środa, 31 grudnia 2014
16. Brak skrzydeł nie skreśla cię z bycia Aniołem.
Clary
Moje serce zamarło.
Tom.
Jace.
- O Boże - szepnęłam, nie mogąc wydusić z siebie dosłownie nic więcej. Luna pochwyciła mój nadgarstek, odkładając księgę na półkę.
- Szybko - ponagliła, ciągnąc mnie za sobą.
W skrzydle szpitalnym lądujesz tylko, jeśli zostałeś poważniej zraniony. A Tom i Jace, praktycznie są zawsze tylko "draśnięci". Wieść, że obaj wylądowali w skrzydle chorych, nie niosła ze sobą nic dobrego.
Potykałam się już o własne stopy, ledwo nadążając za Luną. Przed samymi drzwiami dopadła nas Isabelle.
Nie widziałam jej takiej - takiej wystraszonej i przejętej.
- Luna, gdzie Hodge?!
Brunetka chwyciła dziewczynę za ramiona, potrząsając nią. Bałam się, że za chwilę zrobi jej krzywdę.
- Uspokój się - odparła spokojnie młoda Wayland, dotykając jej policzka - Izzy, pójdę po niego, tak? Uspokój się - powtórzyła, rzucając się do ponownego biegu. W tamtym momencie to ja, uczepiłam się Izzy, mocno zaniepokojona.
- Co się stało?
- Oni.. Byli w kościele..
- Napadli ich w kościele?! Kto? Księża?! - prychnęłam zniecierpliwiona.
- Byli tam.. - szepnęła drżącym głosem - Mroczni.
Zmarszczyłam brwi, czując jak pionowo kreska tworzy się na moim czole.
- To było znienacka. Nie byli w stanie.. Zareagować.. Jace, on.. Obronił Toma i.. - przerwała, aby nie wybuchnąć płaczem. Widać, że się hamowała.
Po co?
Ale nie zawracałam sobie tym głowy. Ominęłam ją, wpadając do sali. Na dwóch sąsiednich łóżkach leżeli obaj - Tom i Jace. Szybkim krokiem pokonałam odległość między nami, ale w tym momencie, przy łóżku blondyna, usiadła Kelly. Zatrzymałam się raptownie, starając się opanować.
Co za..
Suka.
Ups...
Przysunęłam sobie krzesło, siadając przy Tomie. Miał lekko podrapaną twarz, ramiona i dwie blizny na piersi, ale poza tym, wszystko wyglądało dobrze. Nie mogłam ocenić stanu Jace'a, bo - oczywiście.
- Tom - szepnęłam, dotykając jego policzka. Zamrugał, uśmiechając się blado.
- O, Clary.. Hej.. - skrzywił się, kiedy starał się podnieść głos.
- Shhh.. - pogładziłam palcami drobne zadrapania na szczęce. Odprężył się pod moim dotykiem, oddychając płytko.
- W co wyście się wpakowali?
***
Minuty, podczas których Hodge badał chłopaków i dopierał odpowiednie dawki leków, zdawały się trwać w nieskończoność. Maryse była roztrzęsiona tą całą sytuacją. Ale nie tylko ona. Każdy z nas.
Kilkoro z nas wróciło na chwilę do pokoi aby móc chociaż się przebrać. Na skutek tego zostałam na korytarzu, dzieląc ławkę z Alekiem.
Wpatrywałam się w ścianę przede mną, z skrzyżowanymi na piersi rękoma. Ile to mogło trwać?
- Wyluzuj, Tom wyjdzie za góra dwa dni.
Kiwnęłam głową, szczerze uradowana tą wiadomością. Ale nawet ta radość, w jednej czwartej nie był w stanie mierzyć się z niepokojem o..
- A Jace? Co z nim?
Westchnął, chowając twarz w dłoniach, opierając się łokciami o uda. Był potwornie przemęczony i zdenerwowany.
- Nie wiem. Zakrył Toma, kiedy jeden z Mrocznych wypuścił strzałę - moje serce w tamtym momencie się zatrzymało - Dostał w pierś. Hodge mówi, że nie drasnęło w najmniejszym stopniu serca, ani innego narządu. Ale i tak..
Przysunęłam się do niego, sięgając po jego dłoń. Była zimna.
- On wyjdzie z tego. Musi.
Uśmiechnął się niepewnie, obejmując mnie ramieniem. Było to takie.. Braterskie. Jakby zamiast mnie, siedziała tu Izzy.
- Musi - przytaknął, przyciskając policzek do moich włosów.
***
- Clary?
Lekko zaspana spojrzałam na stojącą nad nami Maryse. Miała na sobie długą, czarną spódnicę i ciemnoczerwony sweter. Cienie pod jej oczami wskazywały zarwaną noc i smutek.
- Tak?
- Proszę, pozwól ze mną.
Odsunęłam od siebie Aleca, wstając na niestabilnych nogach. Odrętwiałe kolana uniemożliwiały mi szybki chód, ale na szczęście pani Lightwood nie dawała mi powodu, abym miała problem aby dotrzymać jej kroku.
- O co chodzi? - spytałam zdziwiona, kiedy Maryse wciąż milczała.
- Wiesz, co się wydarzyło Jace'owi i Tomowi?
Przełknęłam ślinę, niezbyt zadowolona z tego tematu.
- Wiem.
- W kościele mieliśmy schowany niezwykle potrzebny materiał. Kiedy dostali się tam, napadli na nich Mroczni. Spytali ich, gdzie Valentine ukrywa skarb. Clary - spojrzała na mnie wyczekująco - Nie wiesz, o jaki "skarb" im chodziło?
Skąd miałam wiedzieć? W końcu, byli w Idrysie, w moim.. Niegdyś domu. Na pewno czegoś szukali.
- Wiem tylko, że jest to coś, czego na pewno nie było u nas w rezydencji. Doszczętnie ją zniszczyli. Jeśli mój ojciec gdzieś to ukrył, to poza Idrysem. Tylko tego jestem pewna.
- W porządku - przycisnęła palce do skroni, marszcząc brwi - Dobrze. Wybacz, musiałam zapytać. Nie chcę, żeby to przytrafiło się jeszcze komukolwiek z was. A teraz, możesz wrócić.
Kiwnęłam głową, niepewnie wracając do korytarza, gdzie w dalszym ciągu siedział Alec. Głowa już mu uciekała, a co chwilę nasłuchiwałam jego ciche pochrapywanie.
- Al. Alec - potrząsnęłam jego ramieniem, aż w końcu na mnie spojrzał - Idź się prześpij.
Przeciągnął się, odsłaniając pasek bladego brzucha. Kości mu strzykały, mięśnie ramion napięły się.
- Zostanę - obiecałam, wskazując na drzwi - Odpocznij. Wyglądasz okropnie.
- Nie pomagasz - mruknął, wstając z miejsca - Ugh - chwycił się mojego ramienia, łapiąc równowagę. Przemęczenie doprowadziło już do zawrotów głowy. Bez mniejszych protestów zniknął w cieniu korytarza, w momencie kiedy Hodge wyłonił się z sali.
- Och, Clary. Jak dobrze cię widzieć - westchnął ospały - Już z nimi lepiej.
- To znaczy?
- To znaczy, że sami ci powinni powiedzieć, o swoim stanie. Wybacz, ale ledwo stoję na nogach. Muszę odpocząć.
Kiwnął głową na pożegnanie, człapiąc powoli w stronę swojego gabinetu. Zniecierpliwiona wparowałam do pokoju pełnego białych łóżek.
I dlaczego do cholery, Kelly była tu przy nich cały czas?!
Zwalniając tempa podeszłam do Toma, siadając obok niego na materacu.
- Jak się czujesz?
- Nie narzekam - uśmiechnął się. Głos miał lekko zachrypnięty, ale dłonie te same - ciepłe, pokryte Znakami.
- Poważnie, Tom.
- Clary, jesteś naprawdę przewrażliwiona - przewrócił oczami, opierając się wyżej na poduszkach - Jestem dosłownie TYLKO PODRAPANY. Hodge powiedział, że na dobrą sprawę, mogę wyjść już jutro.
Odetchnęłam z ulgą, przykładając sobie jego dłoń do policzka.
- Nie rób mi tego więcej. Bo inaczej sprawię, że następnym razem prędko nie opuścisz tego miejsca.
- Oczywiście - zaśmiał się cicho, ujmując jedną z moich dłoni i pocałował mój nadgarstek. Spojrzałam na Jace'a, nad którym sterczała Kelly. Spał. Poznałam to po cudownie niewinnym wyrazie twarzy i płytkim oddechu.
- Jesteś niemożliwy - mruknęłam, mimo wszystko nie odrywając jego dłoni od policzka - Co z Jace'm?
- Hodge zatamował krwawienie i umieścił na nim trzy Runy Uzupełniające. Jest w porządku. Posiedzi tutaj trochę dłużej, ale nie grozi mu większe niebezpieczeństwo. Jeszcze ci podokucza, nie martw się.
Przygryzłam wargę, siłując się z własnym rumieńcem. Czemu właściwie tak bardzo zależało mi, żeby już mi w pewien sposób "dokuczył"? Boże, jestem totalną idiotką.
- Tak. Czuję że tak.
***
Tak jak Tom powiedział, nazajutrz już mógł wrócić do sypialni i na treningi. Jace - niestety. Musiał odczekać przynajmniej jeszcze dwa dni.
I czekał.
A ja przez te dwa dni go nie odwiedziłam. Czułam się okropnie. Ale nie byłam w stanie towarzyszyć Jace'owi, kiedy była tam młoda Penelhow.
Nie, po prostu nie.
Siedzieliśmy w jadalni, zajmując się obiadem. Luna i Will starali się zainteresować mnie rozmową, ale nie miałam na to ochoty. Na nic nie miałam ochoty. Wszystko było mi obojętne.
Tom próbował mnie zmusić do powiedzenia co się dzieje, ale co miałam powiedzieć? Beznamiętnie grzebałam widelcem w swojej nietkniętej surówce.
Zerknęłam na Kelly, która z dumnie wypiętą piersią rozmawiała z Isabelle i Alekiem. Wzięła do ust kawałek kurczaka, a ja zapragnęłam, żeby tak przypadkiem się nim zadławiła.
Kiedy zauważyła, że patrzę na nią, ułożyła usta w dziubek, przekrzywiając głowę.
Suka.
Czemu ja tak bardzo jej nienawidzę?
- Skończyłam - mruknęłam do przyjaciół, wstając od stołu.
- Nic nie zjadłaś - zauważyła Luna, wskazując na talerz.
- Ugh - warknęłam, czując jak zaczynają piec mnie oczy. Agresywnie wepchnęłam sobie widelec surówki do ust, szybko go przełykając - Zadowolona?
Zmarszczyła brwi, robiąc lekko urażoną minę.
- Clary...
Wymaszerowałam z jadalni, słysząc jak ktoś za mną wstaje. Byłam pewna, że to Tom, albo Luna. Ale tupot obcasów, wyprowadził mnie z błędu. Szczególnie ten wysoki, pełen dźwięku głos.
- Wybierasz się do Jace'a?
Odwróciłam się do Kelly, czując jak zaraz wybuchnę.
- Nie twój interes.
- Jest zmęczony - uśmiechnęła się złośliwie, kładąc swoją dłoń na biodro.
- Twoją obecnością? Nie wątpię - warknęłam, chcąc się odwrócić. Ale momentalnie ona stała obok mnie, trzymając mnie za łokieć.
- Nie pamiętasz, co ci uświa...
- Pamiętam dokładnie - wyrwałam się jej - Czemu nie dajesz mi spokoju, Kelly? Co ja ci zrobiłam?!
- Pojawiłaś się tu? To chyba wystarczający powód - odparła, chłodnym acz spokojnym tonem - Nie pasujesz tu. Wszystko się rozpada. Akurat twoje przybycie, sprawiło że Jace i Tom wylądowali w skrzydle szpitalnym. Poprzednio Tom, omal nie zginął. Przez ciebie.
Podeszła do mnie na tyle blisko, że jej usta były przy moim uchu.
- Krąg rozpadł się przez ciebie. Nawet śmierć twojej matki spowodowana twoją osobą nie ukazuje ci, jak bardzo jesteś beznadziejna?
Zatkało mnie. Serce zapadło tak nisko, że brakowało mi tchu. Łzy już się zbierały, ale nie mogłam jej tego pokazać. Przełknęłam ślinę, czując jak cała się trzęsę.
Robiąc krok do tyłu omal się nie potknęłam. Zostawiłam ją w tyle, przyspieszając z każdym krokiem.
Przesadziła. Ewidentnie.
"Krąg rozpadł się przez ciebie"
Zaczęłam biec, a krew w uszach szumiała jak oszalała.
"Nawet śmierć twojej matki spowodowana twoją osobą nie ukazuje ci, jak bardzo jesteś beznadziejna?"
Szloch wyrwał się z mojego gardła. Zakryłam usta dłonią, bo nawet najmniejszy dźwięk, rozchodził się echem po całym Instytucie.
"Przez ciebie"
Wpadłam z impetem na Jace'a, który wychodził zza rogu głównego korytarza.
Spojrzałam mu w oczy. Nie zdołałam już ukryć emocji i otrzeć łez. Trzymał mnie mocno w ramionach, wpatrując się we mnie.
- Clary.
Chciałam się wyrwać i biec dalej, ale uścisk blondyna był zbyt silny.
- Puść mnie - wysapałam przez kolejne łkania. Nie było sensu udawać - Proszę, Jace...
- Przestań - objął ramię wokół mojej szyi, przyciskając mi głowę do swojej piersi. Najwidoczniej nie przejmował się tym, że zamoczę mu cały granatowy t-shirt.
Pomimo bliskości Jace'a, nie mogłam się uspokoić. Słowa Kelly uderzyły we mnie z siłą, która roztrzaskała moje serce na kawałki.
Tylko dlaczego miała rację?
- To nie ma sensu - wypaliłam, ciągle wylewając z siebie łzy.
- Co, Clary?
- Ja.
Odsunął się, patrząc mi w oczy.
- O czym ty mówisz do cholery?
- Jestem beznadziejna! Wszędzie gdzie się nie pojawię, komuś dzieje się krzywda! Jestem do niczego! Zbędna!
- Co ty pieprzysz Clary? - warknął, chwytając moje ramiona.
- Moje istnienie nie ma sensu, okay?! Jestem zupełnym przypadkiem, który ma tragiczne skutki! Wszystko przeze mnie! Dlaczego nie mogłam być w tym cholernym domu, kiedy go niszczyli?! - wyrwałam się, chcąc wrócić na trzecie piętro, do swojej sypialni, płakać i najlepiej umrzeć.
