że brakowało mi tchu.
Ale tego właśnie potrzebowałam.
------------------------------
W drodze powrotnej do Instytutu, żadne z nas się nie odezwało. Nie miałam po prostu siły na rozmowę. Co dopiero na szczegółowe wyjaśnienia.
W głowie miałam tylko obraz sytuacji z zaułku i słowa demona.
"Rzeź niewiniątek... A aniołek był tutaj"
"Zapłacił. Wszyscy zapłacili"
Czemu on mnie nazywał Aniołkiem?
Za co zapłacili. Czego mój ojciec nie powiedział.
Kiedy weszliśmy do środka i byliśmy prawie na schodach, zatrzymałam się raptownie. Z racji że Tom obejmował mnie ramieniem, zrobił to samo.
- Co się dzieje.
- Rezydencja - mój wzrok musiał być wstrząśnięty.
- Co "rezydencja"?
- Muszę iść do domu - rzuciłam, biegnąć w stronę zbrojowni.
- Clary - chwycił moją dłoń - Nie możesz. Trzeba powiedzieć Lightwood'om.
- Nie! Nie możemy! Muszę przenieść się do Idrysu!
- Jeśli powiesz mi co się stało, pójdę z tobą!
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, starając się ubrać wszystko w jedną całość.
- Demon nazwał mnie Aniołkiem. Powiedział coś o rzeźni niewiniątek, a "Aniołek był tutaj"... Tom, on powiedział że ojciec zapłacił za to, że nie powiedział czegoś. Że wszyscy zapłacili!
- Cl...
- Chciał mnie zabić. Chciał mojej krwi. Ale ktoś, kogo nazwał panem, zabronił mu.
- Chciał się na ciebie rzucić!
- Ale miał najpewniej rozkaz dostarczyć mnie żywą!
Westchnął, przeczesując włosy palcami.
- Dobrze. Ale.. Idę z tobą Clary. Nie wybaczę sobie, jak coś ci się tam stanie.
Ujęłam jego dłoń, patrząc mu w oczy.
- Dobrze.
- Weź to - polecił, podając mi dwa sztylety, dłuższy miecz, bicz i dwie stele. Schowałam wszystko do paska na broń, który luźno zwisał na moich biodrach - I to.
Dał mi kamień z Runą światła, pomimo że miałam swój. Wcześniej byliśmy szybko i dyskretnie przebrać się w stroje bojowe i zabrać peleryny.
W zbrojowni zatrzymaliśmy się na chwilę, po najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz pozostała najtrudniejsza rzecz.
Otworzyć portal.
Każdy mógł wejść i nas zatrzymać lub zdążyć wskoczyć za nami. Musieliśmy działać szybko.
- Jakieś miejsce, gdzie mało kto zagląda?
Po chwili namyślania się, złapał moje ramię.
- Strych.
Z pewną ręką, przytknęłam końcówkę steli do drewnianej ściany, kreśląc znak otwierający portal. Po sekundzie pomieszczenie wypełniło niebieskie światło.
Chwyciłam Toma za rękę, koncentrując się na obrazie Idrysu i mojego domu.
- Gotowy?
Zacisnął mocniej palce na moich kostkach.
- Prowadź, Clarisso.
Wskoczyliśmy do portalu, zostawiając za sobą Instytut,
- AU! - krzyknęłam, kiedy wylądowałam na twardej ziemi. Wstałam, otrzepując się z trawy.
- Tom?
- Tutaj - mruknął, dźwigając się na nogi. Podeszłam do niego.
- Wszystko w porządku?
- Tak.
Kiwnęłam głową, wyciągając sztylet zza paska. Księżyc świecił na tyle mocno, że bez problemu widziałam dróżkę. Było cicho.
Za cicho.
- Dlaczego nie wylądowaliśmy w moim pokoju? - spytałam, lekko się rumieniąc na te słowa. Tom chyba nie wyczuł żadnego podtekstu, bo twarz miał poważną.
- Clary...
- Tak?
- Spójrz - pokazał na coś, co było tuż za wzgórzem.
- Na c.. - przerwałam, kiedy ujrzałam dom. Mój dom. W ruinach.
- NIE! - wrzasnęłam, rzucając się do biegu.
- Clary!
Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Miecz uderzał o moje udo, Włosy wpadały do oczu. Potykałam się o kamienie i gałęzie.
W końcu stałam przed wyważoną bramą. Znak Morgensternów stopił się od ognia.
- Nie - powtórzyłam, tym razem ciszej.
- Clary - Tom momentalnie stał obok mnie. Również zaniemówił za ruiny rezydencji.
- To niemożliwe. Wszystko było chronione. Kto to zrobił. Wszystko doszczętnie zni...
Wtedy pomyślałam o jednym, najbardziej chronionym miejscu.
- Mama.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę grobu. Wśród cegieł i popiołów, był grób. Zdjęcie oderwano, kwiaty spalono. Połowę nagrobku oderwano.
Upadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach. Nie wiedząc już co mam zrobić, zaczęłam płakać.
Dlaczego? O co w tym wszystkim chodziło?
Mój przyjaciel chwilę zaraz kucał obok mnie, starając się mnie uspokoić.
- Clary... Shh.. Nie płacz.
Pokręciłam głową, zatykając buzię, zatrzymując szloch.
- CLARY?!
Raptownie się odwróciłam.
Dorothea. Była brudna, rozczochrana, ale żywa.
Wstałam na nogi, chcąc do niej podejść.
- NIE! UCIEKAJ STĄD! UCIEKAJ DO CHOLERY!
Zatrzymałam się zszokowana. Ona nigdy nie przeklinała.
- Dorot...
- Nie jesteś tu bezpieczna, Clary! Musisz uciekać!
- Czemu? - chciałam zrobić krok do przodu, ale Tom mnie powstrzymał.
- On cię szuka. Nie możesz mu dać się złapać!
- Kto? Dorothea, kto?!
- T...
Wrzasnęłam, kiedy strzała przebiła jej pierś. Oniemiała spojrzała w dół, na rosnącą plamę krwi. Upadła, uderzając głową o gruz.
- NIEEE!
- Clary, uciekamy! - ponaglił Tom, ciągnąc mnie do tyły. Wyrywałam się i szarpałam.
- Nie! Nie! Dorotheaaaa!
Objął mnie ramionami, uniemożliwiając wymachiwanie rękoma. Uległa pod jego siłą, poddałam się. Łzy ciekły po mojej twarzy jak wodospad.
Dom.
Dorothea.
Byliśmy już przy samej bramie, kiedy Tom prawie zawył z bólu.
- Co się... Tom!
Okazało się, że on też oberwał strzałą. Blisko serca. Ale nie centralnie.
Cholera.
Obejrzałam się, ale nikogo nie widziałam. Na skale szybko utworzyłam portal, pomagając dźwignąć się Tomowi.
- Przepraszam Tom - załkałam, wskakując z nim do portalu. Mogłabym przysiąc, że zanim zniknęliśmy, usłyszałam głośny ryk.
Wylądowaliśmy na podłodze, w głównym Holu Instytutu. Ciągle płakałam, ale nie wiedziałam już czy z bólu, strachu, straty, czy poczucia winy.
Podniosłam się na łokciu, wpatrując się w rannego.
- Tom - szepnęłam, dotykając jego twarzy - Wybacz...
- Nic mi nie jest - wykrztusił, a z ust wypłynęła mu krew. Wystraszona narysowałam mu Iratze, nie do końca pewna, czy coś mu to da.
- Tom, wytrzymaj - błagałam, czując jak sama powoli tracę przytomność - Proszę. Proszę, Tom...
Upadłam na plecy, zmęczona wszystkim. Powieki same mi się zamykały. Zdołałam tylko chwycić Toma za rękę i jeszcze raz go przeprosić i błagać żeby dał radę.
I tylko jeden głos upewnił mnie, że jesteśmy bezpieczni.
- Boże! Co się stało?
super:) ciekawi mnie ktorego wy bierze clary:) czekam niecierpliwie na nastepna czesc :) pozdrawiam http://daryaniola1234.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń..........................................................Brak tchu, brak słów !!!! Rozdział... Aż się nie da opisać ! Fantastyczny ? Cudowny ? Nieziemski ? To za mało powiedziane...
OdpowiedzUsuńKiedy NEXT ! Błagam, nie rób mi tego i daj szybko next !!!!
Boże rozdział genialny. Zapiera dech w piersiach. Kim jest ten gościu?
OdpowiedzUsuńDodaj szybko NEXT!!!! błagam!!!
O jejku!! Tom ma żyć! *_*
OdpowiedzUsuńNiech Clary go nie zrani :/
Czekam na next
jak na razie nie mam zamiaru uśmiercać nikogo z młodych Nephilim :)
UsuńWoooow!!! Czekałam na ten rozdział juz od wczoraj i stwierdzam że jest niesamowity. Jace i Clary są tacy oh. Tylko co będzie z Tomem?? nie myślałas nad tym żeby wydać książkę bo w takim wypadku będę pierwsza w kolejce żeby ją kupić :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny :)
Tess
cóż do pisarki mi daleko... może się to rozwinie, mam nadzieję :) chciałabym, ale każdy czegoś chce XD
UsuńEeee tam wcale nie tak daleko :)
UsuńBędę trzymać kciuki :)
Tess
Genialny rozdział !!! OMG no po prostu bomba <3 dołączam się do prośby o następny rozdział !! Zazdroszczę pomysłów :) I życzę weny oraz serdecznie pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNie komentowałem wcześniejszych rozdziałów, lecz ten postanowiłam skomentować. Cudo, po prostu. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie. Ciekawa jestem kogo wybierze Clary, Jace jest troche wkurzający, chyba wolę już Toma. Tak więc zabieram się za kolejne rozdziały. :D
OdpowiedzUsuń