Byłam na półpiętrze, kiedy Jace pchnął mnie na ścianę, przyciskając swoje ciało do mojego a moje do ściany.
Łapiąc moje biodra, podrzucił mnie do góry, a ja automatycznie owinęłam nogi wokół jego pasa. Był tak blisko. Od tak długiego czasu.
- Dlaczego tak o sobie mówisz, Clary? Czemu, po prostu, czemu?
Łzy cały czas spływały po moim policzku. Otarł je jedną dłonią, później chwytając nią mój podbródek. Nasze języki zderzyły się szybko, spragnione bliskości. Powrócił kolczyk. Cudowny metalowy smak. Słodki oddech. Wrócił Jace.
Stanęłam na własnych nogach, przechylając głowę do pogłębienia pocałunku. Jęknęłam w jego usta, kiedy dłońmi błądził po mojej talii.
Nagle wszystko było w normie. Oddech wrócił do normy, podobnie jak bicie serca i puls. Dłonie przestały się trząść. Rozluźniona oderwałam od siebie nasze usta - były mokre i opuchnięte od pocałunków. Ujął moją twarz w obie dłonie, bacznie mi się przypatrując.
- Nie mów tak. Nigdy.
Pokręciłam głową, zaciskając usta w wąską kreskę.
- Ale to prawda. Jestem.. Niczym.
- Kurwa, Clary - odetchnął głęboko, potrząsając delikatnie moją głową - Nie masz prawa tak mówić. Okay? Nie mogę tego słuchać.
- Więc nie słuchaj. Zresztą, czemu to cię tak drażni?
Zamknął oczy, jakby układał w głowie długą wypowiedź. I chyba to robił.
- Nie jesteś niczym. Niczego nie psujesz. Naprawiasz, Clary. Wprowadziłaś światło. Do Instytutu. Między nas. Do mnie.
Patrzyłam na niego oniemiała, kiedy zmarszczył uroczo brwi. Musnął górną wargą moją dolną,
- Jesteś inna niż wszystkie. Dzielna. Niezastąpiona. Jak Anioł.
- Ja.. - ciężko mi było dobrać słowa. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi - Nie jestem Aniołem, Przypominam ci go? - wzruszyłam ramionami - One są piękne. Mają skrzydła.
- Jesteś piękna, Clary - wyszeptał, znów krótko, acz słodko mnie całując - A brak skrzydeł, nie skreśla cię z bycia Aniołem.
Boże, to była najcudowniejsza rzecz, jaką ktokolwiek mógł mi powiedzieć.
- Ja.. - zamknął oczy, a ja wiedziała, że chce powiedzieć mi coś, co nie jest dla niego łatwe. Położyłam dłonie na jego piersi, czując szybkie i nierównomierne bicie serca. Pocałowałam go, znowu bez języczka. Żeby pokazać, jak bardzo jestem wdzięczna, za to co powiedział. Ale oderwał mnie od siebie, ciągle obejmując twarz dłońmi.
- Clary, ja... Kurwa.. Clary, kocham cię.
Wytrzeszczyłam oczy, a moje serce natychmiast się zatrzymało.
- Co? - spytałam, chociaż doskonale usłyszałam. Ale nie wierzyłam, że to nie był sen.
- Kocham cię - szepnął, głaszcząc kciukami moje policzki.
Wypuściłam z siebie drżący oddech szczęścia, a kolejne łzy, napłynęły do moich oczu, swobodnie spadając w dół. Pierwszy raz. To były łzy, których pragnęłam.
Uśmiechnął się delikatnie, i uroczo całując mnie w nos, wplątując palce w moje włosy. Ja również ujęłam jego twarz, szczęśliwsza niż mogłam pomyśleć.
BADUM! Taki mały prezent!
Za wasze komentarze, życzenia na Nowy Rok i oczywiście - 6446 wyświetleń!
Życzę wam Aniołki, żeby rok 2015 był jeszcze lepszy niż poprzedni. Abyście mieli ochotę wpadać do Miasta Cieni i towarzyszyć naszym bohaterom.
Dziękuję za wasze komentarze:) Za to, że jesteście. Bo to dla was, chce się pisać <3
wtorek, 30 grudnia 2014
15. Pokochałem ją.
Valentine
- Jaka ona jest?
Podniosłem wzrok na Jonathana. Praktycznie nie opuszczał mnie nawet na chwilę. W dalszym ciągu stał przy mojej celi, bawiąc się medalionem Clary.
- Pytasz o swoją siostrę?
- Skoro nas rozdzieliłeś, wypadałoby, żebyś mi coś o niej opowiedział, nie sądzisz?
Pokręciłem głową, uśmiechając się zadziornie.
- Kto by pomyślał. Jonathan Morgenstern. Pragnie słuchać o swojej siostrze. Czyżbyś posiadał jednak jakieś uczucia?
Przekręcił głowę, mrużąc swoje czarne jak węgiel oczy.
-Słucham uważnie, ojcze.
Westchnąłem, unosząc oczy ku górze.
- Wiesz, lepiej by mi się mówiło, bez tych kajdanek na rękach.
Zniecierpliwiony pstryknął palcami, a żelazne pierścienie pękły, uwalniając moje nadgarstki. Oniemiały spojrzałem najpierw na nie, później znów na chłopca.
- Więc mów.
Clary
- Nienawidzę tego! - jęknęła Luna, kiedy odrzuciła od siebie wielką księgę z Runami - Tego jest ewidentnie za dużo.
Dzisiejszy dzień był przeznaczony na lekcje, które prowadził Hodge. Wielka sala, podobna do tych z sal wykładowych Przyziemnych, przeznaczona była na lekcje historii, anatomii, sztuki i języków. Dzisiaj starszy Łowca polecił nam - w ramach ćwiczeń polekcyjnych - rysowanie dziesięciu Run. Większość z nich znałam - Iratze, Szybkości, Bezdźwięczności czy też Niewidoczności dla Przyziemnych. Ale poznałam też zupełnie nowe - chociażby Bezwładności i Pozbawiającą Wzroku.
- Daj spokój. Zostały Ci tylko trzy...
- O trzy za dużo - położyła głowę na książce, wzdychając z przemęczenia.
- Daj spokój - powiedziałam, sięgając po księgę z Runami. Została mi tylko ta Bezwładności - Już prawie skończyłyśmy - przekartkowałam kilka stron spod litery B.
- Jasne. Mogło być gorzej - rzuciła sarkastycznie, biorąc do ręki ołówek.
Zmarszczyłam brwi, kiedy nie znalazłam potrzebnej mi Runy. Sprawdziłam nawet, czy kartki nie są przypadkiem sklejone.
Nic.
- Hm, Luna... Są tu inne księgi oprócz tej?
- A co?
- Nie ma tu Runy Bezwładności.
- Wiesz, powinna być w tych starych księgach - wskazała na tylne regały - Ale trochę ci zajmie znalezienie tej właściwej.
Kiwnęłam głową, odkładając ołówek i rysownik, kierując się do działu ze starymi księgami.
Niektóre były pisane w łacinie lub innymi, zupełnie nieznanymi mi językami. Czy ktokolwiek tu nie pomyślał, aby jakoś to wszystko posegregować?
- Świetnie - mruknęłam, coraz bardziej zagłębiając się w długich zaułkach. Palcem wodziłam po grubszych i cieńszych księgach, szukając tej odpowiedniej. Zrezygnowana miałam wracać do przyjaciółki, kiedy mój wzrok padł na szarą księgę, ozdobioną na brzegu Runami.
- Tak! - ucieszona sięgnęłam po nią, ciągnąc za sobą kłąb kurzu - O.. Rety - zakasłałam - Jeśli chodzi o odkurzanie, to pewnie to też nikomu nie przyszło do głowy.
Chciałam otworzyć księgę, ale okazała się zamknięta na zamek. Najdziwniejsze było to, że nie było wejścia na klucz.
- Co jest? - obróciłam ją w dłoniach, przyglądając się bacznie.
"Wiesz, jak ją otworzyć"
Zamarłam, na szepty w mojej głowie. Nasiliły się, przez co upuściłam księgę, chwytając się za głowę.
"Zrób to, Clary... Otwórz ją... Otwórz... Wiesz dobrze, jak..."
Wtedy przed oczami pojawiła mi się zupełnie obca dla mnie Runa. Wydawała się... Mroczna. Jakby ktoś pazurem narysował pionową kreskę z jednym odgałęzieniem w bok i kółkiem na końcu pionowej kreski.
Ostatnie słowa, jakie pozostawił w mojej głowie szept, były ledwie słyszalne, ale całkowicie rozpoznawalne.
"Otwórz się".
Jakby wbrew sobie podniosłam księgę, wolną ręką sięgając po stelę. Ostrożnie i dokładnie narysowałam Runę na kłódce, zanim ta całkowicie nie zniknęła w moich wspomnieniach.
Zamek upadł na podłogę, a kiedy księga otworzyła się na przypadkowej stronie, pokój wypełnił chłód...
- Clary?
Podskoczyłam na dźwięk głosu Luny. Dziewczyna miała wystraszony wzrok, chociaż mimikę twarzy starała się przybrać jak najbardziej opanowaną.
- Och, Luna. Znalazłam...
- Jak ty to otworzyłaś? - podeszła do mnie niepewnie, wskazując brodą na księgę.
- Ja...
- Clary. Ona nie powinna zostać otwarta. To dział ksiąg zakazanych. Tych, których nie zdołaliśmy przenieść. Jak ją otworzyłaś?! - powtórzyła głośniej, co mnie poważnie zaniepokoiło.
- Ja.. Nie wiem...
Złapała księgę w dłonie, zatrzaskując mi ją przed nosem. Serce bijące jak u kolibra czułam w gardle.
- Luna...
Pokręciła głową, wymachując swoimi blond włosami.
- Nie mówmy o tym. Jest coś gorszego.
- Co się stało?
- Izzy wpadła tutaj jak oszalała. Powiedziała że mamy natychmiast przyjść do skrzydła szpitalnego.
Wytrzeszczyłam oczy, chwytając jej dłoń.
- Luna, czy...
- Tom i Jace.
Valentine
- Nie jest taka jak ty. I nigdy ma taka się nie stać.
- Wiesz, że jeśli ktoś będzie chciał posiąść to, co ona ma, jedynym ratunkiem dla niej, będzie stanie się tym, co ja.
- To jej nie grozi.
- Została sama - wytknął, wyciągając się jak kot. Jego jasne włosy odbijały światło wpadające przez szczelinę.
Zacisnąłem usta, spuszczając głowę. Napad Jonathana na rezydencję, nic po sobie nie zostawił. Ani nikogo.
- Dlaczego? Dlaczego właśnie ona, Jonathanie?
- Dwa lata temu, przypadkiem się o niej dowiedziałem. Obserwowałem ją. W lesie, przy treningach. W domu, kiedy nie potrafiliście się porozumieć. Kiedy spała, śniąc o życiu poza twoim zasięgiem.
Oparł się o kraty, odgarniając włosy do tyłu.
- Aż uświadomiłem sobie, że jesteśmy podobni.
- Ona w żadnym stopniu nie jest podobna do ciebie! - wrzasnąłem, podbiegając do krat. Nawet się nie odsunął. Nie bał się.
Ani mnie, ani nikogo innego.
- Nienawidzi cię. Tak jak ja. Płynie w niej krew Morgensternów. Tak jak we mnie. I nie ważne, jak dużo ma w sobie krwi Anioła. Jej serce jest tak mroczne, jak moje. A ona potężna. Tak, jak ja.
Inaczej byś jej nie blokował, Valentine.
- Nic o niej nie wiesz. Nikogo nie kochasz!
- Nie. To ty nie wierzysz w to, że ktokolwiek, może kogokolwiek, lub cokolwiek kochać. Ale to, co uważasz za niszczące ludzi, istnieje. I czyni nas silniejszych.
- Ty. Nie. Umiesz. Kochać.
- Ranisz mnie - uśmiechnął się złośliwie, przybliżając swoją twarz do mojej - Kocham Clarissę. Pokochałem ją. To moja siostra. Moja krew. A ona nauczy się mnie kochać. Tak jak ja ją.
Wiem, nie było mnie długo i wiem, rozdział chociaż obiecałam długi, wypadł krótko. Ale obiecuję, że jutro dodam kolejny!
Jeśli czytasz mojego bloga, zostaw po sobie jakiś ślad.
niedziela, 28 grudnia 2014
14. Co mu możesz dać?
Clary
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy rano ocknęłam się w towarzystwie Jace'a. Wyglądał tak uroczo, kiedy spał. Bez żadnej maski, skrywającej prawdziwe uczucia. Tylko delikatne rysy i płytki oddech.
Wygramoliłam się z łóżka, po cichu wyciągając z szafy czyste ubrania. Co chwilę zerkałam w stronę blondyna, nie mogąc się napatrzeć jego widokiem - tak bezbronnego i rozluźnionego.
Biorąc szybki prysznic, wracając do wspomnień z dzisiejszej nocy. Wpatrywałam się w spływającą w dół po moim ciele pianie, rozmasowując swój kark.
- Został - wyszeptałam do siebie, uśmiechając się jak ostatnia idiotka.
On naprawdę został.
Ubrałam na siebie czarne dresy i zwykły biały top, uwalniając zza kołnierza jeszcze wilgotne włosy. Kiedy wróciłam, Jace dalej spał, tylko przekręcił się na brzuch, wtulając twarz w poduszkę.
Zostawiłam ręcznik i kosmetyki, wyciągając spod łóżka trampki, wsuwając je na nogi.
Korytarz był pusty. Szybkim krokiem pokonałam schody i kolejne hole, docierając do kuchni. Prawie dostałam zawału, kiedy natknęłam się tam na...
Kelly.
Uśmiechnęła się do mnie lodowato, popijając - zapewne - parującą kawę.
- Dzień dobry Clarisso.
Nie nazywaj mnie tak, ugh.
- Kelly - kiwnęłam głową, podchodząc do lodówki. Po brzegi była wypełniona mięsami, wędlinami, serami i innymi różnego rodzaju dodatkami. Wyciągnęłam to, na co naszła mnie ochota, sięgając po chleb ze stołu. Cały czas, czułam na sobie wzrok dziewczyny.
- Jace był dobry?
Omal nie upuściłam noża, którym smarowałam masłem pieczywo.
- C-co?
- Och, nie udawaj - parsknęła śmiechem, który wywołał u mnie burzę - Słabo ci to idzie.
- Niby co? - oparłam jedną dłoń na biodrze, przeszywając ją jadowitym spojrzeniem.
- Kłamstwo. Nie musisz tego tłumić. Doskonale wiem, że nasz Herondale, jest idealny. KAŻDA to wie.
Akcent, jaki nałożyła na słowo "każda", sprawił że moje serce omal się nie zapadło. Kontynuowałam przygotowania swojego śniadania, starając się, aby wyraz mojej twarzy pozostał obojętny.
- Ale pomyśl, kochana - wstała, biorąc swój kubek. Zatrzymała się obok mnie, cmokając z dezaprobatą - To Jace. Co mu możesz dać?
Przełknęłam ślinę, z trudem powstrzymując dłoń od wbicia noża w szyję młodej Penelhow.
- Nie płacz za bardzo, kiedy uzna, że wiele od ciebie nie pozyska - jej ton był obrzydliwie słodki - Taki już jest. Porównaj nas Clary - syknęła, odsuwając się stopniowo się odsuwając.
Aż w końcu zniknęła w kuchni, zostawiając mnie samą. Kiedy miałam dostateczną pewność o swojej samotności, pozwoliłam swoim hamowanym łzom spłynąć swobodnie po policzku.
Jace
Otworzyłem oczy, czując jak łóżko wokół mnie jest zimne. Oparłem się na łokciach, rozglądając po pokoju.
Nie było w nim Clary.
Na wspomnienie z ostatniej nocy, poczułem jak niechciany rumieniec oblewa moją twarz i szyję.
Opadłem na poduszki, wytykając w mojej świadomości każdy szczegół.
Jej dłonie wodzące po moim ciele.
Słodkie usta tuż przy moich.
Drżący, gorący oddech przy moim uchu.
Moje imię, szeptane między zaczerpnięciami tchu.
Uśmiechnąłem się delikatnie, zanurzając twarz w poduszce rudowłosej. Pachniała tak cudownie - jak biała róża, osadzona kroplami tuż po świeżym deszczu.
Wstałem z łóżka, wkładając swój czarny top i czarne trampki. Nie przebrałem się, odkąd przynieśliśmy tutaj Clary po ataku. Jej krzyk krążył gdzieś w dalekiej części mojego umysłu. Wolałbym, żeby całkowicie zniknął.
Na chwilę wróciłem do swojego pokoju, żeby wziąć prysznic i przebrać się w czyste rzeczy. Kiedy już ubrałem czarne jeansy, glany, biały top i ciemno-jeansową kurtkę, zszedłem na dół, mając nadzieję że znajdę tam Clary.
Clary
W całkowitym smutku stałam w miejscu, trzymając w dłoni nóż, z położonym przed sobą pieczywem i dodatkami.
Całkowicie straciłam apetyt. Cały nastrój po.. dzisiejszym tak naprawdę wydarzeniu z Jace'm, prysnęło po uwadze Kelly. Chciałam odepchnąć od siebie jej słowa. Ale nie mogłam. Pomimo, że serce biło mi na myśl o Jasie tak szybki, jak nigdy indziej, to głos mojej podświadomości, przykrywał ten argument.
Ona ma rację.
Jesteś dla niego nikim.
Nikim.
"Co mu możesz dać?"
Zaczęłam kroić pomidora, ciągle wisząc nad tymi słowami. Przez swoją własną nieuwagę skaleczyłam się mocno w zgięcie między kciukiem a palcem wskazującym.
Wydałam z siebie drżący oddech, czując już spływające, gorące łzy na moim policzku. Nie przez ból. Wcale go nie czułam. Po prostu uwolnił on szargające mną emocje.
Nienawidziłam Kelly. Tak bardzo jej nienawidziłam. Ale ona miała rację. Nie miałam innego wyboru, jak jej to przyznać.
- Clary?
Podskoczyłam w miejscu na dźwięk głosu Jace'a. Otarłam łzy, wiedząc że i tak jestem pewnie czerwona.
Zabrałam się za krojenie warzyw, ale ból na zgięciu nagle zaczął mi doskwierać.
- Wszystko w porządku?
Kiwnęłam głową, nie odwracając się do niego. Czułam, jak opiera się piersią o moje plecy, owijając wokół mojej talii ramiona.
- Płaczesz?
Odwróciłam się, cały czas znajdując się w jego uścisku. Zaparło mi dech w piersiach. Był taki cudowny. Włosy miał rozczochrane, głos lekko zaspany, z idealną, promienną cerą.
- Nie.. Ja tylko.. - nie wiedząc jak wybrnąć, pokazałam na zranioną dłoń - Skaleczyłam się przy krojeniu.
Wyszłam zapewne na totalną kalekę i przewrażliwioną kretynkę, ale co miałam powiedzieć?
Zmarszczył jedynie brwi, ujmując moją rękę tak delikatnie, jakby była z porcelany, która w każdej chwili roztrzaska się na kawałki.
- Bardzo boli?
Pokręciłam głową, chcąc zabrać dłoń. Wtedy jednak on uniósł ją do swoich ust, zbierając nimi lekko sączącą się krew. Ssał chwilkę moją skórę w miejscu, gdzie się skaleczyłam. Jego język działał tak kojąco na ranę, że w ogóle o niej zapomniałam.
Zarumieniona spuściłam wzrok, kiedy spojrzał na mnie spod swoich gęstych rzęs.
- Wiesz, stela też dałaby radę - zauważyłam, kiedy oderwał się od mojej ręki.
W zamian chwycił palcami mój podbródek i po ułamku sekundy wpatrywania się sobie w oczy, wpił się w moje usta.
Czułam smak pasty i resztki swojej własnej krwi. To było.. Cudowne. Znowu bez języczka, delikatne, mające bardziej pokazać że jest tu, niż podniecić i stworzyć ogień. Mimo to i tak po kilkunastu sekundach zabrakło mi tchu.
Westchnęłam ciężko sięgając po tlen, podczas kiedy blondyn pocałował mnie w nos. Moje serce bija ekstremalnie szybko a krew uniemożliwia słuchanie. Schował kosmyk moich włosów za ucho, pozostawiając gęsią skórkę na skórze. Nachylił się, mocniej mnie do siebie przytulając po czym szepnął mi gorąco do ucha.
- Wiem. Po prostu marzyłem, żeby ssać twoją rękę.
Zaśmiałam się cicho, chowając palce za szlufki jego jeansów. Oparłam głowę o jego pierś i omal nie umarłam, kiedy poczułam jak jego serce bije mocno i szybko. Ale to nie ja mogłam tak na niego działać, prawda?
Jace
- Wiem. Po prostu marzyłem, żeby ssać twoją rękę.
Zaśmiała się tak uroczo, że serce omal nie wyskoczyło mi na wierzch. Chowając palce za szlufki moich jeansów oparła swoją rudą głowę o moją pierś.
Ale ciągle marzę żeby nigdy się ode mnie nie odrywała. Bo tak jest najlepiej.
Zaraz.. Co?
Była taka niska. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć? Ledwo sięgała mi do szyi. Nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, jak wyglądają przy sobie nasze dłonie.
Zrobiłem to teraz. Zabrałem jedną z jej dłoni z moich bioder, przykładając do swojej. Palce Clary kończyły się - z w miarę długimi paznokciami - przy ostatnim zgięciu moich palców.
Spojrzała na mnie, marszcząc swój uroczy, mały, zgrabny nosek, a niesamowicie zielone oczy wbiły się w moje.
- Co? -
- Nic - odparłem, odkładając jej dłoń na moje biodro, z powrotem ją obejmując.
Zmarszczyła uroczo swój mały, zgrabny nosek chcąc coś powiedzieć, ale cmoknąłem ją w usta, potem ponownie przytuliłem do siebie.
"Po prostu uwielbiam patrzeć, jak idealnie pasują do siebie nasze ciała".
Nie była zadowolona z mojej odpowiedzi, ale odprężyła się w moich ramionach, kiedy przycisnąłem usta do jej czoła.
W dalszym ciągu Clace XD obiecuję, że w następnej notce akcja się rozwinie i będzie przede wszystkim dłuższa, ale teraz idę do koleżanki więc pisałam cokolwiek, na szybko :( Więc wybaczcie, jeśli wyszło słabo xd
Ostatnio czytelniczka Rose pytała o mój instagram, więc proszę bardzo, oto moja nazwa - _AHAOKAY :)
Wow już 2860 wyświetleń <3 dziękuję wam kochani :*
Jeśli czytasz mojego bloga, zostaw po sobie jakiś ślad
piątek, 26 grudnia 2014
13. Przewróciłaś teraz oczami, racja?
Clary
Nie było już pustkowia, ani wielkiego pałacu.
Nie było krwi.
Ciał.
Dwóch tronów.
Tylko wielka sala balowa. Stałam obok białej fontanny z pomnikiem syreny. Miałam na sobie złotą suknię z przodem do kolan i tyłem ciągnącym się po ziemi. Rude włosy upięte były w eleganckiego koka, z uwolnionym kosmykiem swobodnie łaskoczącym moje nagie ramię.
Kiedy rozbrzmiała melodia walca angielskiego, na sali pojawili się po kolei - Luna z Willem. Alec prowadzący pod rękę Kelly. Ale też twarze, których nie znałam. Wysoki mężczyzna z czarnymi włosami i brokatem pod okiem, który prowadził młodą dziewczynę z burzą czarnych włosów, z jednym okiem zielonym, drugim - koloru orzechowego. Był też smukły, lecz o silnych ramionach, blady chłopak z ciemną czupryną, trzymający dłoń na talii eleganckiej Izzy.
- Clarisso?
Odwróciłam się, aby spojrzeć na Toma. Wyglądał tak dobrze w czarnym smokingu i potarganymi włosami.
Chwyciłam jego wyciągniętą dłoń, przysuwając się bliżej. Chwilę kołysaliśmy się w rytm walca a wszystko jakby wokół zatrzymało się w miejscu.
Położyłam policzek na jego piersi, wdychając zapach jego wody kolońskiej i Znaków.
- Pięknie wyglądasz.
Oderwałam się zaskoczona, aby zobaczyć, że nie stoję w ramionach Toma.
Tylko Jace'a.
- Jace?
- Obudź się Clary - powiedział, nachylając się w moją stronę - Obudź się... - Powtórzył z ustami na moich ustach.
Zamrugałam gwałtownie, z bijącym sercem jak po biegu. Leżałam na szczęście w swoim łóżku. Było ciemno, ale nie na tyle, bym nie dostrzegła-o mój Boże!
- Jace?
Siedział obok mojego łóżka, oparty o materac. Jego twarz spoczywała tuż obok mojej. Wpatrywałam się w zaspane oczy, które zdawały się być wypełnione płynnym złotem.
- Hm? - sam musiał niedawno się obudzić. Głos miał przemęczony, zupełnie jakby...
- Jak długo tu siedzisz?
Przetarł zmęczoną twarz i znów oparł policzek o materac.
- Kilka godzin. Chyba od jedenastej.
Spojrzałam na budzik - była trzecia w nocy.
- Właściwie... Po co?
- Wcześniej pilnowała cię Luna - wymamrotał - Woleliśmy tu siedzieć. W razie gdybyś miała znowu ten atak.
Zmarszczyłam brwi, na myśl głosu w mojej głowie. Ramię ciągle mnie delikatnie piekło od dwóch run - Iratze i Blokady.
Przybliżyłam się delikatnie do niego, opierając się na łokciach. Przeczesałam jego puszyste włosy palcami, uradowana że w końcu to zrobiłam. Spojrzał na mnie przez chwilę, po czym przymknął oczy.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Za co? - podniósł głowę, w wyniku czego nasze twarze dzieliły.. Może dwa centymetry.
Pocałowałam go szybko w policzek, odsuwając się na poduszki.
- Za pilnowanie mnie,
Przewrócił oczami, wyciągając się do góry. Mięśnie ramion mu się napięły, podobnie jak brzuch, który było widać przez podjechanie bluzki do góry.
- Nie żebym robił to dla przyjemności.
Aha.
Ała.
- Więc cóż.. Możesz iść skoro tak - powiedziałam, starając się przybrać obojętny ton i odwróciłam się do niego plecami.
Poczułam jak łóżko obok mnie się ugina a jego ramiona tworzą wokół mnie klatkę. Przewróciłam się na plecy, kiedy obniżył się do łokci, przygniatając mnie delikatnie.
- Tylko z obowiązku.
- Kto ci niby kazał? - mruknęłam, odwracając od niego twarz. Ujął mój podbródek, zmuszając bym na niego spojrzała.
- Nikt. I chociażbym miał tutaj siedzieć i kilka dni czy tygodni, siedziałbym. I nie pozwolił z nikim się zmienić.
- Bo? - musiałam się mocno hamować, żeby się nie uśmiechnąć.
- Bo - odparł i-na Anioła to było takie urocze. Nie powstrzymałam już uśmiechu, na co odpowiedział mi tym samym.
Umieściłam swoje dwa wskazujące palce na jego obu policzkach, stukając w rytm bicia mojego serca.
Które nawiasem mówiąc, biło ekstremalnie szybko.
- Poważnie Jace. Dlaczego?
Pochylił się, stukając swoją brodą o moją.
- Nie wiem, Clary. Po prostu.
Jace
- Poważnie Jace. Dlaczego?
Pochyliłem się, stukając swoją brodą o jej.
Ponieważ jesteś dla mnie... Ważna? I nie zniósł bym myśli, że jesteś szczęśliwa z kimś, kto nie jest mną? Ponieważ liczyłoby się dla mnie tylko to, abyś obudziła się właśnie przy mnie?
- Nie wiem, Clary. Po prostu.
Po prostu mógłbym nigdy nie zobaczyć dziennego światła, ale byłoby mi to obojętne?
Ponieważ ty jesteś moim słońcem.
- Po prostu - szepnęła, kreśląc kciukiem kółka na moim policzku. Odprężony pod jej dotykiem przekręciłem głowę, muskając ustami jej nadgarstek.
Clary
Kiedy musnął ustami mój nadgarstek, cały mój kręgosłup przeszedł przyjemny dreszcz. Nagle zrobiło się ekstra gorąco. Schowałam twarz w jego szyi, wdychając słodki zapach Jace'a.
- To łaskocze - dźgnął mnie palcem w bok, wywołując mój cichy chichot - No tak, masz łaskotki - zaśmiał się, jeszcze bardziej mnie łaskocząc.
- Ała, nie Jace - stłumiłam śmiech w jego szyi, żeby nie obudzić nikogo, kto miał pokój obok mojego - Jace, poważnie mówię!
- Nie krzycz, bo wszystkich obudzisz - skarcił mnie, ale przestał mnie dręczyć. Spojrzałam na niego i znowu zaczęłam chichotać, chowając twarz w poduszkę. Czułam że on też trzęsie się ze śmiechu, ale nie wydusił z siebie żadnego dźwięku.
- No co? - parsknął, odwracając mnie do siebie. Ale zasłoniłam twarz dłońmi, ciągle się śmiejąc. Świetnie, dostałam ataku śmiechu przy Jasie. Cudownie.
- Och zamknij się - wydusił, chwytając moje nadgarstki, umieszczając nasze dłonie po obu stronach mojej głowy. W jednej sekundzie wpił się w moje usta. Rozchyliłam nasze wargi, dając naszym językom swobodnie się ze sobą zderzyć. Było inaczej. Czegoś brakowało...
- Zdjąłeś... Kolczyk...? - wysapałam, między pocałunkami.
- Mhm - zamruczał, ssąc moją dolną wargę. Jęknęłam, ocierając się o niego swoim ciałem. Chciałam się do niego przytulić i nie wypuszczać z objęć, ale jego uścisk nie pozwalał mi wyswobodzić nadgarstków.
Delikatnie, koniuszkiem języka, oblizałam jego górną wargę, wdychając słodki oddech, niczym cukierek.
A mój oddech robił się coraz cięższy. Właściwie - miałam problem z prawidłowym oddychaniem. Oderwałam się na chwilę, mimo to Jace przesunął się na mój policzek i kreślił linię pocałunków na mojej linii szczęki.
W jakiś cudowny sposób udało mi się spleść ze sobą nasze palce. Powtórnie natknęłam się na jego usta i język, który wywoływał u mnie cudowne uczucie w piersi. Odruchowo wygięłam się w łuk, przez co mocno otarłam o siebie nasze krocza.
Chłopak jęknął odsuwając się ode mnie o kilka centymetrów. Oczy miał prawie czarne, oddech nierówny i delikatne rumieńce.
- Powinnaś.. Przestać... - wydyszał.
- Czemu? - mój ton był podobny do jego. Wykrzywił kącik ust w lekko złośliwym uśmiechu, opierając swoje czoło o moje.
- Bo w innym wypadku, każdy będzie wiedział, czyja jesteś. Moje imię wypowiedziane z twoich pięknych ust - tutaj przygryzł delikatnie moją i tak już opuchniętą wargę - rozniosłoby się po całym Nowym Jorku.
Czułam jak moja cała twarz oblewa się rumieńcem. Boże, dlaczego on musiał tak na mnie działać?
Wyswobodziłam jedną dłoń, owijając ją wokół jego pasa, twarz chowając znowu między jego ramieniem a szyją.
- Podoba mi się sposób uciszania ciebie - wymruczał, wodząc palcem po moim obojczyku. Uśmiechnęłam się tylko, przewracając oczami.
- Przewróciłaś teraz oczami, racja?
- Mm.. Mhm - wsunęłam dłoń pod jego czarną koszulką, badając dolną część jego pleców. Natknęłam się na kilka zagojonych blizn i Znaków.
Zaśmiał się cicho, znów łącząc ze sobą nasze usta. Ale inaczej niż wcześniej. Bez języczka, było jakby.. Bardziej intymnie. Tak słodko i delikatnie.
- Zostaniesz? - spytałam, kiedy oderwaliśmy się - ja z trudem - od siebie i odgarnął mi włosy z czoła.
- Jasne kochanie - cmoknął moje usta, przewracając się na drugą stronę łóżka.
Kochaniekochaniekochanie.
Wstał, żeby pójść do łazienki. Wrócił z delikatnie wilgotnymi włosami i w samych dresach.
- Nie pogniewasz się, jeśli powiem, że użyłem twojej szczoteczki?
- Nie - parsknęłam, przekręcając się na brzuch. Jace wślizgnął się pod kołdrę, chwytając moją dłoń. Była tak śmiesznie mała w porównaniu z jego dłońmi.
Leżeliśmy tak... Tak naprawdę nie wiem ile. Sekundy zdawały się być godzinami. Jednak kiedy robiłam się już naprawdę senna, powieki nie pozwalały mi utrzymać otwartych oczu.
- Cóż.. Dobranoc - szepnęłam, wtulając twarz w miękką poduszkę.
Nie odpowiedział, więc uznałam że też już powoli zasypiał. Przybierałam już miarowy oddech, kiedy poczułam jak jego silne ręce mnie unoszą, a sam wpełza pode mnie. Wymamrotałam coś niezrozumiałego, co miało -przynajmniej - oznaczać "co robisz?".
Z policzkiem przyciśniętym do jego piersi, jego ramieniem obejmującym mnie i naszymi splecionymi palcami, schował twarz w moich włosach, oddychając mi w ucho.
Zanim zdążyłam usnąć, poczułam jak wyplątał dłoń z mojego uścisku i pogłaskał moją głowę, szepcząc słowa, z ustami przy moim czole, dzięki którym usnęłam z uśmiechem na ustach.
- Dobranoc Aniołku.
Dzisiaj trochę naszego Clace. Mam nadzieję że ta notka zaowocuje w więcej komentarzy:)
Jestem zmęczona, więc przepraszam, jeśli wyszło kiepsko. Ale na dziś nie jestem w stanie niczego więcej wymyślić :(
Dobranoc Aniołki :*
Nie było już pustkowia, ani wielkiego pałacu.
Nie było krwi.
Ciał.
Dwóch tronów.
Tylko wielka sala balowa. Stałam obok białej fontanny z pomnikiem syreny. Miałam na sobie złotą suknię z przodem do kolan i tyłem ciągnącym się po ziemi. Rude włosy upięte były w eleganckiego koka, z uwolnionym kosmykiem swobodnie łaskoczącym moje nagie ramię.
Kiedy rozbrzmiała melodia walca angielskiego, na sali pojawili się po kolei - Luna z Willem. Alec prowadzący pod rękę Kelly. Ale też twarze, których nie znałam. Wysoki mężczyzna z czarnymi włosami i brokatem pod okiem, który prowadził młodą dziewczynę z burzą czarnych włosów, z jednym okiem zielonym, drugim - koloru orzechowego. Był też smukły, lecz o silnych ramionach, blady chłopak z ciemną czupryną, trzymający dłoń na talii eleganckiej Izzy.
- Clarisso?
Odwróciłam się, aby spojrzeć na Toma. Wyglądał tak dobrze w czarnym smokingu i potarganymi włosami.
Chwyciłam jego wyciągniętą dłoń, przysuwając się bliżej. Chwilę kołysaliśmy się w rytm walca a wszystko jakby wokół zatrzymało się w miejscu.
Położyłam policzek na jego piersi, wdychając zapach jego wody kolońskiej i Znaków.
- Pięknie wyglądasz.
Oderwałam się zaskoczona, aby zobaczyć, że nie stoję w ramionach Toma.
Tylko Jace'a.
- Jace?
- Obudź się Clary - powiedział, nachylając się w moją stronę - Obudź się... - Powtórzył z ustami na moich ustach.
Zamrugałam gwałtownie, z bijącym sercem jak po biegu. Leżałam na szczęście w swoim łóżku. Było ciemno, ale nie na tyle, bym nie dostrzegła-o mój Boże!
- Jace?
Siedział obok mojego łóżka, oparty o materac. Jego twarz spoczywała tuż obok mojej. Wpatrywałam się w zaspane oczy, które zdawały się być wypełnione płynnym złotem.
- Hm? - sam musiał niedawno się obudzić. Głos miał przemęczony, zupełnie jakby...
- Jak długo tu siedzisz?
Przetarł zmęczoną twarz i znów oparł policzek o materac.
- Kilka godzin. Chyba od jedenastej.
Spojrzałam na budzik - była trzecia w nocy.
- Właściwie... Po co?
- Wcześniej pilnowała cię Luna - wymamrotał - Woleliśmy tu siedzieć. W razie gdybyś miała znowu ten atak.
Zmarszczyłam brwi, na myśl głosu w mojej głowie. Ramię ciągle mnie delikatnie piekło od dwóch run - Iratze i Blokady.
Przybliżyłam się delikatnie do niego, opierając się na łokciach. Przeczesałam jego puszyste włosy palcami, uradowana że w końcu to zrobiłam. Spojrzał na mnie przez chwilę, po czym przymknął oczy.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Za co? - podniósł głowę, w wyniku czego nasze twarze dzieliły.. Może dwa centymetry.
Pocałowałam go szybko w policzek, odsuwając się na poduszki.
- Za pilnowanie mnie,
Przewrócił oczami, wyciągając się do góry. Mięśnie ramion mu się napięły, podobnie jak brzuch, który było widać przez podjechanie bluzki do góry.
- Nie żebym robił to dla przyjemności.
Aha.
Ała.
- Więc cóż.. Możesz iść skoro tak - powiedziałam, starając się przybrać obojętny ton i odwróciłam się do niego plecami.
Poczułam jak łóżko obok mnie się ugina a jego ramiona tworzą wokół mnie klatkę. Przewróciłam się na plecy, kiedy obniżył się do łokci, przygniatając mnie delikatnie.
- Tylko z obowiązku.
- Kto ci niby kazał? - mruknęłam, odwracając od niego twarz. Ujął mój podbródek, zmuszając bym na niego spojrzała.
- Nikt. I chociażbym miał tutaj siedzieć i kilka dni czy tygodni, siedziałbym. I nie pozwolił z nikim się zmienić.
- Bo? - musiałam się mocno hamować, żeby się nie uśmiechnąć.
- Bo - odparł i-na Anioła to było takie urocze. Nie powstrzymałam już uśmiechu, na co odpowiedział mi tym samym.
Umieściłam swoje dwa wskazujące palce na jego obu policzkach, stukając w rytm bicia mojego serca.
Które nawiasem mówiąc, biło ekstremalnie szybko.
- Poważnie Jace. Dlaczego?
Pochylił się, stukając swoją brodą o moją.
- Nie wiem, Clary. Po prostu.
Jace
- Poważnie Jace. Dlaczego?
Pochyliłem się, stukając swoją brodą o jej.
Ponieważ jesteś dla mnie... Ważna? I nie zniósł bym myśli, że jesteś szczęśliwa z kimś, kto nie jest mną? Ponieważ liczyłoby się dla mnie tylko to, abyś obudziła się właśnie przy mnie?
- Nie wiem, Clary. Po prostu.
Po prostu mógłbym nigdy nie zobaczyć dziennego światła, ale byłoby mi to obojętne?
Ponieważ ty jesteś moim słońcem.
- Po prostu - szepnęła, kreśląc kciukiem kółka na moim policzku. Odprężony pod jej dotykiem przekręciłem głowę, muskając ustami jej nadgarstek.
Clary
Kiedy musnął ustami mój nadgarstek, cały mój kręgosłup przeszedł przyjemny dreszcz. Nagle zrobiło się ekstra gorąco. Schowałam twarz w jego szyi, wdychając słodki zapach Jace'a.
- To łaskocze - dźgnął mnie palcem w bok, wywołując mój cichy chichot - No tak, masz łaskotki - zaśmiał się, jeszcze bardziej mnie łaskocząc.
- Ała, nie Jace - stłumiłam śmiech w jego szyi, żeby nie obudzić nikogo, kto miał pokój obok mojego - Jace, poważnie mówię!
- Nie krzycz, bo wszystkich obudzisz - skarcił mnie, ale przestał mnie dręczyć. Spojrzałam na niego i znowu zaczęłam chichotać, chowając twarz w poduszkę. Czułam że on też trzęsie się ze śmiechu, ale nie wydusił z siebie żadnego dźwięku.
- No co? - parsknął, odwracając mnie do siebie. Ale zasłoniłam twarz dłońmi, ciągle się śmiejąc. Świetnie, dostałam ataku śmiechu przy Jasie. Cudownie.
- Och zamknij się - wydusił, chwytając moje nadgarstki, umieszczając nasze dłonie po obu stronach mojej głowy. W jednej sekundzie wpił się w moje usta. Rozchyliłam nasze wargi, dając naszym językom swobodnie się ze sobą zderzyć. Było inaczej. Czegoś brakowało...
- Zdjąłeś... Kolczyk...? - wysapałam, między pocałunkami.
- Mhm - zamruczał, ssąc moją dolną wargę. Jęknęłam, ocierając się o niego swoim ciałem. Chciałam się do niego przytulić i nie wypuszczać z objęć, ale jego uścisk nie pozwalał mi wyswobodzić nadgarstków.
Delikatnie, koniuszkiem języka, oblizałam jego górną wargę, wdychając słodki oddech, niczym cukierek.
A mój oddech robił się coraz cięższy. Właściwie - miałam problem z prawidłowym oddychaniem. Oderwałam się na chwilę, mimo to Jace przesunął się na mój policzek i kreślił linię pocałunków na mojej linii szczęki.
W jakiś cudowny sposób udało mi się spleść ze sobą nasze palce. Powtórnie natknęłam się na jego usta i język, który wywoływał u mnie cudowne uczucie w piersi. Odruchowo wygięłam się w łuk, przez co mocno otarłam o siebie nasze krocza.
Chłopak jęknął odsuwając się ode mnie o kilka centymetrów. Oczy miał prawie czarne, oddech nierówny i delikatne rumieńce.
- Powinnaś.. Przestać... - wydyszał.
- Czemu? - mój ton był podobny do jego. Wykrzywił kącik ust w lekko złośliwym uśmiechu, opierając swoje czoło o moje.
- Bo w innym wypadku, każdy będzie wiedział, czyja jesteś. Moje imię wypowiedziane z twoich pięknych ust - tutaj przygryzł delikatnie moją i tak już opuchniętą wargę - rozniosłoby się po całym Nowym Jorku.
Czułam jak moja cała twarz oblewa się rumieńcem. Boże, dlaczego on musiał tak na mnie działać?
Wyswobodziłam jedną dłoń, owijając ją wokół jego pasa, twarz chowając znowu między jego ramieniem a szyją.
- Podoba mi się sposób uciszania ciebie - wymruczał, wodząc palcem po moim obojczyku. Uśmiechnęłam się tylko, przewracając oczami.
- Przewróciłaś teraz oczami, racja?
- Mm.. Mhm - wsunęłam dłoń pod jego czarną koszulką, badając dolną część jego pleców. Natknęłam się na kilka zagojonych blizn i Znaków.
Zaśmiał się cicho, znów łącząc ze sobą nasze usta. Ale inaczej niż wcześniej. Bez języczka, było jakby.. Bardziej intymnie. Tak słodko i delikatnie.
- Zostaniesz? - spytałam, kiedy oderwaliśmy się - ja z trudem - od siebie i odgarnął mi włosy z czoła.
- Jasne kochanie - cmoknął moje usta, przewracając się na drugą stronę łóżka.
Kochaniekochaniekochanie.
Wstał, żeby pójść do łazienki. Wrócił z delikatnie wilgotnymi włosami i w samych dresach.
- Nie pogniewasz się, jeśli powiem, że użyłem twojej szczoteczki?
- Nie - parsknęłam, przekręcając się na brzuch. Jace wślizgnął się pod kołdrę, chwytając moją dłoń. Była tak śmiesznie mała w porównaniu z jego dłońmi.
Leżeliśmy tak... Tak naprawdę nie wiem ile. Sekundy zdawały się być godzinami. Jednak kiedy robiłam się już naprawdę senna, powieki nie pozwalały mi utrzymać otwartych oczu.
- Cóż.. Dobranoc - szepnęłam, wtulając twarz w miękką poduszkę.
Nie odpowiedział, więc uznałam że też już powoli zasypiał. Przybierałam już miarowy oddech, kiedy poczułam jak jego silne ręce mnie unoszą, a sam wpełza pode mnie. Wymamrotałam coś niezrozumiałego, co miało -przynajmniej - oznaczać "co robisz?".
Z policzkiem przyciśniętym do jego piersi, jego ramieniem obejmującym mnie i naszymi splecionymi palcami, schował twarz w moich włosach, oddychając mi w ucho.
Zanim zdążyłam usnąć, poczułam jak wyplątał dłoń z mojego uścisku i pogłaskał moją głowę, szepcząc słowa, z ustami przy moim czole, dzięki którym usnęłam z uśmiechem na ustach.
- Dobranoc Aniołku.
Dzisiaj trochę naszego Clace. Mam nadzieję że ta notka zaowocuje w więcej komentarzy:)
Jestem zmęczona, więc przepraszam, jeśli wyszło kiepsko. Ale na dziś nie jestem w stanie niczego więcej wymyślić :(
Dobranoc Aniołki :*
czwartek, 25 grudnia 2014
12. To tylko kwestia czasu.
Valentine.
Siedziałem przykuty kajdanami w ciemnej i wilgotnej celi. Krew sącząca się z mojej skroni napływała do oka i ust.
Byłem zbyt zmęczony aby utrzymać się na nogach, ale łańcuchy cały czas trzymały mnie w pionie.
- Val, Val, Val... Jesteś pewien, że nie chcesz współpracować?
Uniosłem lekko głowę na postać, stojącą w cieniu.
- Nigdy.
Cmoknął z dezaprobatą, zaciskając swoje blade dłonie na kratach.
- Radziłbym jednak przyjąć inną postawę, Morgenstern.
Przełknąłem ślinę, czując jak pieczenie z każdej mojej rany wzrasta.
- Sprytnie obmyśliłeś, aby chronić ją czarem kryjącym. Ale ja i tak dowiem się, kto jest sprawcą. Ułatw mi i sobie całą tą sytuację i powiedz wszystko, co ci każę.
- Nigdy - powtórzyłem - Nigdy. Nie zrobisz z niej potwora.
- Och - uśmiechnął się, a błysk jego zębów przebił ciemność - Czy aby przypadkiem, to ty jej nienawidziłeś? To przez nią, Jocelyn nie żyje.
- Nie. To dzięki Jocelyn, Clary mogła się narodzić. Nie pozwolę, by śmierć mojej żony poszła na marne.
- Sam ją szkoliłeś, a teraz oddałeś zapewne obcym ludziom, u których zaprzepaści potęgę, jaką posiada. To nie jest marnowanie ofiary Joc?
Wyrwałem się do przodu, ale syknąłem na szarpnięcie jakie spowodowały kajdany.
- Ze mną, stałaby się potężna.
- Tylko, jeśliby stała się taka jak ty?
- Wszystko ma swoją cenę.
Pokręciłem głową, zmęczony tym wszystkim.
- Nie. Nie narażę jej na to.
- Valentine, myśl racjonalnie. Przy mnie, byłaby bezpieczna. Kiedy tylko ktoś inny dowie się o tym, jaką moc posiada, będzie starał się ją od niej pozyskać. Jedynym sposobem na to, jest jej zamordowanie. Zniósł byś to? Tym bardziej, że nie byłbyś w stanie nic zrobić?
- Nikt się nie dowie. I nikt jej nie znajdzie - warknąłem, wystraszony słowami oprawcy.
- Czar chroniący nie trwa wiecznie. Dobrze o tym wiesz. W jej szesnaste urodziny zniknie i potrzebne będzie ponowne jego nałożenie. Ale nawet kilka minut jego braku, pozwoli i ją znaleźć. To tylko kwestia czasu.
Każde jego słowo, było dla mnie uderzeniem w policzek.
Brakowało tylko trzech miesięcy do jej szesnastych urodzin.
Trzy miesiące, niegwarantowanego zresztą bezpieczeństwa.
- Jesteś potworem.
- Mam ci przypomnieć, kto jest temu winien? - podniósł ton, przychylając się do krat - Przez ciebie ona mnie nienawidziła. Przez ciebie, nie mogła dalej urodzić nikogo normalnie.
- Wiem.
Prychnął, krzyżując swoje szczupłe nogi w kostkach.
- Clary jest twoim idealnym eksperymentem. Kochasz ją. Na swój kretyński sposób. Przynajmniej ją.
Smuga światła przedostała się do celi, padając na jego jasne włosy, takie jak moje, które wchodząc na oczy, rzucały cień aż do ust.
- Ciebie też kochałem, Jonathanie. Dalej cię kocham. Jesteś moim synem. Chociażby z tego względu, muszę cię kochać.
Clary
Stałam na środku jakiegoś pustkowia. Wszędzie było ciemno. Niebo było idealnie bezchmurne i gwieździste. Ale brak księżyca uniemożliwiał widzenia czegokolwiek.
Kiedy chciałam zrobić krok do przodu, poczułam jak moje nogi utkwiły w błocie.
- Cholera - szepnęłam, starając się wyswobodzić.
Udało mi się, więc zaczęłam biec przed siebie, ciągle rozglądając się chociażby za najmniejszym światłem.
"Clary?"
Zatrzymałam się, nasłuchując.
"Clary"
Męski, nieznany głos, rozbrzmiewał w mojej głowie.
"Chodź do mnie"
Nie wiem dlaczego. Ale nagle oniemiała zaczęłam iść w zupełnie przeciwnym kierunku niż poprzednio. Znikąd zaczęły wyrastać drzewa, pochodnie.
I pałac. Był biały, z czerwonymi jak krew witrażami w oknach. Z każdym pokonanym stopniem, robiło cię cieplej i jaśniej.
"Chodź do mnie, Clary"
Głos był kojący i hipnotyzujący. Dążyłam do niego, skręcając w zupełnie obce mi korytarze. Ale nie bałam się, ze się zgubię. Jakbym doskonale znała tu każdy zakamarek.
Dotarłam do kolejnych schodów, u szczytu których znajdowały się drzwi. Wchodząc, spojrzałam w dół na swoje nogi.
Z przerażeniem stwierdziłam, że po śnieżnobiałych stopniach spływa gęsta, czerwona ciecz.
Krew.
Powinnam uciekać. Rzucić się do biegu. Oprzeć się głosowi w mojej głowie.
Ale nie mogłam.
"Nie bój się"
Z bijącym sercem poza pierś, pchnęłam duże drzwi, wkraczając do ogromnej sali, po środku której stały dwa trony.
U ich stóp, leżały martwe ciała.
Nie zatrzymałam się. Po prostu najspokojniej w świecie szłam dalej. Chociaż każda najmniejsza komórka w moim ciele krzyczała: "Uciekaj! To pułapka! Wiej!"
To nie były przypadkowe ciała.
To byli oni. Ligtwood'dzi. Luna. Will. Kelly. Dorothea. Ojciec.
Jace i Tom.
"Zaufaj mi."
Kiwnęłam głową, kiedy słowa już nie były wypowiadane w mojej głowie. Poczułam ciepły oddech na swoim ramieniu, ale nie odważyłam się odwrócić.
- Bądź królową mojego królestwa. Bądź moją królową, Clarisso Morgenstern.
Usiadłam gwałtownie na łóżku, zalana potem. Byłam w swojej instytuckiej sypialni. Z zewnątrz dobiegał hałas Nowego Jorku.
Odetchnęłam głęboko, opadając znowu na poduszki.
To był tylko sen.
----------------------
Na śniadaniu każdy był zajęty sobą. Luna o czymś zawzięcie dyskutowała z Willem, dzięki czemu nie musiałam się w niczym udzielać.
Cały czas męczył mnie sen z dzisiejszej nocy.
Nigdy o niczym nie śnie. Naprawdę nigdy. Zawsze jest tylko ciemność, w której stoję. Zwykle, jeśli miałam sen, zawsze coś oznaczał.
A ten, nie wróżył nic dobrego.
Valentine.
Jonathan stał cały czas nade mną, przyglądając się swoim dłoniom.
- Ona o mnie nie wie, prawda? - spojrzał na mnie i widząc moją minę dodał - Oczywiście, że nie.
- Jocelyn też nie wiedziała, że żyjesz.
- Ukryłeś mnie, jak jakiegoś przestępce, którego ścigają listem gończym.
- Nie miałem wyboru.
- Oczywiście - prychnął, obracając coś w dłoni. Dostrzegłem, że to medalion. Medalion Clary.
- Skąd ty...
- Spokojnie ojcze - słowo to wywołało u mnie mdłości. Uśmiechnął się tylko, targając swoje włosy.
- To nie tak, że już jej nie szukałem. Oczywiście, znam jej umysł. Ale.. Nie potrafię rozgryźć, gdzie ona jest. W dalszym ciągu.
Wystraszony, ale też zrelaksowany, rozluźniłem mięśnie.
Nie wiedział gdzie jest.
Ale fakt że może przemawiać do niej w myślach... To było za wiele. Blokada znikała.
A ona, nie była już bezpieczna.
Clary
Stałam oparta o drabinki w sali treningowej.
Tom musiał dalej leżeć w skrzydle szpitalnym, gdzie obecnie opiekował się nim Hodge. Brakowało mi go. Szczególnie po tym, jak.. Pokłóciliśmy się? Wolałabym tego tak nie nazywać.
Nie chcę go stracić.
- W porządku. Clary?
Głos Roberta oderwał mnie od rozmyśleń.
- Hm?
- Mogłabyś wykonać ćwiczenie?
Muszę nauczyć się mieć podzielną uwagę. Zerknęłam na linę i pas, jakie trzymał w dłoni i w górę na belki.
Skoki.
- Och, tak. Jasne.
Odepchnęłam się od drabinek, wymijając całą grupę. Dzisiaj wyjątkowo mieliśmy wspólnie ćwiczenia, bo Maryse musiała udać się do Idrysu.
- W porządku - powiedział, kiedy zapinał mi pas - To ćwiczenia polega na?
- Gracji i szkoleniu uderzeń w powietrzu - dokończyłam, biorąc od niego linę.
- Więc zademonstruj.
Kiwnęłam głową, kierując się w stronę drabiny. Byłam w połowie, kiedy zerknęłam w dół, natykając się wzrokiem na Jace'a. Mrugnął, uśmiechając się delikatnie.
Ugh, nie daj się rozproszyć.
Kiedy już byłam na samej górze i dotarłam do zapięcia na linę, dostrzegłam że jestem chyba z piętnaście metrów nad ziemią. O pięć więcej niż u mnie w domu.
Okay Clary, dasz radę.
Zapięłam linę przy moim pasie i przy uchwycie na belce, stając prosto. To było jedno z tych zwyczajnych ćwiczeń, jakie przeprowadzałam z ojcem.
Zamknęłam oczy i po prostu rzuciłam się w dół, nie myśląc jak blisko jest ziemia. Wykonywałam obroty, wykopy i wymachy rękoma. Tak jak uczył mnie ojciec.
Lina się naprężyła i znowu poszybowałam ku górze, wyginając ciało w łuk. Starałam się nie myśleć o tym, że każdy mi się przygląda.
Zatrzymałam się, otwierając oczy.
Świetnie.
Moja twarz - do góry nogami - znalazła się tuz obok twarzy Jace'a. Uśmiechał się szeroko, z uniesioną jedną brwią. Przewróciłam oczami, ale też się uśmiechnęłam.
Podciągnęłam się, odpinając linę, chcąc zeskoczyć na własne nogi, Ale wyprzedził mnie blondyn, chwytając mnie w swoje ramiona.
Zarumieniona stanęłam na własnych, miękkich nogach.
Valentine
- Dalej milczysz?
Nie odpowiedziałem, nawet nie uniosłem głowy. Pozostając w bezruchu.
- Ojcze, radziłbym naprawdę, naprawdę zmienić zdanie.
Przed moją twarzą, zawisiał złoty medalion. Był w idealnym stanie, z wygrawerowanymi inicjałami C. A. M.
Clarissa Adele Morgenstern,
- Zaczynam tracić cierpliwość.
- Wiec co? Chcesz mnie zabić?
- Coś gorszego.
- Co może być gorszego, synu?
Uśmiechnął się, a czarne oczy jakby chciały mnie pochłonąć. Niczym dziura czy tunel.
- Zobaczę jak długo wytrzymasz, widząc jak niszczę Clary.
Wystraszony spojrzałem w końcu na niego.
- Nie.. Nie wiesz gdzie..
- Ale mam dostęp do jej umysłu i to mi wystarcza. Będę w jej myślach. Krążył w rudej głowie aż nie będzie w stanie nic zrobić i mi się poddać.
- To twoja siostra - wydusiłem, oszołomiony.
- Tak. I twoja córka - zacisnął palce wokół medalionu - Wybieraj Morgenstern. Masz mało czasu.
Luna
- Herondale nie mógł oderwać od ciebie wzroku - zachichotałam, dźgając moją przyjaciółkę palcem w bok - A mina Kelly? Bezcenna.
- Luna, daj spokój - zaśmiała się, kiedy szłyśmy korytarzem do skrzydła szpitalnego.
Zorienotwawszy się gdzie idziemy, spoważniała.
- Coś nie tak?
- Ja.. - niepewnie na mnie zerknęła - Nie jestem pewna czy Tom.. Chce mnie widzieć.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Trochę.. Trochę się namieszało.
- Clary..
- No bo.. Tom jest moim przyjacielem. Lubię go. Ale.. Jace'a też lubię.
- Mówiłam ci - westchnęłam - Jace to..
- Wiem, jaki jest. Pamiętam, co mi mówiłaś. Ale.. Nie wiem. Po prostu..
Wiedziałam, że to tak się skończy. To był Jace - która jemu kiedykolwiek nie uległa? Nie chciałam, zby CLary była następną. Następną, którą się pobawi. Nastęną, która będzie cierpieć.
- W porządku. Tylko uważaj.
Weszłyśmy do sali, gdzie leżał Tom. Był w o wiele lepszej formie. bandaż miał przewiązany tylko przez pierś. Wróciły mu kolory i kształt twarzy.
Siedział na łóżku, czytając jakąś książkę. Uśmiechnął się na nasz widok - bardziej prowmiennie, kiedy ujrzał Clary.
On nie mógł się na nią gniewać.
- Hej Tom - powiedziałam razem z Clary, siadając na jego łóżku. Dziewczyna niepewnie na niego spojrzała, ale on wyciągnął dłoń, uśmiechajac się.
- No chodź.
Odwzajemniła uśmiech, ujmując jego dłoń i przytulając się do niego. Przewróciłam oczami.
- Wyglądacie uroczo.
Spojrzeli na siebie i znowu na mnie. Z zakłopotaniem.
Ach, no tak.
- Ty z Willem wręcz przeuroczo - mrugnęła Clary, wracając na swoje miejsce.
- Eh, nie pyskuj mi tutaj.
Wybuchnęliśmy śmiechem, zajmując się rozmową, która straciła dla mnie jakikolwiek sens. I tak było dobrze.
Tom żartował, co świadczyło że lada moment powinien opuścić skrzydło szpitalne. Zapytałam się go o to, ale odparł że Hodge nie jest w stanie podać konkretnego dnia.
Opowiadałam właśnie Tomowi dzisiejszy wspólny trenig i jego przebieg, kiedy Clary nagle cicho syknęła.
- Wszystko okay? - spytałam, lekko zaniepokojona.
- T-tak. Trochę boli mnie głowa.
- Może idź się połóż? Możliwe że przez dzisiejszy trening ciśnienie ci skacze.
- Tak, możliwe - dźwignęła się na nogi, odchodząc - To hej.
- Uh, hej.
Spojrzałam na Toma, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Clary! - krzyknął nagle, sprawiając ze się odwróciłam. Nasza przyjaciółka leżała na ziemii, z
rękoma trzymającymi jej głowę. Podbiegłam do niej szybciej od Toma, potrząsając jej ramieniem.
- Clary? Clary, słyszysz mnie? Clary!
Clary
"Clary. Clary. Clary. Clary"
Męski głos naprzemian z Luną wołał moję imię. Czułam jak zagląda do każdej części mojego umysłu. Szeptał i szeptał.
- NIEEEE! - wrzasnęłam, jakby to cokolwiek dało.
"Nie bój się"
Znów krzyknęłam, kuląc nogi. Czułam swoje kolana aż przy brodzie.
- Och, Clary - szepnęła Luna - Tom, zawołaj kogokolwiek. Nie zdołamy jej zanieść.
Chyba wykonał jej polecenie. Ciągle do mnie mówiła, ale ja słyszałam tylko szepty w mojej głowie.
"Nie bój się. Zaufaj mi"
Wierciłam cię, chcąc odpędzić od siebie myśli.
"Bądź moją królową Clarisso. Aniołku"
Oniemiała przypomniałam sobie mój sen i potwora w zaułku.
To się ze sobą łączyło.
I było przerażające.
- NIE! - krzyknęłam, wykopując nogami i wymachując rękoma.
- Clary? - to był inny głos. Kojący. Zza mgły moich łez dostrzegłam blond czuprynę, schylającą się nade mną.
Jace.
Podciągnął moją głowę na swoje kolana, odgarniając mi włosy z czoła. Tom i Luna unieruchomili moje nogi i nadgarstki, kiedy Jace rysował Runę na ramieniu. Głos ucichł.
- Jace..? - wykrztusiłam, zanim całkowicie nie odpłynęłam.
Tak, trochę dziwny zwrot akcji i tak - zniszczyłam końcówkę. Ale moje dzisiejsze pisanie polegało na wymykaniu się do pokoju i pisaniu 15 minut później znowu powrót do rodziców XD
Jak minęła wam wigilia? Co dostaliście? :)
wtorek, 23 grudnia 2014
11. Uwielbiam je.
! Veronice Hunter, która od początku bloga była ze mną :) dziękuję Aniołku <3 !
Ocknęłam się ponownie w skrzydle szpitalnym.
Boże, znowu?
Usiadłam, masując tył swojej głowy.
W którymś momencie musiałam nieźle oberwać, tylko nie za bardzo mi się przypomina w którym.
Tak naprawdę, niewiele pamiętam. Tylko mój ciągły płacz, osuwające się na ziemię ciało Dorothei, i mocny upadek na podłogę. I jeszcze...
- Tom - szepnęłam, rozglądając się. Też tu musiał być. I był. Dwa łóżka dalej ode mnie. Chyba spał, bo jego oddech był płytki i równomierny.
Zeskoczyłam z łóżka - trochę chyba zbyt gwałtownie, bo zakręciło mi się w głowie. Ciągle miałam na sobie skarpetki, dzięki czemu nie było mi zimno, kiedy szłam po zimnych kafelkach.
Kiedy dotarłam do jego łóżka, cieszyłam się że śpi, bo nie mógł zobaczyć mojej reakcji. Kości policzkowe miał zapadnięte, pod oczami widniały sińce - bardziej z przemęczenia. Ramię i całą rękę miał zawiniętą bandażem, przez który lekko przesączyła się krew.
A to wszystko moja wina.
Przysunęłam sobie niskie krzesełko, siadając obok Toma. Ujęłam jego chłodną dłoń, przykładając ją sobie do policzka.
- Przepraszam wyszeptałam, czując jak łzy znowu napływają mi do oczu - Tak bardzo przepraszam.
- Clary?
Podniosłam wzrok na Aleca. Miał na sobie czarne jeansy, glany i szarą bluzę.
Nie widziałam wcześniej tego kolczyka w brwi.
Nie powiem, dobrze wygląda.
- Powinnaś odpoczywać - powiedział, siadając obok mnie. Kiwnęłam głową, czując jak nagle ogarnia mnie zmęczenie.
- Po prostu... Chciałam przy nim posiedzieć - zaczęłam bawić się palcami Toma, przyglądając się jego wycieńczonej twarzy.
- Jak duży szok wywołaliśmy?
- Żartujesz? - uśmiechnął się lekko, a jego czarne włosy opadły na jedno oko - Maryse i Robert prawie dostali zawału. Ale tak poważnie... Nieźle nas wystraszyliście. Nigdy nie słyszałem tak rozpaczliwego krzyku Luny. Ona was znalazła. A my ją. Była taka blada... - zmarszczył brwi, na wspomnienie tej sytuacji - A wy.. Tom.. Kompletnie poharatani. Clary, co się stało? Gdzie wy w ogóle byliście?
Uczucie w moim brzuchu na myśl wczorajszego wydarzenia... Zapomniałam, że każdy z nich będzie żądał wyjaśnień.
Odgarnęłam kosmyk włosów za ucho, wbijając wzrok w Aleca.
- W Idrysie.
- W Idrysie-co? Po co?
- Musiałam... Po prostu musiałam, Alec.
Uniósł brew, nie do końca przekonany w to co mówię. Wolałam, żeby już wszyscy przy tym byli. I nie musiała każdemu z osobna tłumaczyć.
- Wiem tylko, że to przeze mnie on tu leży.
- Clary, to nie twoja wina...
- Gdyby ze mną nie poszedł... Nic by się nie stało.. Ale on.. On się uparł, że..
Chłopak położył mi dłoń na ramieniu.
- Sądzisz, że puściłby cię samą?
- Ja...
Po moich policzkach już ciekły łzy. Otarłam je pospiesznie, chowając twarz w dłoniach.
- Alec, daj mi zostać samej. Proszę...
- Dobrze.
Kiwnęłam głową, ponownie chwytając w dłonie dłoń Toma. Pochyliłam się, kładąc swój policzek obok jego uda.
Słyszałam tylko jak młody Lightwood wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Nie wiem jak szybko później usnęłam. Ale obudziło mnie łaskotanie w policzek. Rozchwyliłam powieki aby zobaczyć, jak Tom głaszcze mój policzek.
- Hej - głos miał zachrypnięty.
- Hej - szepnęłam.
- Długo spałem?
Zerknęłam na ogromny zegar na końcu sali.
- Hm, nie wiem. Nie wiem ile ja sama byłam nieprzytomna.
- Coś mi się wydaje, że przekonam się jak to jest tak długo być traktowanym jak kompletna kaleka.
Przewróciłam oczami, uradowana że ma siły żartować. Powoli wracał do siebie. Usiadłam obok niego na łóżku, stukając palcami o jego kolana.
- Jak się czujesz?
- Cóż, pomijając fakt że omal nie oberwałem strzałą w serce, to świetnie.
Posmutniałam, spuszczając wzrok.
Bo oczywiście, to przeze mnie.
- Przepraszam - chociaż wiedziałam, że to nie naprawi wszystkiego.
- Clary, to nie twoja wina. Sam chciałem z tobą iść.
- Gdyby nie to, że jestem cholernie uparta, w ogóle byśmy tam nie poszli. Ty w najmniejszym stopniu nie zostałbyś ranny. A tak...
- Hej - chwycił moją dłoń - Jest okay. A jak nie przestaniesz się obwiniać, to przyrzekam że jak już dojdę do siebie, to ci dowalę.
Zaśmiałam się, rozluźniona tym, że wrócił dawny Tom.
Ja mogłam opuścić skrzydło szpitalne dwa dni po tym, jak w nim wylądowała. Tom, niestety trochę dłużej tam posiedzi.
Nie obyło się od żądania wyjaśnień. Od razu jak wróciłam do swojego pokoju, zostałam zawołana przez Maryse do gabinetu Hodge'a.
No więc.
- Clary, co się stało? Po co na Anioła poszliście do Idrysu?!
Błagam, zabijcie mnie.
- Trochę długo by mówić...
- Mamy czas - przekonała, krzyżują ramiona na piersi - Co się wydarzyło?
Westchnęłam, czując jak moje serce przyspiesza.
Opowiedziałam o wszystkim. O zaułku i demonie. O rezydencji. Dorothei. I o tym, że ktoś mnie szuka.
Ale nie zdążyła mi już powiedzieć, kto.
- Jesteś pewna?
Cała trójka była delikatnie wstrząśnięta.
- Tak, Maryse.
- Możliwe, że to dlatego Valentine ją tu wysłał - stwierdził Robert.
- Nie uważasz, że powinien nam wtedy o tym powiedzieć?!
- Uważam Maryse. Ale może nie powiedział, bo tak było lepiej?
Cała narada polegała na jednym - nikt inny ma się nie dowiedzieć. Ani Isabelle, Kelly czy Luna. Ani Alec, Will, czy... Jace.
Nikt. Sam fakt, że wiedziała nasza piątka, to było za dużo.
Szłam właśnie do skrzydła szpitalnego, kiedy natrafiłam na Jace'a.
- Um... Hej.
- Hej - wymruczał, mierzwiąc moje włosy. Zadrżałam, pod tym dotykiem.
Spojrzałam mu w oczy, natychmiast tego żałując. Zawsze, ilekroć to robiłam, na moje policzki wpływał jednoznaczny rumieniec.
- Twój chłopak już czeka a ciebie. Wydaje mi się że wzdycha do siebie, odkąd ostatni raz go odwiedziłaś.
- Tom to.. Ugh, to nie mój chłopak - naburmuszyłam się, krzyżując ramiona na piersi.
- On też tak uważa?
Przewróciłam oczami, chcąc go minąć. W ostatniej chwili chwycił mnie w talii, przyciskając do siebie. A ja - naprawdę, nie wiem czemu - w tym samym momencie złapałam go za kark, pociągając w dół. Kiedy nasze usta się zetknęły, wywołały impuls, przeszywający każdy mój nerw. Jego język rozchylił moje wargi, zderzając się z moim. Błogi zapach był jak ambrozja, która dodawała skrzydeł. Byłam jej spragniona. Spragniona Jace'a. Było mi go ciągle mało.
- Uwielbiam je - szepnął w moje usta, delikatnie przygryzając moją dolną wargę. Przesunął się ustami na moją szyję i dalej, tuż za moja ucho. I zabijcie mnie - to było takie cudowne uczucie.
Odetchnęłam ciężko w jego ucho, co sprawiło że jego usta zaczęły pracować z większym zaangażowaniem. Zacisnęłam palce na jego biodrach, kompletnie zapominając co przed chwilą miałam zrobić i dokąd iść.
Oderwał się od mojej skóry, przyciskając swoje czoło do mojego. Oczy pociemniały mu z podniecenia, a w nich igrały iskry wesołości. Zatopiłam się w nich, w swoim własnym odbiciu.
Po chwili uszczypnął uroczo mój policzek i cmoknął drugi, po czym odszedł w kierunku pokoi. Czułam jak ciepło powoli mnie opuszcza. Oblizałam usta, jakbym ciągle szukała ust Jace'a. Moje oczy obserwowały jego plecy w miarę jak tylko się oddalał, aż nie zniknął za rogiem.
- Rozmawiałaś z Ligtwoodami?
Siedziałam z Tomem na jego łóżku. Nasze ramiona stykały się, a moja prawa noga przerzucona była przez jego lewą.
- Tak. Powiedzieli, żeby nikt się o tym nie dowiedział.
- Słusznie. Za duże ryzyko.
Kiwnęłam głową, opierając się o poduszkę. Tom musiał spędzić tutaj jeszcze PRZYNAJMNIEJ pięć dni. Jego leczeniem zajmował się Hodge i - jakby nie patrzeć - ja. Ponieważ Luna - nie żeby coś - ostatnio pracowała nad czymś z Willem.
- Myślisz, że ojcu udało się jednak uciec? - spytałam, chwytając jego dłoń.
- Na pewno. Clary, nie zostałaś..
- Sierotą? - dokończyłam, ale ciężko przeszło mi to przez gardło.
- Nie jesteś nią.
Przygryzłam wargę, patrząc mu w oczy.
- Boję się Tom. O co w tym wszystkim chodzi? Kto mnie szuka? Dlaczego?
Oparł policzek o czubek mojej głowy, wdychając mój zapach. Czułam, jak się rozluźnił.
- Wszystko jest dobrze. Jesteśmy przy tobie. Ja przy tobie jestem.
Uśmiechnęłam się delikatnie, zamykając oczy.
- Dobrze jest mieć takiego przyjaciela jak ty, Tom.
Napiął się, a ja zrozumiałam dlaczego. Użyłam słowa.. Przyjaciel.
Och.
Ścisnęłam mocniej jego kostki.
- Przy tobie, czuję się bezpieczna. Ale.. Jesteś jednak moim przyjacielem.
- Jace.
- Co?
- To Jace, prawda?
Moje serce przyspieszyło i poczułam nieprzyjemne mrowienie w brzuchu.
- Tom, po prostu...
- Nie. Rozumiem. Jasne, w porządku.
Nic nie było w porządku. Wiedziałam o tym. Pogorszyłam sprawę.
Czemu ja muszę zawsze coś spieprzyć?
Jestem taką totalną kretynką.
Zauważyłam, że mięśnie szczęki mu się napięły, a wzrok stracił najmniejszą cząstkę wesołości.
- Clary.. Jest późno. Rozumiesz...
- Tak - szepnęłam, puszczając jego dłoń, wstając z łóżka - Dobranoc.
- Dobranoc - mruknął, nie patrząc na mnie.
Świetnie.
Wyszłam ze skrzydła szpitalnego, szybkim krokiem wracając do pokoju. Kiedy już tylko zamknęłam za sobą drzwi upadłam na łóżko, tłumiąc całą złość i smutek w poduszce. Nawet Church dziś do mnie nie przyszedł.
Całą noc spędziłam na niedorzecznym wylewaniu łez. A najzabawniejsze było to, że sama się do wszystkiego przyczyniłam.
Świetnie Clary, Pogratulować.
Hej :)
Dziękuję, że tak szybko dobiliśmy do 3k wyświetleń <3
No to w zamian musiałam dla was cośś dodać :)
Ale czy tylko rozdział 9 będzie się szczycił taką dużą ilością kom? :')
Btw, czy macie jakiś swój ulubiony pairing w moim opowiadaniu? :') stworzyliście nazwy typu CLACE? (Clary + Jace)?
Jeszcze raz Wesołych Świąt moje Aniołki
10. Szukasz skazy w ideale?
Clary
- Teraz kuchnia?! Jesteście okropni! Nie żeby coś, ale ja tutaj codziennie robię sobie żarcie!
W drzwiach stała - przypadek? - Isabelle. Miała rozpuszczone i potargane włosy, różowy, puchowy szlafrok oraz czarne kapcie.
Chciałam odepchnąć od siebie Jace'a, ale on dalej trzymał moją talię i udo.
- Izz, po co ci sztylet?
Dziewczyna wyciągnęła dłoń z bronią i zmarszczyła brwi.
- Och Jace, przecież to normalne że w środku nocy gdzie jest zupełnie cicho ktoś tłucze szkło.
Zerknęłam na szklankę za nami. Woda kapała już na podłogę.
Zarumieniona spuściłam głowę, zasłaniając ją włosami. Jace oparł o nią brodę, złączając swoje palce na moich plecach.
Mój żołądek WCALE NIE wykonał w tym momencie koziołka.
- Ja na twoje wyczucie czasu nie narzekam.
Mogłabym przysiąc, że w tym momencie przewróciła oczami.
- To nie ja wybieram sobie nietypowe miejsca do okazywania uczuć, Jace. Zresztą - westchnęła - Róbcie co chcecie. Tylko błagam... Z umiarem.
Miałam ochotę walnąć głową o ścianę.
Jace cały czas mnie obejmował, trzymając brodę na mojej głowie, kiedy ja twarz miałam schowaną między jego obojczykami.
- Poszła - wyszeptał mi do ucha, a ciepło jego oddechu, uderzyło w moją skórę. Odsunęłam się odrobinę, ale i tak dalej mnie obejmował.
Czułam jak moje policzki w dalszym stopniu płoną, a w brzuchu mam zniewolone stado motyli.
- Też powinnam - stwierdziłam, kładąc dłonie na jego biodrach. Wydął wargi, robiąc minę szczeniaka, co tylko mnie rozśmieszyło. Też się uśmiechnął, cmokając moje usta.
- Jesteś niemożliwa Clarisso Morgenstern.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się szerzej. Zeskoczyłam z blatu i wtedy myślałam że umrę.
- Cholera - syknęłam, chwytając się za kostkę.
Blondyn zmarszczył brwi, pomagając mi się ustabilizować.
Okazało się, że wbiło mi się szkło od zbitej szklanki. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Ej, nie patrz tak na mnie.
- Żartujesz? Mogłeś sobie darować tą szklankę.
- Żeby darować sobie to?
- Niby c.. - przerwał mi, chwytając mnie jedną dłonią pod kolana, drugą na plecy - Ejj - pisnęłam, jak ruszyliśmy przed siebie.
- Wolisz skakać na jednej nodze przez trzy piętra?
Przewróciłam oczami - coś mi się wydaje że to jest moja częsta reakcja na cokolwiek - obejmując jego szyję ramionami. Stopa dalej mnie piekła, ale to było teraz moje najmniejsze zmartwienie. W ciszy pokonywał kolejne stopnie, wpatrując się przed siebie. Skupiałam się na jego pulsie w szyi i ciepłu, promieniujące przez całe moje ciało.
Zatrzymał się na chwilę, żeby mnie podrzucić do góry, ponieważ trochę się obsunęłam. Wyszło to tak, że twarz miałam trzy razy bliżej niż poprzednio. Oddychał w moje ramię, dopóki nie zatrzymaliśmy się przed moją sypialnią.
- Uhm, dzięki - mruknęłam, kiedy mnie odstawił. Otworzyłam drzwi, kuśtykając do środka.
Zamknął je i dopiero po sekundzie do mnie dotarło, że właśnie jesteśmy sami. W moim pokoju. SAMI.
Cholera.
Na jednej nodze dotarłam do szafki, sięgając po stelę. Już miałam narysować sobie Iratze, kiedy chwycił mój nadgarstek.
- Poczekaj.
- Co?
- Najpierw trzeba wyjąć szkło. Inaczej zostanie ci pod skórą.
Zadrżałam, na myśl o grzebaniu w otwartej ranie. Ale nie miałam wyjścia. Usiadłam na brzegu wanny, podczas gdy Jace zapalił światło uklęknął przede mną.
Ujął znów moją kostkę, przyciągając do siebie. Syknął na widok rany.
- Nie pomagasz - jęknęłam, zasłaniając oczy dłonią.
- Nie jest najgorzej.
Kilka minut spędziłam siedząc w łazience, z niecierpliwością czekając aż Jace pozbędzie się wszystkich malutkich odłamków szkła.
Poczułam ulgę, kiedy lekkie pieczenie steli zakończyło cały zabieg. Malutki znak Iratze widniał na wewnętrznej stronie stopy, tuż obok malutkiej, prawie że niewidocznej blizny.
- Dziękuję - powiedziałam, sięgając po jego dłoń. Zaskoczony najpierw nie zareagował, ale w końcu zacisnął swoją dłoń wokół moich palców. Pomasował delikatnie kciukiem moje kostki, przyglądając się naszym złączonym dłoniom.
Na moment znów siedziałam w oranżerii.
- Jace?
- Tak?
Wstałam, dzięki czemu - ciągle trzymając się za ręce - staliśmy w odległości kilku centymetrów.
- Jestem śpiąca - wypaliłam niepewnie. Kiwnął głową, ale nie puścił mojej ręki. Zaczął się cofać, nie odrywając ode mnie wzroku. Zgasiłam światło w łazience, omal nie wpadając na wystającą nóżkę komody.
W końcu dotknęłam kolanami o materac, siadając.
Jace nie puścił mojej dłoni.
Zdecydowałam się zadać pytanie, zupełnie do mnie nie podobne.
- Zostajesz?
Zmrużył lekko oczy, przechylając głowę. Starał się pozostać poważny, ale uśmiech błądził na jego ustach.
- Czy to ty przed chwilą mi wygarnęłaś, że całuję dziewczynę, której praktycznie nie znam?
- Nie pochlebiaj sobie - uderzyłam go lekko w brzuch - Tylko się pytam.
Proszę, zostań.
- Jak tak bardzo chcesz, Aniołku.
Aniołku
aniołku
aniołku
aniołku.
- Tylko ja śpię po lewej stronie - ostrzegłam, pakując się na poduszki. Zaśmiał się, zajmując drugą połowę łóżka.
- Dobrze się składa, bo ja śpię po prawej.
Leżeliśmy przez chwilę obok siebie, ledwie dotykając się ramionami. Wpatrywanie się w sufit zdawało się trwać wieczność. Kiedy czułam, że długo nie wytrzymam z otwartymi oczami, oparłam głowę o ramię Jace'a, czując jak się napina.
- Co ty robisz?
Zamarłam, na ostry ton jego głosu.
- Nie, nic. Przepraszam.
Odsunęłam się najdalej jak mogłam, zwijając w kłębek. Biorąc głęboki wdech, zatrzymałam drżenie głosu i łzy.
Przecież niczym nie jesteście, Clary.
Zamknęłam oczy, z bijącymi się myślami w mojej głowie. I prawie dostałam zawału, kiedy poczułam jak łóżko obok mnie się ugina.
Czy on idzie sobie?
Och...
Jak bardzo się myliłam. Jego jedna ręka spoczęła na mojej talii, podczas gdy druga wślizgnęła się pod moją szyję. Czułam materiał jego miękkich dresów, kiedy jedną nogę schował między moje obie.
Jace. Przytulił. Mnie. Na. Łyżeczki.
Czułam jego słodki zapach. Podobnie jak Tom - chłopiec, tylko inna woda kolońska.
Czułam jak pociera swój policzek o moje włosy, po czym odetchnął głęboko, zasypiając.
Ja jeszcze długo nie mogłam spać.
Siedziałam w kuchni na wysokim krześle, przysłuchując się rozmowie Isabelle i Toma. Dziewczyna nawet nie spojrzała na mnie dziwnie po wczorajszym spotkaniu. Jakby nic się nie wydarzyło. Bo może to było - jeśli chodzi o Jace'a - normalne?
Mieszałam właśnie łyżką w misce z płatkami, kiedy do kuchni wszedł on. Zdążył się ewidentnie umyć i przebrać. Miał na sobie ciemne jeansy i szarą bluzę przez głowę.
Mrugnął do mnie, ale nie raczyłam nawet się uśmiechnąć.
Kiedy obudziłam się rano - to było dziesięć przed SZÓSTĄ - już go nie było.
"On.. On był z wieloma dziewczynami. Dla niego, to zabawa"
Zastanawiałam się, czy kiedy zorientował się że śpię to po prostu wyszedł, czy dopiero jak się obudził.
Zmarszczył brwi, wyciągając z lodówki jajka i sok pomarańczowy. Zajął się robieniem sobie śniadania, kiedy moją uwagę od niego, odwrócił Tom.
- Masz plany na dzisiaj?
Zdziwiona odsunęłam miskę, przełykając ostatnią porcję płatków.
- Hm, chyba nie. A co?
- Nie poszłabyś na spacer?
Przygryzłam wargę, ukradkiem zerkając na Jace'a. Nie wydawał się być zainteresowany tym, o czym rozmawialiśmy.
- Cóż...
- Hej wszystkim!
Kelly zgrabnym krokiem wparowała do pokoju, od razu podchodząc do Jace'a. Jak gdyby nikogo nie było pocałowała jego szyję, szepcząc coś do ucha.
Moje ręce domagały się zaplątać w jej kudły i uderzyć o ścianę.
- Tak - dokończyłam, zwracając się do Toma - Ale coś konkretnego?
- Sądzę, że Java Jones to już żadna atrakcja. Proponuje improwizacje.
Zaśmiałam się, nachylając w jego stronę.
Skoro Jace miał Kelly.
Ja mogłam mieć Toma.
Zaraz, co?
- Zgoda.
- No to nie wiem co jeszcze tu robisz - nakręcił na palec kosmyk moich włosów - Za godzinę przy wyjściu?
Kiwnęłam głową i zeskoczyłam z miejsca, wychodząc z brunetem z kuchni. Nie miałam siły obejrzeć się żeby sprawdzić, czy Jace zrobi to samo.
W sypialni panował okropny bałagan, ale w końcu udało mi się znaleźć stosowne ubranie. Wybrałam szarą sukienkę z grubego materiału, z rękawami do łokci i rozszerzonym dołem do połowy ud. Do tego czarne rajstopy i zwyczajne do kostki buty na koturnie.
Tom czekał już w holu, przyglądając się swoim paznokciom. Przewróciłam oczami, stając obok niego.
- Szukasz skazy w ideale? - spytałam, wskazując na jego wypielęgnowane dłonie. To śmieszne - jak wojownik, może mieć zadbane dłonie?
- A może na coś natrafię?
Zaśmiałam się, wciągając kurtkę na ramiona. Tym razem zabrałam szalik i rękawiczki.
Tom otworzył drzwi, puszczając mnie przodem. Powitał mnie chłodny wiatr, owiewający moją szyję. Cóż, chyba ten szalik niewiele mi da. Wsunęłam kaptur na głowę, odwracając się do mojego towarzysza.
- No więc?
- Co, więc?
- Gdzie idziemy?
- Hm - westchnął, owijając ramię wokół mojej szyi. Wyobrażałam sobie, jak to wygląda dla zwykłych przechodni.
- Znasz Starbucks?
Zmarszczyłam nos, kręcąc głową.
- W takim razie, idziemy tam.
- Okay.
- Okay.
Zachichotałam, chowając dłonie do kieszeni kurtki.
Dopiero teraz zorientowałam się, że delikatnie prószy śnieg. Delikatnie pokrył gałęzie i ławki, odbijając światło lampek i latarni.
Idą święta.
Pierwszy raz spędzę je poza domem. Zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać. Ojciec sam, otoczony jedynie służącymi, którzy tylko za pozwoleniem mają prawo się odezwać. Oprócz Dorothei, która nie obawia się gniewu Morgensterna.
Skręciliśmy w ulicę, która zachwycała dekoracjami, zarówno w środku sklepów jak i na zewnątrz. Z daleka zauważyłam logo Starbucksa.
Zatrzymaliśmy się przed wejściem, szukając przez szybę wolnego miejsca.
- Hm, trochę tłoczno - stwierdził Tom, zakładając swój kaptur. Płatki śniegu osadzały się na jego włosach i ugh- to było takie urocze.
- Może po prostu weźmy coś na wynos? - zaproponowałam.
- W sumie.. Nie jest specjalnie zimno. Okay, co chcesz?
- Latte i... Muffinkę waniliową?
- To poczekaj na mnie - powiedział, czochrając mój kaptur, a przy okazji włosy. Kiwnęłam głową, kiedy zniknął wewnątrz knajpy.
Rzeczywiście, nie było zimno. Para z moich ust ledwie wydostawała się na zewnątrz. Spojrzałam w dół, aby zobaczyć że na moich rudych lokach też spoczywał śnieg, kręcąc je jeszcze bardziej. Strzepałam go, rozglądając się wokół.
Każdy kto mnie mijał, miał słuchawkę przy uchu. Każdy się śpieszył.
Przyziemni.
Ważniejsze jest wszystko inne, niż czas dla kogoś, kogo się kocha.
Nawet matka, co prowadziła córkę za rękę, rozmawiała przez telefon, co trzecie słowo pośpieszając dziecko. Które tylko patrzyło się na nią ze strachem w oczach i bólem.
Nagle po plecach przeszedł mnie dreszcz a moje nozdrza rozszerzyły się na kwaskowaty zapach.
Demon.
Ale tutaj?
Obróciłam się dookoła, starając się kogoś namierzyć. To bez sensu, Mógł, lub mogła być wszędzie. To mogła być zarówno staruszka z wózkiem, biznesmen jak i bezdomny czy uliczni grajkowie.
Nabrałam jednak większej pewności, kiedy mój wzrok padł na postać stojącą w cieniu zaułku. Kaptur zasłonił jej twarz, ale nie dłonie.
Które miały szpony, zamiast paznokci.
Wzięłam głęboki oddech, zerkając w stronę Toma. Dalej stał w kolejce. A ja nie mogłam czekać. Ukradkiem sięgnęłam po sztylet w wewnętrznej części mojej kurtki, ruszając w stronę zaułku.
Tom
- Znasz Starbucks?
Zmarszczyła uroczo swój malutki nos, kręcąc głową.
- W takim razie, idziemy tam.
- Okay - odpowiedziała.
- Okay.
Zachichotała uroczo, a dźwięk jej delikatnego głosu, wywołał dziwne uczucie w moim brzuchu.
Ona cała była urocza. Sam fakt, że pozwoliła mi trzymać ramię wokół jej szyi, był wręcz niewyobrażalny.
Mogłaby uchodzić za potomka fearie. Jej zielone oczy lśniły jak gwiazdy, a obraz jej z włosami obsypanymi śniegiem, przebijał każdy cud.
Ona, była małym cudem.
Co?
Myślałem że coś mnie rozsadzi, kiedy Isabelle opowiedziała mi o ich "małej rzeczy" w kuchni.
Jace;owi zawsze było mało.
Też uwielbiałem otoczenie dziewczyn.
Być z każdą na chwilę.
Pobawić się.
Pod tym względem byłem z Jace'm podobny.
Ale nie ona. Nie Clary.
Moje rozmyślenia zniknęły, kiedy dotarliśmy przed Starbucksa. Każdy stolik był zajęty. Ugh, serio?
- Hm, trochę tłoczno - stwierdziłem, zakładając kaptur.
- Może po prostu weźmy coś na wynos? - spytała.
- W sumie.. Nie jest specjalnie zimno. Okay, co chcesz?
- Latte i... Muffinkę waniliową?
- To poczekaj na mnie - powiedziałem i nie mogąc się powstrzymać, poczochrałem jej kaptur, przez co też włosy.
Kiedy wszedłem do środka, powitało mnie ciepło i zapach kawy. Trochę się zeszło, zanim przyszła kolej na mnie. Zamówiłem latte i muffinkę Clary, dobierając do tego Mocha i ciastko dla siebie.
Na wynos chwyciłem zapakowanie jedzenie, wracając na zewnątrz. Ale jej nie było.
- Clary?
Clary
Dotarłam do zaułku, ale postać zniknęła, Zanurzyłam się w cieniu, wyciągając sztylet spod kurtki.
Drobnymi krokami zbliżałam się do końca, kiedy doszedł mnie cichy syk zza pleców.
Odwróciłam się gwałtownie, stojąc tylko kilka metrów od niego.
Był wysoki, z jakieś dwa metry - co halo, ja mam tak z 16... centymetrów. Miał czarne szpony wyrastające z palców, potargane ciemne włosy i oszpeconą twarz. Wydawał okropny odór a jaskrawa żółć oczu przyprawiała o dreszcze.
- Czego chcesz? - warknęłam.
Zbliżył się o krok, ja o tyle samo się cofnęłam.
- Co?
- Ach, tak cudowna krew... Ach jakbym chciał... Ale nie wolno...
Zacisnęłam palce na rączce sztyletu, kiedy on nagle przeistoczył się w.... Psa? Ale bez sierści. Z jednym okiem. I był mojego wzrostu.
- Pan zabronił... - charkot wydobył się z jego gardła.
- Kto? Kim jest twój pan?!
- Rzeź niewiniątek... A aniołek był tutaj...
- O czym ty mówisz? - szepnęłam, wytrzeszczając oczy.
- Valentine nie powiedział... Zapłacił... Wszyscy zapłacili...
Zamarłam, czując jak moje serce się zapada. Upadłam na kolana przed potworem, a w oczach zbierały mi się łzy.
Nie zważałam na to, że w każdej sekundzie może mnie zabić. Nic nie liczyło się dla mnie w tamtym momencie.
"Rzeź niewiniątek"
"Valentine nie powiedział. Zapłacił"
"Wszyscy zapłacili"
- Dorothea - szepnęłam wstrząśnięta, kiedy bestia się zamachnęła. Zamknęłam oczy, zaciskając powieki.
Ale... Nic. Zamrugałam, wciągając ze świstem powietrze. Demon leżał na piersi, z wbitym w plecy mieczem.
Kilka metrów dalej stał Tom. Trzymał w jednej dłoni papierową torbę ze Starbucksa, drugą miał wyciągnięta, przed rzuceniem miecza.
Podniosłam się na chwiejnych nogach, podchodząc do niego. Upuściłam sztylet, przytulając się do bruneta.
- Wszystko w porządku? - pogłaskał moje włosy w uspokajającym geście. Kiwnęłam niepewnie głową, spoglądając na demona.
- Co się stało, Clary?
- J-ja.. Nie wiem - wybuchnęłam płaczem, chowając twarz mokrą od łez w zagłębieniu jego szyi. Przytulił mnie tylko tak mocno, że brakowało mi tchu.
Ale tego właśnie potrzebowałam.
------------------------------
W drodze powrotnej do Instytutu, żadne z nas się nie odezwało. Nie miałam po prostu siły na rozmowę. Co dopiero na szczegółowe wyjaśnienia.
W głowie miałam tylko obraz sytuacji z zaułku i słowa demona.
"Rzeź niewiniątek... A aniołek był tutaj"
"Zapłacił. Wszyscy zapłacili"
Czemu on mnie nazywał Aniołkiem?
Za co zapłacili. Czego mój ojciec nie powiedział.
Kiedy weszliśmy do środka i byliśmy prawie na schodach, zatrzymałam się raptownie. Z racji że Tom obejmował mnie ramieniem, zrobił to samo.
- Co się dzieje.
- Rezydencja - mój wzrok musiał być wstrząśnięty.
- Co "rezydencja"?
- Muszę iść do domu - rzuciłam, biegnąć w stronę zbrojowni.
- Clary - chwycił moją dłoń - Nie możesz. Trzeba powiedzieć Lightwood'om.
- Nie! Nie możemy! Muszę przenieść się do Idrysu!
- Jeśli powiesz mi co się stało, pójdę z tobą!
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, starając się ubrać wszystko w jedną całość.
- Demon nazwał mnie Aniołkiem. Powiedział coś o rzeźni niewiniątek, a "Aniołek był tutaj"... Tom, on powiedział że ojciec zapłacił za to, że nie powiedział czegoś. Że wszyscy zapłacili!
- Cl...
- Chciał mnie zabić. Chciał mojej krwi. Ale ktoś, kogo nazwał panem, zabronił mu.
- Chciał się na ciebie rzucić!
- Ale miał najpewniej rozkaz dostarczyć mnie żywą!
Westchnął, przeczesując włosy palcami.
- Dobrze. Ale.. Idę z tobą Clary. Nie wybaczę sobie, jak coś ci się tam stanie.
Ujęłam jego dłoń, patrząc mu w oczy.
- Dobrze.
- Weź to - polecił, podając mi dwa sztylety, dłuższy miecz, bicz i dwie stele. Schowałam wszystko do paska na broń, który luźno zwisał na moich biodrach - I to.
Dał mi kamień z Runą światła, pomimo że miałam swój. Wcześniej byliśmy szybko i dyskretnie przebrać się w stroje bojowe i zabrać peleryny.
W zbrojowni zatrzymaliśmy się na chwilę, po najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz pozostała najtrudniejsza rzecz.
Otworzyć portal.
Każdy mógł wejść i nas zatrzymać lub zdążyć wskoczyć za nami. Musieliśmy działać szybko.
- Jakieś miejsce, gdzie mało kto zagląda?
Po chwili namyślania się, złapał moje ramię.
- Strych.
Z pewną ręką, przytknęłam końcówkę steli do drewnianej ściany, kreśląc znak otwierający portal. Po sekundzie pomieszczenie wypełniło niebieskie światło.
Chwyciłam Toma za rękę, koncentrując się na obrazie Idrysu i mojego domu.
- Gotowy?
Zacisnął mocniej palce na moich kostkach.
- Prowadź, Clarisso.
Wskoczyliśmy do portalu, zostawiając za sobą Instytut,
- AU! - krzyknęłam, kiedy wylądowałam na twardej ziemi. Wstałam, otrzepując się z trawy.
- Tom?
- Tutaj - mruknął, dźwigając się na nogi. Podeszłam do niego.
- Wszystko w porządku?
- Tak.
Kiwnęłam głową, wyciągając sztylet zza paska. Księżyc świecił na tyle mocno, że bez problemu widziałam dróżkę. Było cicho.
Za cicho.
- Dlaczego nie wylądowaliśmy w moim pokoju? - spytałam, lekko się rumieniąc na te słowa. Tom chyba nie wyczuł żadnego podtekstu, bo twarz miał poważną.
- Clary...
- Tak?
- Spójrz - pokazał na coś, co było tuż za wzgórzem.
- Na c.. - przerwałam, kiedy ujrzałam dom. Mój dom. W ruinach.
- NIE! - wrzasnęłam, rzucając się do biegu.
- Clary!
Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Miecz uderzał o moje udo, Włosy wpadały do oczu. Potykałam się o kamienie i gałęzie.
W końcu stałam przed wyważoną bramą. Znak Morgensternów stopił się od ognia.
- Nie - powtórzyłam, tym razem ciszej.
- Clary - Tom momentalnie stał obok mnie. Również zaniemówił za ruiny rezydencji.
- To niemożliwe. Wszystko było chronione. Kto to zrobił. Wszystko doszczętnie zni...
Wtedy pomyślałam o jednym, najbardziej chronionym miejscu.
- Mama.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę grobu. Wśród cegieł i popiołów, był grób. Zdjęcie oderwano, kwiaty spalono. Połowę nagrobku oderwano.
Upadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach. Nie wiedząc już co mam zrobić, zaczęłam płakać.
Dlaczego? O co w tym wszystkim chodziło?
Mój przyjaciel chwilę zaraz kucał obok mnie, starając się mnie uspokoić.
- Clary... Shh.. Nie płacz.
Pokręciłam głową, zatykając buzię, zatrzymując szloch.
- CLARY?!
Raptownie się odwróciłam.
Dorothea. Była brudna, rozczochrana, ale żywa.
Wstałam na nogi, chcąc do niej podejść.
- NIE! UCIEKAJ STĄD! UCIEKAJ DO CHOLERY!
Zatrzymałam się zszokowana. Ona nigdy nie przeklinała.
- Dorot...
- Nie jesteś tu bezpieczna, Clary! Musisz uciekać!
- Czemu? - chciałam zrobić krok do przodu, ale Tom mnie powstrzymał.
- On cię szuka. Nie możesz mu dać się złapać!
- Kto? Dorothea, kto?!
- T...
Wrzasnęłam, kiedy strzała przebiła jej pierś. Oniemiała spojrzała w dół, na rosnącą plamę krwi. Upadła, uderzając głową o gruz.
- NIEEE!
- Clary, uciekamy! - ponaglił Tom, ciągnąc mnie do tyły. Wyrywałam się i szarpałam.
- Nie! Nie! Dorotheaaaa!
Objął mnie ramionami, uniemożliwiając wymachiwanie rękoma. Uległa pod jego siłą, poddałam się. Łzy ciekły po mojej twarzy jak wodospad.
Dom.
Dorothea.
Byliśmy już przy samej bramie, kiedy Tom prawie zawył z bólu.
- Co się... Tom!
Okazało się, że on też oberwał strzałą. Blisko serca. Ale nie centralnie.
Cholera.
Obejrzałam się, ale nikogo nie widziałam. Na skale szybko utworzyłam portal, pomagając dźwignąć się Tomowi.
- Przepraszam Tom - załkałam, wskakując z nim do portalu. Mogłabym przysiąc, że zanim zniknęliśmy, usłyszałam głośny ryk.
Wylądowaliśmy na podłodze, w głównym Holu Instytutu. Ciągle płakałam, ale nie wiedziałam już czy z bólu, strachu, straty, czy poczucia winy.
Podniosłam się na łokciu, wpatrując się w rannego.
- Tom - szepnęłam, dotykając jego twarzy - Wybacz...
- Nic mi nie jest - wykrztusił, a z ust wypłynęła mu krew. Wystraszona narysowałam mu Iratze, nie do końca pewna, czy coś mu to da.
- Tom, wytrzymaj - błagałam, czując jak sama powoli tracę przytomność - Proszę. Proszę, Tom...
Upadłam na plecy, zmęczona wszystkim. Powieki same mi się zamykały. Zdołałam tylko chwycić Toma za rękę i jeszcze raz go przeprosić i błagać żeby dał radę.
I tylko jeden głos upewnił mnie, że jesteśmy bezpieczni.
- Boże! Co się stało?
Subskrybuj:
Posty (Atom)